Grzegorz Drozd: Epoka bez wąsów

W lipcu 1990 roku Polska w Gorzowie doznała sromotnej porażki i z hukiem spadła do trzeciej ligi światowej. Na własnym torze biało-czerwoni nie potrafili wygrać ani jednego biegu.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
W łącznym dorobku zgromadzili zaledwie 11 punktów i zajęli ostatnie miejsce, daleko za trzecią Finlandią! - Był to trudny okres dla naszego żużla. Nie tylko pod względem sportowym, ale i organizacyjnym. Nie było do końca wiadomo jak finansować żużel. W ciężkich bólach - jak to najczęściej bywa - metody same wypracowywały się w praniu - mówi były menedżer kadry Marek Kraskiewicz. Po przegranej w Gorzowie i spadku do Grupy C z takimi "mocarstwami" jak Włochy, Austria i Jugosławia pozycja trenera kadry, legendarnego Zenka Plecha, stała pod dużym znakiem zapytania. Plecha od utraty posady paradoksalnie uratowały kontuzje, które były wytłumaczeniem porażek na arenach międzynarodowych. Poważnemu wypadkowi uległ nasz najlepszy żużlowiec, Piotrek Świst. Gorzowianin uciekł spod kosy dzięki wysokiemu standardowi technicznemu austriackiej karetki. Zaś kłopoty zdrowotne i ciągłe kraksy nękały Ryszarda Dołomisiewicza. W tej sytuacji Zenek Plech i Ryszard Nieścieruk otrzymali kolejną szansę. Na próżno, bo 1991 rok nie był ani trochę lepszy i nie potrafiliśmy wyjść z Grupy C, pomimo, że jedna z rund odbyła się w Tarnowie.
Polska kadra na początku lat 90'. Od lewej: Sławomir Drabik, Tomasz Gollob i Piotr Świst. Polska kadra na początku lat 90'. Od lewej: Sławomir Drabik, Tomasz Gollob i Piotr Świst.
W 1992 roku do kadry po trzech latach przerwy wrócił Marian Spychała. Jego prawą ręką został Marek Kraskiewicz. - Postawiliśmy na młodzieżowców, takich jak Piotrek Protasiewicz, Piotrek Baron, czy Robert Sawina. Nie była to zaplanowana strategia. Jeździli młodzi z Tomkiem Gollobem na czele, bo starsi nie byli zainteresowani - mówi brutalną prawdę Kraskiewicz. - Powstawało zawodowstwo i kapitalizm. Każdy zaczął skrupulatnie liczyć pieniądze. Występy z orzełkiem na plastronie były słabo opłacalnie. Młodsi byli mniej wyrachowani komercyjnie i targały nimi sportowe ambicje - tłumaczy Kraskiewicz, który z kadrą współpracował aż do 2002 roku.W tym dziesięcioletnim okresie 1992-2002 Polacy zdołali wywalczyć trzy medale. Najcenniejszy złoty, w 1996 roku w Diedenbergen, gdzie pod nieobecność czołówki światowej, która zaprotestowała przeciwko startom na nowych łysych oponach bez bieżnika, Polacy wygrali bez większych problemów. Oprócz tego dorzucili trzy srebrne medale. Pierwszy z nich wywalczony przez braci Gollobów w 1994 roku okrzyknięto sensacją. Polska reprezentacja w tamtych czasach nie miała żadnego sponsora. Pomimo, że sztab szkoleniowy funkcjonował przez cały rok, niewiele się działo, aby tworzyć struktury kadry z prawdziwego zdarzenia. Zaprzestano powoływać szeroką kadrę, co było niezmienną praktyką w polskim żużlu przez dziesięciolecia. Nie było zgrupowań i konferencji, zanikała tradycja test-meczów. Skład kadry na mistrzostwa zazwyczaj wyłaniano tuż przed zawodami. Zawodnicy startowali w różnorodnych kevlarach. Obok Kraskiewicza i Spychały w roli szkoleniowca pojawił się ponownie Zenek Plech. Do członka sztabu szkoleniowego w licznych wywiadach rościł sobie prawo Władysław Gollob. Zwłaszcza w latach, gdy w reprezentacji występował jego starszy syn, Jacek. Reprezentacja w tamtych latach była traktowana po macoszemu, ale na taki przebieg sprawy ogromny wpływ miał nie tylko brak odpowiedniej strategii i struktur w PZM oraz GKSŻ, ale także ubogi format rozgrywek o miano najlepszej żużlowej drużyny na świecie, a także bardzo duży spadek popularności tych rozgrywek.
Polska reprezentacja na najwyższym stopniu podium w finale DMŚ w Diedenbergen Polska reprezentacja na najwyższym stopniu podium w finale DMŚ w Diedenbergen
Kluczową rolę odegrała w tych wszystkich złych następstwach zmiana formatu drużynowych rozgrywek, która nastąpiła w 1994 roku. Prezydent CCP (komisja FIM do wyścigów torowych) Holender Jos Vassen dotychczasowe mistrzostwa par zamienił w drużynówkę, a mistrzostwa najlepszych duetów zlikwidował. Decyzje podyktowane były szukaniem brakujących terminów dla cyklu Grand Prix. Zamiast jednego finału miano pojechać aż sześć rund i był to dla wszystkich spory przeskok w ułożeniu terminarza. Na tym tle w ówczesnym żużlu powstawały ogromne konflikty. Wojna o "łyse" opony dopełniła procesu niemalże całkowitej destrukcji "drużynówki". W latach 1996-1998 drużynowe mistrzostwa świata miały najmniejszy prestiż w historii tych rozgrywek.

Narodziny Pucharu Świata

Rewolucja nastąpiła w 2001 roku. Angielska firma BSI, która rok wcześniej przejęła prawa do cyklu Grand Prix, postanowiła przywrócić blask rozgrywkom drużynowym. Przekształcono nazwę na Drużynowy Puchar Świata. Firma ufundowała nowy przechodni puchar im. Ove Fundina i nadała rozgrywkom bardziej rozbudowany format rywalizacji. Zmiany spowodowały, że reprezentacje poważniej zaczęły traktować rozgrywki drużynowe. W Polsce po kilkunastu latach przerwy ogłoszono szeroki skład. Odbyły się zgrupowania. Powstały zalążki wspólnego designu. Turniej zakończył się dla nas sukcesem i zdobyliśmy srebrny medal. Polski żużel potrzebował wtedy sukcesu jak kania dżdżu. Była szansa nawet na złoto, ale zaprzepaścił ją najsłabszy w zespole miejscowy zawodnik WTS-u Wrocław, Jacek Krzyżaniak. Do kadry Krzyżaniak trafił zamiast młodego obiecującego Jarka Hampela. Na taką decyzję miało wpływ bardzo mocne lobby wrocławskie, z Andrzejem Rusko i posłem Ryszardem Czarneckim na czele. Obaj panowie mieli znakomite stosunki z przewodniczącym GKSŻ Andrzejem Grodzkim. Był to czas, kiedy Andrzej Rusko zaczynał podchody by być widzianym nie tylko jako zbawca wrocławskiego żużla, ale i polskiej kadry.

Po porażce w angielskim Peterborough i dopiero czwartym miejscu w 2002 roku, z funkcji menedżera zrezygnował Marek Kraskiewicz. Zastąpił go właśnie Andrzej Rusko. Po wygraniu półfinału w Holsted zostały rozbudzone apetyty na medal. Niestety skończyło się ponownie na nieszczęsnym czwartym miejscu. Ale tak to jest, kiedy jokery zaplanowało się już przed zawodami.

