Robert Noga - Moje Boje: Kara! Jak to łatwo powiedzieć...

Po jednym dniu artykuł, w którym Paweł Mizgalski tłumaczy dlaczego jego klub w tak dotkliwy sposób ukarał Emila Sajfutdinova wywołał lawinę komentarzy, których liczba przekroczyła zdecydowanie tysiąc.

Podejrzewam, że nawet ewentualny olimpijski medal Justyny Kowalczyk, Kamila Stocha czy innego naszego sportowca w zbliżających się zimowych igrzyskach w Soczi, nie skłoni aż tylu internautów do wyrażenia swojej opinii na forum. Ten tysiąc "z hakiem" najlepiej świadczy o tym jakim potężnym zainteresowaniem cieszy się speedway i ilu ma fanów (przeciwnicy żużla nazywają ich ironicznie wyznawcami) wśród Czytelników naszego portalu. Swoją drogą sprawa jest na tyle bulwersująca, że ten zalew opinii nie specjalnie powinien dziwić. Rzecz dotyczy przecież czołowego zawodnika świata i czołowego klubu polskiej Ekstraligi. Ton zdecydowanej większości komentarzy jest wyraźnie przeciwko klubowej decyzji i argumentom podawanym przez jego prezesa. Niezależnie bowiem od tego gdzie leży racja, działacz u kibica generalnie przeważnie będzie miał w takiej sytuacji przechlapane. Z dwóch powodów. Po pierwsze działacz sportowy generalnie ma raczej negatywne konotacje w środowisku kibiców, co ma swoje praźródło jeszcze w czasach PRL-u, kiedy to obowiązywała zasada "Staszek to jest fajny chłop, niech się sprawdzi w sporcie".

Oznaczało to desant na kluby, związki sportowe czy reprezentacje narodowe partyjnych aparatczyków, którzy o sporcie nie mieli pojęcia, dostawali jednak po partyjnej lub wódczanej linii (a najczęściej jednej i drugiej) synekurę, na której mogli sobie dobrze zarobić. Czasy się zmieniły, ale model działacza sportowego, którego byt określa głównie zasada "kręcenia lodów" nadal pozostaje w świadomości kibicowskiej masy, chociaż najczęściej nie ma to nic wspólnego z prawdą. Po drugie w sporze na linii zawodnik-działacz, fan w 90 procentach popierał będzie zawodnika, bo to w końcu on dostarcza emocji, on zdobywa medale, jego jazda cieszy. Odwrotne przypadki, to znaczy wyraźnego opowiedzenia się kibiców za działaniami działaczy przeciwko zawodnikowi, czy zawodnikom policzyć można, myślę, na palcach jednej ręki. Tak to już po prostu jest. Czasem jednak działacze sami strzelają sobie samobója podejmując decyzje kuriozalne. Mam bowiem wrażenie, że karanie zawodników za rzekome nie wywiązywanie się z kontraktów i nieprzestrzeganie klubowego regulaminu stało się wygodnym batem mającego problemy finansowe klubu wobec niepokornych zawodników.

Niepokornych, a więc takich, którzy decydują się pożegnać z dotychczasowym pracodawcą, a do tego wszystkiego otwarcie domagają się zrealizowania w całości podpisanego przecież przez klubowych sterników warunków kontraktu, zapewniającemu zawodnikowi określone dochody za wykonywanie swojej pracy, czyli punkty zdobywane dla drużyny. Prekursorem takiej praktyki stał się przed kilku laty niesławnej pamięci duet prezesowski tarnowskiej Unii, który nie spłacając zobowiązań wobec zawodników i doprowadzając klub do totalnego zadłużenia wymyślił sobie, że wyszarpie jakąś kasę od Sebastiana Ułamka i Krzysztofa Kasprzaka, co pozwoli częściowo zatkać potężną dziurę budżetową. Wizerunkowo było to fatalne posunięcie i tak też zostało odebrane przez środowisko. Obawiam się, że podobnie może być w przypadku klubu z Częstochowy. Bo czy wypada nakładać drakońskie kary finansowe w przypadku kiedy ma się jeszcze większe długi wobec zawodnika, który nota bene ratując klub przed ogłoszeniem upadłości zgodził się rozłożyć zobowiązania na raty? Pomijając już fakt stosowności przynajmniej części kary związanej z nieobecnością na meczu ligowym z wiadomych, osobistych przyczyn.

A przy okazji rodzi się pytanie, czy gdyby Rosjanin dalej chciał jeździć mimo wszystko w Częstochowie, to czy w ogóle pojawiłby się temat kary? Dogadajcie się panowie, bo niedobrze to wszystko wygląda.

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: