Grzegorz Drozd: Tai Woffinden - mistrz z przeznaczenia
Stadion w tym mieście jest niepozorny. Leży w polach tuż przy wylotówce na północ od centrum Scunthorpe. Wśród krzaków i łąk wystaje kilka baraków. Trudno dać wiarę, że tam jest jakiś tor żużlowy.
Ale trafić jest bardzo prosto. Zjeżdżamy z ronda i jesteśmy na stadionie.
Scunthorpe położone jest w środkowej Anglii. Wielkością podobne do naszego Leszna. W zasadzie można by przejść obok tego miasta obojętnie. Fabryka stali, muzeum, kościół. Nic nadzwyczajnego. Kopią w piłkę i grają w rugby. Bez większych sukcesów. Na wylocie z miasta na północ mają jeszcze jeden stadion. Ten niepozorny. Oprócz żużla ścigają się na nim jeszcze samochodami. Tor ma 285 metrów. To właśnie na tym obiekcie swoje pierwsze kroki profesjonalnego żużlowca stawiał aktualny indywidualny mistrz świata na żużlu. Autor największej sensacji w historii tych najstarszych żużlowych rozgrywek. Dwudziestotrzyletni Tai Woffinden.
Obiekt w Scunthorpe to typowy brytyjski tor. Krotki i techniczny. Jeden z najlepszych, jakie widziałem. Bardzo dobry do ścigania. Dobrze wyprofilowane i nachylone łuki. Wszystko dzięki temu, że to nowy obiekt. Zbudowany w 2005 roku z myślą o żużlu, a nie wyścigach psów, jak w Birmingham, czy Belle Vue. Wcześniej przez 10 lat nie było żużla w tym mieście. Oprócz żużlowców na torze ścigają się samochody. Dlatego mimo niewielkiej długości tor musi być w miarę szybki i szeroki. Taki właśnie jest. Wyścigi żużlowe są ciekawe. Zajrzałem na ten stadion dwa dni po Grand Prix Wielkiej Brytanii na stadionie w Cardiff. W ostatni poniedziałek wakacji 2012 roku w dniu Bank Holiday odbywała się szara codzienna młócka. Na torze Scunthorpe w jednym dniu odjechano dwa mecze. Najpierw w ramach rozgrywek Premier League, a następnie National League. Wcześniej przed południem zdążyłem obejrzeć mecz w Peterborough. W sumie trzy spotkania i 45 wyścigów jednego dnia. Niezła dawka. Takie rzeczy tylko w Anglii. W pierwszej odsłonie bohaterem był Josh Auty. W trakcie drugiego meczu, jakby to nie zabrzmiało, dopadam w męskiej toalecie Josha. Angielska toaleta-barak okazuje się niezłym azylem od hałasów motocykli. Przeprowadzam z nim długi wywiad. Josh to rówieśnik Taia. Sześć-siedem lat temu obaj szli łeb w łeb. Obaj byli największymi nadziejami brytyjskiego żużla.
Dziś Tai jest mistrzem świata. Josh lokalną gwiazdą torów Premier League. - Nie marzę o tym by zostać mistrzem świata. Jeżdżę często w Anglii i zarabiam funty. Jestem zadowolony i nie chcę tego zmieniać. Nie marzy mi się kariera na torach szwedzkich i polskich - tłumaczy. Auty wie, że bez tego nie ma szans na rozwój. Niestety, ale Josh Auty to typowy przedstawiciel młodego żużlowca z Wysp. We własnym kraju ma dużo zawodów i to go zadowala. Tai Woffinden przechodził identyczną drogę. Szczebel po szczeblu. Najpierw tytuły najlepszego jeźdźca National League (2007), następnie Premier (2008) i w końcu debiut w barwach Wolverhampton i występy w Elite. Kolekcjonował przy tym tytuły w kategorii młodzieżowej. Różnica polegała na tym, że rodzina Woffindenów wiedziała, że to jest dopiero początek drogi, a jej finisz to najwyższy stopień podium w Grand Prix. - Tai od początku kariery deklarował, że chce zostać najlepszym na świecie - mówi Doug Wyer, angielski finalista mistrzostw świata. - Nie tylko on, ale cała jego rodzina podporządkowała temu swoje życie. Opuścili słoneczną Australię. Przyjechali do zimnej, wilgotnej i deszczowej Anglii. Żyli w trudnych warunkach. Ze słońca pod rynnę, chciałoby się powiedzieć. Tai od początku przygody z żużlem miał świadomość, że nie jest to zabawa i nie można w lekkomyślny sposób traktować kariery, bo inaczej zniweczy poświęcony trud, czas i pieniądze rodziców. Dlatego nijak nie można porównywać jego kariery do typowej kariery angielskiego żużlowca, dla którego częstokroć żużel to młodzieńcza przygoda - analizuje Wyer.