Ale trafić jest bardzo prosto. Zjeżdżamy z ronda i jesteśmy na stadionie.
Scunthorpe położone jest w środkowej Anglii. Wielkością podobne do naszego Leszna. W zasadzie można by przejść obok tego miasta obojętnie. Fabryka stali, muzeum, kościół. Nic nadzwyczajnego. Kopią w piłkę i grają w rugby. Bez większych sukcesów. Na wylocie z miasta na północ mają jeszcze jeden stadion. Ten niepozorny. Oprócz żużla ścigają się na nim jeszcze samochodami. Tor ma 285 metrów. To właśnie na tym obiekcie swoje pierwsze kroki profesjonalnego żużlowca stawiał aktualny indywidualny mistrz świata na żużlu. Autor największej sensacji w historii tych najstarszych żużlowych rozgrywek. Dwudziestotrzyletni Tai Woffinden.
"Woffy" na świat przyszedł w 1990 roku w Scunthorpe, ale długo nie zagrzał miejsca w swoich rodzinnych stronach. - Nasza rodzina postanowiła przenieść się do ciepłej Australii zaraz po tym, jak mój ojciec Rob, w 1995 roku zakończył karierę żużlowca - mówi Tai. Rob Woffinden na angielskich torach przejeździł osiemnaście sezonów. Wszystkie lata spędził w National League. W słabszej lidze dla amatorów. Nigdy nie udało mu się pokonać granicy zawodnika słabego. Mimo to kochał żużel. Na motorze spędził o wiele więcej czasu niż można by było przypuszczać. - Rob nie potrafił rozstać się z tym światem. Wyjazdów, emocji w parkingu, znajomości. Lubił luz Australijczyków i Amerykanów. Potrafił zawierać przyjaźnie. Dlatego chciał wyjechać do Australii - mówi wieloletni przyjaciel rodziny Woffindenów, ojciec chrzestny Taia, obecny promotor Sheffield Tigers, Neil Machin. Zamieszkali w Perth. - Tamtejszy żużel nie jest czymś wielkim, ale właśnie tam stawiałem swoje pierwsze kroki pod okiem ojca. Czuję się Brytyjczykiem, ale dom kojarzy mi się z Perth. Cudownie było wracać do Australii po trudach sezonu w Europie. Relaksować się, zapominać o trudach sezonu i ładować akumulatory na kolejny rok - wspomina Tai.
Ekstremalne dawki żużla
Obiekt w Scunthorpe to typowy brytyjski tor. Krotki i techniczny. Jeden z najlepszych, jakie widziałem. Bardzo dobry do ścigania. Dobrze wyprofilowane i nachylone łuki. Wszystko dzięki temu, że to nowy obiekt. Zbudowany w 2005 roku z myślą o żużlu, a nie wyścigach psów, jak w Birmingham, czy Belle Vue. Wcześniej przez 10 lat nie było żużla w tym mieście. Oprócz żużlowców na torze ścigają się samochody. Dlatego mimo niewielkiej długości tor musi być w miarę szybki i szeroki. Taki właśnie jest. Wyścigi żużlowe są ciekawe. Zajrzałem na ten stadion dwa dni po Grand Prix Wielkiej Brytanii na stadionie w Cardiff. W ostatni poniedziałek wakacji 2012 roku w dniu Bank Holiday odbywała się szara codzienna młócka. Na torze Scunthorpe w jednym dniu odjechano dwa mecze. Najpierw w ramach rozgrywek Premier League, a następnie National League. Wcześniej przed południem zdążyłem obejrzeć mecz w Peterborough. W sumie trzy spotkania i 45 wyścigów jednego dnia. Niezła dawka. Takie rzeczy tylko w Anglii. W pierwszej odsłonie bohaterem był Josh Auty. W trakcie drugiego meczu, jakby to nie zabrzmiało, dopadam w męskiej toalecie Josha. Angielska toaleta-barak okazuje się niezłym azylem od hałasów motocykli. Przeprowadzam z nim długi wywiad. Josh to rówieśnik Taia. Sześć-siedem lat temu obaj szli łeb w łeb. Obaj byli największymi nadziejami brytyjskiego żużla.
