Robert Noga - Moje Boje: Gość w dom...

Kilka lat temu pojawiła się w naszym żużlu, wzorowana na speedwayu angielskim instytucja tzw. gościa. Widać tu było dobre chęci twórców adaptacji tego rozwiązania na polskie realia.

W tym artykule dowiesz się o:

Jak to jednak zwykle u nas bywa, szybko okazało się, że przede wszystkim wybrukowały one piekło. Bo okazało się, że "gość" przynosi chyba więcej strat niż korzyści. Po pierwsze bywało, że kluby z niższych klas wykorzystywały ten przepis angażując czołowych zawodników na pozycji juniora z ekstraligi, jeśli ci akurat mieli wolny termin. I niejednokrotnie taki "kozak" rozstrzygał losy rywalizacji spotkania w II lidze. Wystarczy przeanalizować wyniki niektórych spotkań. Czasem o tym jaki będzie wynik meczu decydowało, która drużyna wcześniej zdoła pozyskać danego zawodnika, bowiem obydwie miały na niego przysłowiową chrapkę. Naprawdę bywały i takie przypadki. Następowało więc dokładne całkowite wypaczenie pierwotnych intencji, bo "gość" miał służyć rozwojowi grupie młodych zawodników z drugiego szeregu, a nie dorabianiu w wolnych chwilach juniorskich gwiazdeczek, które i bez tego startów miały po uszy. Po drugie i może ważniejsze, kluby z II ligi, wykorzystując istniejące regulaminowe możliwości praktycznie zaprzestały szkolenia.

A przecież nie o to na Boga chodzi w tym wszystkim. Po co mają jednak organizować pracochłonne i kosztowne szkolenie, skoro na potrzeby ligi mogą wypożyczyć chłopaka z innego klubu lub sięgnąć po rzeczonego gościa? Jeden z prezesów klubu, akurat z I ligi powiedział niedawno publicznie wprost, że jego prowadzenie jakiejkolwiek działalności szkoleniowej nie interesuje. I tyle. Jak kapitalizm, to kapitalizm, czyli róbta co chceta i każdy sobie rzepkę skrobie. A po nas choćby potop. Pojawił się więc chytry plan aby pomysłowym działaczom szczebla klubowego przyciąć nieco piórka i ograniczyć im możliwości korzystania z tego regulaminowego zapisu. Wprowadzono przepis w myśl którego "gościem" nie może być członek kadry narodowej juniorów. Po to, aby instytucje gościa przywrócić do właściwych, zgodnie z intencjami wprowadzających taką regulaminowa możliwość, rozmiarów. Kłopot w tym, że jest to w tym roku kadra dosyć szeroka, liczy bowiem aż szesnastu zawodników. Tak oto trenerzy Marek Cieślak i Rafał Dobrucki rozpędzili się, poszli szeroko i nadali tak dużo nominacji. Niektórym jak najbardziej za zasługi na torze, bo trudno wyobrazić sobie juniorską reprezentację w 2014 roku bez takich zawodników jak Bartosz Zmarzlik, Paweł Przedpełski czy też chociażby Piotr Pawlicki. Ale jest też grupa młodych żużlowców, którzy nominacje dostali, bez urazy, nieco na kredyt.

Oczywiście są zdolni, przyszłość oby przed nimi, ale na pewno na tym etapie sportowego rozwoju trudno liczyć na to, aby zdołali wedrzeć się nagle do ścisłej szpicy. Nie ta klasa jeszcze, chociaż ubiegłoroczny przykład Pawła Przedpełskiego właśnie świadczy dobitnie, że i z tym trzeba się liczyć. Generalnie jednak pewna część tych kadrowiczów znalazła się w pułapce. Z kadry może nic nie być poza powołaniem na zimowy obóz do Zakopanego i do Leszna celem odbioru nominacji, która będzie się kurzyć na półce. A z drugiej strony nie może jeździć w niższej lidze, a w macierzystym klubie są na ten moment lepsi. Mamy więc kolejną ogólnonarodową dysputę z udziałem samych zawodników, trenerów, działaczy i tzw. autorytetów jak zmienić ten przepis aby wilk był syty i owca cała. I, jak zwykle ilu dyskutantów, tyle opinii, jak to u nas.

Ja mam rozwiązanie proste, skuteczne, chociaż pewnie niepopularne. Ten przepis trzeba po prostu zlikwidować i tyle. Przyznać, że kolejna próba adaptacji rozwiązań made in England w realiach polskich się nie sprawdza i powoduje jedynie konflikty i dylematy środowiska. I będzie spokój. Inaczej, nie po raz pierwszy polski żużel jawi się jak socjalizm. Czyli bohatersko zmaga się z problemami, które wcześniej... sam sobie stwarza.

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: