Spojrzenie z zachodu (1): Nie wygramy tej wojny!

Stało się to, co stać się musiało. Najpierw obie strony tylko prężyły muskuły i sprawdzały gotowość bojową swoich jednostek i mierzyły siłę wroga.

Maciej Noskowicz
Maciej Noskowicz

Potem nastąpiła już eskalacja konfliktu i wybuch wojny. Stawką są pieniądze, gra o prymat w światowym żużlu i gra o kibica. Polska firma One Sport na ścieżce wojennej z BSI - to już fakt. Do tego coraz odważniej zaczynają działać polskie podmioty. Piękne to, ale czy nie spóźnione? Angole liczą pewnie na to, czego obawiam się najbardziej: brak konsekwencji i słomiany zapał polskiej strony.

Anglicy od lat przyzwyczaili się do polskiego Eldorado, na które przyzwalała strona polska a konkretnie kluby starające się o organizację Grand Prix. Włażąc w cztery litery chłopakom z wysp uświadomiliśmy ich przed kilkoma laty, że to oni dyktują warunki gry, a Polak niech się lepiej zajmie szukaniem kasy, która i tak trafi do kieszeni brytyjskiej firmy. Polscy działacze grzecznie wydeptywali więc ścieżki do lokalnych i ponadregionalnych sponsorów oraz – co najważniejsze – do samorządów. Te ostatnie odegrały niebagatelną rolę w organizacji mistrzostw świata w Gorzowie, Toruniu czy Lesznie. - I po co nam to było? - pyta pewnie teraz Polak mądry po szkodzie, gdy szykuje się afera w światowym żużlu, która nie śniła się pewnie pokoleniom wychowanym na Maugerze i Brigssie.

Polacy chcą być razem, choć tak naprawdę trudno mi w tę jednomyślność uwierzyć. Wycofały się firmy sponsorujące żużlowców uczestniczących w Grand Prix - pięknie. Tomasz Gollob w ostrych słowach wyraził się o kolegach z BSI - świetnie. I co mamy dalej? Gdzie są nasze kolejne atuty? Czy ktoś z Was wierzy, że wszystkie miasta nad Wisłą wycofają się nagle z organizacji mistrzostw świata? W imię czego? Polskiego interesu? Wolne żarty! Polskie środowisko nigdy nie mówiło jednym głosem, a obecna wojna z BSI tylko na chwilę uciszyła tych, którzy w polskim żużlu chcieliby pewnie odgrywać role pierwszoplanowe. Może ktoś liczy, że polscy żużlowcy przestaną się ścigać w imprezach organizowanych pod egidą FIM? Gratuluję więc dalekowzroczności. Dla Jarosława Hampela czy Krzysztofa Kasprzaka jazda w Grand Prix to prestiż i pieniądze. Aż na usta ciśnie się pytanie, gdzie był jeszcze rok temu wspomniany Tomasz Gollob? Jego głos w kontekście walki o poskromienie angielskich zapędów byłby - przy szacunku dla innych - donośniejszy. Dziś można mówić to i owo, skoro nie ma się w tym interesu...

Brakuje mi także jasnego stanowiska władz polskiego żużla z Andrzejem Witkowskim na czele. Na razie ani widu ani słychu z prostego względu. Nie sądzę, by ktoś we władzach Polskiego Związku Motorowego próbował z bagnetem na plecach i szabelką wojować z międzynarodową federacją i Anglikami. Za chwilę przyjdzie chłodna kalkulacja i wyrachowane spojrzenie.

Co może zrobić polskie środowisko żużlowe? Wydaje mi się, że wskazany jest spokój i długofalowa polityka kreowania wizerunku polskiego żużla w kontekście na przykład sprawnej organizacji takich imprez jak wspomniane mistrzostwa Europy. Niech wszystko zweryfikuje rynek, ale niech dzieje się to stopniowo bez zbędnych nerwów, ale spokojnie. Wymachiwanie szabelką nic nie da. Skupienie się na jeszcze większej promocji rodzimych imprez z ekstraligą na czele może być początkiem czegoś nowego. Jeśli polski kibic przestanie tłumnie odwiedzać polskie (i nie tylko) stadiony podczas rund Grand Prix, nawet mędrcy z BSI zaczną się zastanawiać.

W radykalizm więc nie wierzę. W polską jednomyślność także. Nawet, gdy idzie o wojnę z BSI.

Maciej Noskowicz

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×