Dziś Tai jest mistrzem świata. Josh lokalną gwiazdą torów Premier League. - Nie marzę o tym by zostać mistrzem świata. Jeżdżę często w Anglii i zarabiam funty. Jestem zadowolony i nie chcę tego zmieniać. Nie marzy mi się kariera na torach szwedzkich i polskich - tłumaczy. Auty wie, że bez tego nie ma szans na rozwój. Niestety, ale Josh Auty to typowy przedstawiciel młodego żużlowca z Wysp. We własnym kraju ma dużo zawodów i to go zadowala. Tai Woffinden przechodził identyczną drogę. Szczebel po szczeblu. Najpierw tytuły najlepszego jeźdźca National League (2007), następnie Premier (2008) i w końcu debiut w barwach Wolverhampton i występy w Elite. Kolekcjonował przy tym tytuły w kategorii młodzieżowej. Różnica polegała na tym, że rodzina Woffindenów wiedziała, że to jest dopiero początek drogi, a jej finisz to najwyższy stopień podium w Grand Prix. - Tai od początku kariery deklarował, że chce zostać najlepszym na świecie - mówi Doug Wyer, angielski finalista mistrzostw świata. - Nie tylko on, ale cała jego rodzina podporządkowała temu swoje życie. Opuścili słoneczną Australię. Przyjechali do zimnej, wilgotnej i deszczowej Anglii. Żyli w trudnych warunkach. Ze słońca pod rynnę, chciałoby się powiedzieć. Tai od początku przygody z żużlem miał świadomość, że nie jest to zabawa i nie można w lekkomyślny sposób traktować kariery, bo inaczej zniweczy poświęcony trud, czas i pieniądze rodziców. Dlatego nijak nie można porównywać jego kariery do typowej kariery angielskiego żużlowca, dla którego częstokroć żużel to młodzieńcza przygoda - analizuje Wyer.[nextpage]U Lena Silvera
- Na początku wszystko było dla mnie nowe. Bardzo uważnie słuchałem wszystkich porad od ludzi, którzy kręcili się wokół mnie. Ojciec wciąż miał na mnie największy wpływ - opowiada mistrz świata. - Po przyjeździe do Anglii nie mieli łatwo. Brakowało na wszystko pieniędzy. Zamieszkiwali w samochodowej przyczepie. Ich droga była ciężka, ale wytrzymywali - mówi Adam Skórnicki. W 2006 roku trafił do rodzinnego klubu w Scouthorpe. W następnym sezonie przeniósł się do Rye House, gdzie promotorem jest słynny Len Silver - legenda brytyjskiego żużla, były menedżer angielskiej reprezentacji. Osobiście przygotowywał tor na słynnym Wembley. Postać, która o żużlu wie niemal wszystko. - Od takich ludzi naprawdę można nauczyć się wiele. Dobrze, że trafiłem pod skrzydła Silvera. Tamten czas wspominam bardzo mile. Cieszyłem się żużlem i czułem, że rozwijam skrzydła - mówi Woffinden. - Oba tory, w Scouthorpe i Rye House są krótkie i techniczne. Gdy byłem młodzieżowcem właśnie takie lubiłem najbardziej. Nie przepadałem za długimi torami - wspomina Tai. Szybko jednak musiał się do takich przekonać, bo czekał go debiut w polskiej lidze. W 2007 roku podpisał kontrakt z Włókniarzem Częstochowa. - W latach 2005-06 pracowałem w Anglii i miałem dobre rozeznanie w brytyjskim żużlu. Taia poznałem na corocznej krajowej gali - przypomina sobie ówczesny trener Włókniarza, Piotr Żyto. - Był zupełnie nieznanym młokosem. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, jaki tkwi w nim potencjał. Na tym spotkaniu odgrażał się, że już za rok on będzie odbierał nagrody na gali. Jak powiedział tak się stało. W 2007 roku odebrał nagrodę odkrycia sezonu za 2006 rok. Od razu wiedziałem, że chciałbym mieć go w drużynie. Pomogła przychylność prezesa Maślanki i udało się. Po latach mogę mieć satysfakcję, że to ja pierwszy ściągnąłem Woffindena do Polski - mówi Żyto.
Demony przeszłości
Kariera nabierała tempa. Debiut w kadrze, świetne występy w ligach i mistrzostwach świata juniorów. Nikogo nie dziwiło, że dostał szanse w Grand Prix w 2010 roku. Wszędzie gdzie się pojawiał dawał się poznać jako roześmiany i wesoły chłopak. - Woffinden może być idolem dla młodych żużlowców. Kolorowy image i swobodny styl bycia to jego wizytówka. W Polsce wielu krzywi się na malunki na ciele Taia, które wyskakują zza ubrań dosłownie wszędzie. W Anglii kultura posiadania tatuaży jest zgoła inna. Tatuaż jest powszechną modą. Nie tylko u młodych ludzi. Podobnie jak tunele w uszach, czy piercing - tłumaczy Steven, angielski kibic żużla. Woffinden jako żywo przypomina innego angielskiego championa - Gary'ego Havelocka. Wiele łączy tych dwóch zawodników. W obu przypadkach ojcowie byli zawodnikami i mieli największy wpływ na kariery synów. Woffinden zdobył tytuł mistrza świata mając 23 lata. Gary był rok starszy. Obaj zdobyli tytuł na polskich torach. Obaj wywodzą się z północnej części żużlowej mapy Anglii. Obaj mieli problemy z używkami. - Havelock został zdyskwalifikowany za narkotyki w 1989 roku. Tai miał problemy z alkoholem - przyznaje były zawodnik Ipswich Witches i obecny promotor Mildenhall Fen Tigers, Kevin Jolly. - Tai wziął się w garść. Do jego teamu dołączył menedżer Peter Adams, to znakomity fachowiec Współpracował m.in. z Ole Olsenem w latach siedemdziesiątych. Takiego gościa nie oszukasz. Peter postawił sprawę jasno. Albo żużel, albo zabawa - przekonuje Jolly.
Woffinden wyzbył się pokus. Odciął się od dawnego towarzystwa. Zerwał współpracę nawet z wieloletnim przyjacielem ojca, byłym mistrzem świata, Michaelem Lee. Lee niedawno znów popadł w tarapaty. Brytyjska prasa donosiła, że policja ponownie przyłapała mistrza świata z 1980 roku na posiadaniu narkotyków. Szczupłego Mike’a spotkałem na stadionie w Mildenhall w jego rodzinnych stronach, gdzie zaczynał swoją nietuzinkową karierę w połowę lat 70-tych. Nie był zbyt rozmowny na temat swojego byłego podopiecznego. W 2010 roku, gdy Woffinden debiutował w cyklu, to właśnie Lee występował w roli głównego tunera i mentora młodego Brytyjczyka. Współpraca nie wytrzymała do końca sezonu. Działo się źle. - Woffinden nie potrafił poradzić sobie z demonami przeszłości, które przypominała osoba Lee. Sezon 2010 to był rok porażki pod każdym względem. Rodzinnym i sportowym. Nastąpił etap odbudowy formy. Postanowił wszystko zmienić. Inni ludzie, inny team, inny cykl przygotowań. W końcu alkohol odstawił na bok. Ogromną rolę odegrało przygotowanie fizyczne. Tai schudł. Zatrudnił fizjoterapeutę i osobistego trenera. Opracowano specjalną dietę. Gdy tylko waga skoczyła w górę natychmiast była reakcja i fachowe rozwiązania - mówi osoba z otoczenia Woffindena.[nextpage]Powrót do elity
Przed sezonem 2013 nikt nie dawał mu żadnych szans w walce o mistrzostwo świata. Bukmacherzy wyceniali jego szanse 500:1. Był papierowym outsiderem. Osobiście w artykule na SportoweFakty.pl Woffindena umieściłem w rankingu Grand Prix na ostatnim miejscu. Internetowa zbiórka pieniędzy, aby zebrać środki na przygotowania do cyklu wydawały się krzykiem rozpaczy i bezsilności. Nikt nie miał wątpliwości, że znalazł się w Grand Prix tylko dlatego, że firma BSI zarządzająca cyklem musiała wcisnąć do stawki jakiegoś Anglika. W obliczu angielskiej mizerii na międzynarodowej scenie nie było nikogo lepszego od Taia. Szykowały się baty. Tymczasem…
Jeszcze w lutym wyjechał po raz pierwszy na tor. Miejsce, w którym zaczął sezon nie mogło być inne. Tor w Scunthorpe. Później pierwsze występy i runda w Nowej Zelandii, gdzie ostrzegł, że będzie mocny. - Cały ten rok był czymś wyjątkowym. Jego postawa zadziwiała wszystkich. Imponował spokojem i opanowaniem. Tryskał życzliwością - mówi Chris Harris. W czerwcu, tuż przed Grand Prix Wielkiej Brytanii w Cardiff Tai przeprowadził akcję charytatywną na rzecz walki z rakiem, którą przegrał jego ojciec trzy lata wcześniej. Tai na rowerze pokonał dystans 138 mil. Wyruszył z Wolverhampton i w ciągu dwóch dni dotarł do Cardiff. - Ta akcja pokazuje jak bardzo się zmienił. Że chce, aby jego życie miało sens. Śmierć ojca w tej przemianie Taia odgrywa niebagatelną rolę - mówi Doug Wyer.
Wcześniej w maju po raz pierwszy wygrał turniej Grand Prix (Praga), a także po raz pierwszy został mistrzem Anglii. Jeździł jak w transie, a na stadionach Grand Prix znowu pojawiły się brytyjskie flagi. - Pierwsze podejście do Grand Prix chłopaka przystopowało. Nie miał dobrego momentu na debiut w cyklu. W styczniu zmarł mu ojciec, który do tamtego momentu był dla niego wszystkim. Doszły błędy młodości, zbyt brawurowa jazda. Upadki i kontuzje. Ale Tai wydoroślał. Zrozumiał pewne rzeczy. Wrócił do elity silniejszy. Lepszy sprzęt, przygotowanie fizyczne i mentalne. Pilnowanie diety. Cała układanka przyniosła efekty - analizuje "Skóra". - Tai w minionym sezonie wydawał się facetem, który miał do spełnienia misję i wszystko ku temu podporządkował. Jego misja to oddanie hołdu swojemu ojcu i wywalczenie tytułu mistrza świata. On jeździł tak jakby czuł, że z góry patrzy na niego tata. To wszystko dodawało mu skrzydeł i odstawiało smutki. Jechał po tytuł dla ojca. Chciał mu podziękować za cały trud, jaki włożył, aby Tai został żużlowcem - zauważa Janusz Kołodziej.
- Woffinden pracował ciężko od kilku lat. Może nie było takich efektów w jego startach jak w tym roku, ale tak to czasem bywa, że na wyniki trzeba poczekać. W sezonie 2013 z pasją oddał się żużlowi. W 100 proc. był skoncentrowany na sporcie. Każdy element był dopracowany przez jego team - mówi Grigorij Łaguta. - Sekretów jego mistrzostwa tak naprawdę jest kilka. Jednym z ich na pewno jest angielski mechanik Peter Johns, który od lat świetną komunitywę utrzymuje z nami Australijczykami. Tai też troszkę jest Kangurem - śmieje się rewelacja na torach brytyjskich w minionym sezonie - Jason Doyle. - W żużlu jest taka jedna pewna zasada, która często jest złotym środkiem. Jeśli twój tok przygotowań działa poprawnie, to lepiej nie komplikować, bo to może przynieść tylko zgoła odmienne skutki. Często żużlowcy są na dobrej drodze do sukcesów, ale wciąż im się wydaje, że błądzą, że mogą wiele rzeczy poprawić. Jak się później okazuje zmiany decyzji to kula w płot - dodaje Dyole.
Peter Johns słynie ze współpracy z Australijczykami. Na jego motocyklach tytuł mistrza świata w poprzednim roku zgarnął Chris Holder. Woffinden od początku liczył, że Peter również i jemu przygotuje szybkie fury. Czy to był klucz do sukcesu? - Zdarza się, że tuner znajdzie ekstra nowinkę techniczną, która zrewolucjonizuje układ sił. Ale nie sądzę, że tak było w przypadku Anglika. On naprawdę udowadniał przez kilka ostatnich sezonów, że znakomicie potrafi ścigać się na żużlu. Ma fantastyczne opanowanie motocykla. Wcześniej nie zauważaliśmy tych czynników, a teraz nagle wszyscy zachwycają się jazdą Woffindena. To nie wystrzał tegoroczny, a efekt kilkuletniej intensywnej pracy - przekonuje Skórnicki.[nextpage]Tai ambasador
Wszyscy liczą, że tytuł mistrza świata wywalczony przez Woffindena pomoże brytyjskiemu żużlowi. Oczekiwania są ogromne. Podobnie było w przypadku Gary'ego Havelocka i Marka Lorama. - Nie tylko brytyjski żużel potrzebuje dobrego marketingu i promocji, ale cały światowy żużel. Mam nadzieje, że osoba Taia Woffindena przyda się do popularyzacji tego sportu. To dobry chłopak. Ma charyzmę. Ciekawie się prezentuje. To wszystko może procentować - mówi dwukrotny mistrza świata rodem z USA, legendarny Bruce Penhall. - W pewnym momencie chłopak się zatracił. Powodów mogło być kilka, ale zapewne ten główny to strata ojca, która mocno go dotknęła. Tai potrzebował czasu. Wydoroślał. A wszystkie te doświadczenia dały żniwo w postaci tytułu - mówi Piotr Żyto.