Kryzys władzy

W październiku w 2003 roku na przewodniczącego GKSŻ wybrano toruńskiego działacza i biznesmena, Marka Karwana. Wokół niego skonsolidował się obóz, pierwszy który skutecznie rywalizował z ekipą Andrzeja Rusko. Relacje obu liderów nie były dobre. Wiadomym było, że funkcji menedżera kadry w 2004 roku Andrzej Rusko nie otrzyma. Nowy duet, Andrzej Koselski i Piotr Pyszny, do Anglii zabrał ze sobą ich zdaniem najlepszych polskich specjalistów od brytyjskich torów. Po ciężkich bojach Polska weszła do finału, gdzie poległa i zajęła w kiepskim stylu ostatnie miejsce. Najsłabszy wynik w historii występów w kadrze zanotował Tomasz Gollob przywożąc zaledwie jeden punkt. Do składu weszli młodzieżowcy: Janusz Kołodziej, Marcin Rempała i Krzysztof Kasprzak. Historia znów zatoczyła koło. Wybór juniorów był efektem odnowy startów przez starszych zawodników. Pierwszy odmówił Piotr Protasiewicz. W ślad za nim poszli Sebastian Ułamek, Wiesław Jaguś i Tomasz Chrzanowski. Brak sukcesów, zmienny sztab szkoleniowy, ciągły brak prestiżu występów w barwach narodowych powodowały, że z kadrą nadal było bardzo źle. Zacięte walki na szczeblu centralnym pomiędzy Andrzejem Rusko i Markiem Karwanem, a także coraz słabsza forma naszej dotychczasowej lokomotywy, Tomasza Golloba, nie napawały optymizmem.

Powrót husarii

Pozornie wyspany po całonocnej podroży pociągiem, na Stadion Olimpijski we Wrocławiu dotarłem z samego rana. Było zimno, wilgotno i nieprzyjemnie. Olimpijski jeszcze spał. Jedynie czynna gastronomiczna budka tuż przy Bramie Maratońskiej wskazywała, że na kompleksie wrocławskiego AWF-u wstał nowy dzień. Prowizoryczny Mini-Bar funkcjonował na pełnych obrotach. Dyskusje prowadziło kilku kibiców, którzy najwyraźniej minionej nocy nie poszli spać. - Wygramy. Musi być zwycięstwo! Trzeba wykorzystać niepowtarzalną szansę. Australijczycy bez Crumpa, Szwedzi też w osłabieniu! - powtarzali wojowniczo niczym polska husaria. - Najpierw musimy dzisiaj przejść baraż - tonowali inni.

W pierwszą sobotę sierpnia 2005 roku polski żużel przeżył największe chwile chwały od 1966 roku, gdzie również na wrocławskim stadionie Polacy znokautowali rywali. Powróciła legenda i klimat dawnych dobrych czasów. Cała piątka pojechała wybornie. Gollob, Hampel, Protasiewicz i Walasek nie dali szans rywalom. Tym piątym był Norweg z polskim paszportem, Rune Holta, który nawet nie został nominowany do szerokiej kadry z początkiem sezonu. Występ Holty w polskich barwach był kontrowersyjny, ale nasz żużel wciąż potrzebował sukcesu. W tym przypadku cel uświęcił środki. Plan się powiódł.

Tamten sezon i tamte zawody zapoczątkowały złotą erę polskiego żużla. Nie zabrakło symboli i ważnych zmian. Wprowadzono kary dla tych, którzy bez uzasadnienia odmówią startów w reprezentacji. Polacy po raz pierwszy, jak prawdziwa drużyna, wystąpili w jednakowych biało-czerwonych kevlarach. Wokół jednakowych kombinezonów rozległ się spory szum mediany. Fundatorem strojów był ówczesny przewodniczący GKSŻ Marek Karwan, który tym samym chciał zagrać na nosie szefowi wrocławskiego klubu - organizatorowi finału. - Dlaczego nie udało się tego dokonać wcześniej? - pytał ironicznie Karwan, który nie opuszczał kadry na krok. Drużynę poprowadził nowy sztab szkoleniowy: Szczepan Bukowski, Stanisław Chomski i Jan Chudzikowski. Pozycję polskiego żużla ugruntowali młodzieżowcy, którzy wygrali pierwszy historyczny juniorski finał w Pardubicach.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×