- Mnie imponował u niego w minionym roku niesamowity spokój i opanowanie. Zarówno na torze i poza nim - podkreśla był zawodnik Unii Tarnów, Mirosław Cierniak. - Wszystkie te negatywne historie z jego udziałem w ubiegłych latach przyniosły pozytywny rezultat w tym roku. Chłopak wyciszył się i stał się bardziej dojrzały. Wbrew pozorom to bardzo ważny element. Żużlowiec musi być spokojny i opanowany. Po wyjechaniu z parkingu na tor zostajesz ze wszystkim sam: z publicznością, rywalami, motocyklem i stresem przedwyścigowym. Wszystko kumuluje się w szczelnie schowanej w kasku głowie. Pewność, spokój i luz zawodnika można wyczytać z jego ruchów i zachowań przed wyścigiem. Im bardziej są płynne, spokojne i powtarzalne tym bardziej można przypuszczać, że zawodnik czuje się mocny. Gdy żużlowiec jest w formie włącza się automatyzm we wszystkich czynnościach na torze. W trakcie i przed wyścigiem – tłumaczy Cierniak.
- Zacząłbym od jego polskich mechaników. Naprawdę wysokiej jakości fachowcy. Mają do siebie we trzech duże zaufanie, co jest bardzo ważne w pracy w parkingu. Tai to bystry chłopak. Bardzo szybko się uczy. Ma do żużla talent i smykałkę. W przyszłym roku dozna nowej roli. Będzie dla wszystkich celem numer jeden do pokonania. Ale jestem przekonany, że szybko się z tym oswoi - ocenia Wyer. - Jestem z niego bardzo dumny. Tai dla mnie to niemal syn. Jestem jego ojcem chrzestnym. Znam go od małego dziecka i widziałem jak dorasta. Z jego ojcem byliśmy przyjaciółmi od wielu lat. Przez długi czas mieszkałem w domu Woffindenów w Australii. Na kangurzym kontynencie byłem dwadzieścia siedem razy. Śledziłem początki Taia na motocyklu żużlowym i wszyscy od początku mieliśmy przekonanie, że to będzie przyszły mistrz świata. Dziś, gdy spełnił się ten sen nie mogę w to uwierzyć. Jego mama Susan też nie może w to uwierzyć. Wykazał się ogromnym hartem ducha. Pokonał ból i siebie po wypadkach w Cardiff i Sztokholmie - podkreśla wzruszony Neil Machin.
- On jest młody, ale jeździ niezwykle dojrzale. Fenomenalnie dobiera ścieżki i układa motocykl w wirażach. Bardzo często podczas tegorocznego Grand Prix mogliśmy zauważyć jak sprytnie Woffinden buduje przewagę nad przeciwnikiem umiejętnie kontrując motocykl na wirażach - analizuje wieloletni mechanik tarnowskiej Unii Ryszard Brożek. - Kiedyś jeszcze w latach osiemdziesiątych, gdy brakowało dobrego sprzętu stosowaliśmy taktykę z kierownikiem Szczepanem Bukowskim, że lepsze motory dawaliśmy juniorom, natomiast starym wygom wydzielaliśmy słabsze silniki. Miewał o to pretensje Gieniu Błaszak, ale wtedy tłumaczyliśmy, że on sobie poradzi wykorzystując swój spryt i umiejętności. Tak też było z Woffindenem. Nawet, gdy jego silnik nie był najszybszy danego dnia, to nadrabiał umiejętnościami jazdy na trasie. Wspaniały zawodnik - dodaje Brożek.
- Przyniósł dumę brytyjskiemu żużlowi. To nie był nagły wystrzał. Z roku na rok był coraz lepszy i uważam, że jego forma jest ugruntowana. Dlatego nie obawiam się o dyspozycję Taia w następnych sezonach. Wciąż będzie walczył o najwyższe trofea. To dobrze wróży brytyjskiemu żużlowi, który przeżywa wielkie problemy. Wierzymy, że tytuł Woffindena w jakiś sposób nam pomoże. Wszyscy chcą jeździć na kontynencie, gdzie są większe pieniądze. W Anglii natomiast mamy ogromne problemy finansowe. Pustoszeją trybuny. Młodzież nie garnie się do żużla. Jest to ciężki sport. Ale wierzę, że tytuł i osobowość Taia pomoże w rekrutowaniu młodych chłopców do szkółki żużlowej - zaznacza Neil Machin.
- Wypracował perfekcyjny system. W teamie Anglika nie ma przypadku. Wszystko odbywa się zgodnie z zaplanowanymi detalami. Między zawodami, w trakcie treningów i meczów. Każdy wie, co ma robić. Tai nie musi niczym zaprzątać sobie głowy - mówi Michał Drymajło, biznesmen z Rzeszowa, który od 2013 roku zaczął współpracę z Anglikiem. - Środki włożone w reklamę za pośrednictwem Woffindena finansowo się nie zwróciły, ale wizerunkowo na pewno. Nawet nie śniłem, że tak potoczy się ten sezon. To było jak wygrany los na loterii - uśmiecha się Michał. - Tai to niezwykły gość. Oprócz walorów marketingowych bardzo ważna dla mnie w podjęciu współpracy jest osobowość. Tai jest niezwykle otwarty i życzliwy dla ludzi. Nasza firma zajmuje się m.in. akcjami charytatywnymi dla dzieci. Podchodziłem nieśmiało do tematu, czy Anglik zgodzi się na podobne akcje ze swoim udziałem. Usłyszałem "no problem". Pod tym względem "Woffy" może być wzorem dla innych - zapewnia Michał.
- Wiesz kiedy będzie następny angielski mistrz świata na żużlu? - spytał mnie znienacka w głośnej niczym ul knajpie na toruńskiej Motoarenie Neil Machin, gdzie najgłośniejszy był oczywiście Darcy Ward. - Nie wiem Neil - odpowiedziałem zaciekawiony. - Nigdy - odpowiedział chwiejący się ze szczęścia promotor Sheffield Tigers, celebrujący ósmy tytuł mistrza świata wywalczony dla Anglii przez chrześniaka. Co na to Tai?
Grzegorz Drozd
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
Do rzeczy: Akcja Przynieś Kukiełkę ma na celu posadzenie kukieł w dolnych rzędach Stadionu Olimpijskiego podczas meczów żużlowych celem pokazania światu, że widoczność z tamtych miejsc jest niezadowalająca w stopniu wysokim jak Czomolungma. Ma to związek z remontem tego obiektu i niebezpieczeństwem nie uwzględnienia tego faktu przy pracach z nim związanych.
Pomysłów na scenariusz taki scenek z misiami byłoby zapewne tyle ile kibiców. Wyobrażacie sobie mecz w TV, a w przerwie miedzy biegami ujęcie kamery na dużego i małego misia. Mały mówi do dużego:tato nic nie widzę. Duży odpowiada "cos tam cos tam". Jeśli udałoby się posadzić takie maskoty na sporej połaci 1 rzędu, to myslę, że jest szansa, że w niedzielnych wydaniach głównych (nie sportowych tylko głównych) Wydarzen, Wiadomości i Faktów poszedłby materiał na ten temat. To ciekawe i uczące społecznictwa. Media lubią takie rzeczy. Musieliby tylko wcześniej mieć cynk. A wrocławskie inwestycyje nie mogłyby już tak bezkarnie sobie pogrywać z kibicami żużla. Poza tym przeszłoby to do historii, bo gazety zostają po archiwach u ludzi.
Spartanie org na pewno wiedzą jak wielkie maskotki można wnosić oficjalnie, więc jak się prześpią z tym pomysłem, to może dadzą znać o konkretnych wymiarach. Ale jak napisałem wcześniej małego misia nikt nie zabierze dziecku. Ten tekst jeszcze pare razy gdzieś wkleję. Jeśli uważas, że pomysł jest dobry to wklej ten tekst tam gdzie możesz. Ja uważam, że oprócz walorów czysto "zmartwienniczych o speedway" może to być niezła zabawa.
Przekaż dalej!
kibic Czytaj całość