Krzysztof Cegielski przygodę z żużlem rozpoczynał w Stali Gorzów. W zasadzie od samego początku trzymał się go pech. Już rok po zdaniu licencji złamał kość udową, co spowodowało, że sezon miał stracony. Regularne starty rozpoczął dopiero rok później w rozgrywkach Ekstraligi. W sezonie 1999 osiągnął swój pierwszy sukces zdobywając tytuł wicemistrza Polski juniorów. Jego kariera rozwijała się prawidłowo. Rok później na torze w Gorzowie Wielkopolskim sięgnął po srebro w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. A w kolejnym walnie przyczynił się do srebrnego medalu Polaków w Drużynowym Pucharze Świata, zdobywając na torze 11 punktów. Jego dobra jazda została również doceniona poza granicami naszego kraju. W sezonie 2001 i 2002 reprezentował barwy klubów brytyjskiej Elite League.
{"id":"","title":""}
Z bardzo dobrej strony zapamiętali go również rywale z toru. - Miał aspiracje ogromne. Z tego co pamiętam, ogromną pracę wykonywał w drodze do wyniku. Poświęcał się w stu procentach. Trenował podwójnie, przygotowywał sprzęt, zawsze miał pomysły o zrobić, żeby być szybszym, żeby lepiej jechać - mówił Tomasz Gollob w filmie "Przerwany sen", którego fragmenty wykorzystano w dalszej części tekstu. - Jako wysoka osoba świetnie opanował jazdę na relatywnie małym motorze. Jeżeli chodzi o jakieś wyjątkowe cechy, nie pamiętam nic, co mogłoby go wyróżniać od innych, poza absolutnym oddaniem temu, co robił. Był na sto dwadzieścia procent oddany żużlowi. Jest wielu facetów równie utalentowanych, ale niewielu tak oddanych sprawie, jak Krzysztof Cegielski - wtórował Gollobowi Jason Crump. Sam bohater naszej opowieści miał inne zdanie na swój temat. - Od zawsze uważałem, że nie mam talentu do jazdy na żużlu. Uważam, że do tego, do czego udało się dojść, to tylko i wyłącznie poprzez treningi.
Sezon 2003 "Cegła" rozpoczął nie najlepiej. Z każdym meczem jego forma rosła. Na dwa dni przed feralnym wypadkiem, w meczu przeciwko Unii Leszno na torze we Wrocławiu zdobył 11 punktów i jeden bonus. Również w cyklu Grand Prix szło mu coraz lepiej. Podczas Grand Prix Europy 2002 na torze w Chorzowie po raz pierwszy w swojej karierze wywalczył prawo jazdy w półfinale. W Grand Prix 2003 z kolei pokazał, że robi stałe postępy. 10 i 11 miejsce na turniejach w GP Europy i GP Szwecji pozwalały przypuszczać, że już wkrótce wskoczy do światowej czołówki.
{"id":"","title":""}
Silny punkt Atlasa Wrocław i reprezentacji Polski ciężko pracował, pokonywał kolejnych rywali, aż przyszedł dzień 3 czerwca 2003 roku…
[nextpage]
Przerwany sen
- To był dzień jak każdy inny. Chciałem spróbować swoich motocykli przed tym meczem ligowym. 3 czerwca wstałem, pobiegałem po parkach w Vetlandzie tam, gdzie zazwyczaj biegałem. We wtorek rano zawsze miałem możliwość trenowania, jeżeli tylko tego potrzebowałem, a zazwyczaj taka potrzeba była. Jeżeli nie praca nad samym sobą, to nad silnikami. Pogoda tego dnia była dobra i nic złego się nie zapowiadało - relacjonuje ten dzień Cegielski.
Po latach wiemy, że cała sytuacja była w pewien sposób sprowokowana przez niego samego. W meczu Elit Vetlanda - Rospiggarna Hallstavik był jednym z najlepszych zawodników na torze. Menedżer drużyny Bosse Wirebrand stwierdził jednak, że w biegu piętnastym nie pojedzie. Cegielski nie zaakceptował tej decyzji i zrobił wszystko, aby menedżer Vetlandy zmienił swoje zdanie. - Jednak udało mi się go przekonać, żebym to ja pojechał, a nie Wiesiek Jaguś. No i wspólnie z Alesem Drymlem pojechaliśmy… - wspomina "Cegła".
Oprócz Cegielskiego w XV biegu udział wzięli Jonas Davidsson, Ales Dryml i Ryan Fisher. Po starcie Davidsson lekko wyniósł się na zewnętrzną część toru, Dryml i Fisher zrobili to samo. Zadziałał efekt domina. Cegielski, który startował spod bandy, był lekko z przodu, ale Fisher uderzył w jego motocykl. Polak ratował się przed czołowym zderzeniem z bandą, puścił maszynę. Wszystko skończyłoby się zapewne dobrze, gdyby nie fakt, że motocykl Fischera uderzył w jego plecy.
{"id":"","title":""}
Już na torze wiadomo było, że wypadek jest bardzo poważny, choć na taki się nie zapowiadał. Diagnoza lekarska była jednak brutalna. Uszkodzenia 12 kręgu kręgosłupa i rdzenia kręgowego.
Wychowanek Stali Gorzów od początku zdawał sobie sprawę z tego, co się stało. - Nikt nie musiał mi niczego uświadamiać. Jakaś taka podświadomość działała. Po wypadku niewiele pamiętam. Za to bardzo dobrze pamiętam wszystko to, co działo się do wypadku. Z relacji mechaników i innych osób, które tam ze mną były wiem, że nawet z nimi rozmawiałem. Odpowiadałem podobno, że wszystko będzie dobrze. Właściwie jak się obudziłem następnego dnia po operacji to wiedziałem, co się stało. Wiedziałem jaki jest uraz i co będzie dalej. Lekarze nie musieli mi nic mówić. To nie wyglądało tak, jak zazwyczaj ma miejsce, czyli że zbiera się jakieś konsylium lekarskie wraz z rodziną i przekazuje fatalną informację. Tak nie było, bo wiedziałem co się stało. Troszeczkę byłem nieświadomy, ale z dnia na dzień to wszystko jakoś do mnie docierało. Najważniejsze było jednak to, że od początku byłem nastawiony bardzo pozytywnie. Mówiłem sobie, że dopiero zrobili operację, a ja na pewno za tydzień lub dwa wstanę i wszystko będzie dobrze. W głowie utkwiły mi te dwa słynne silniki, które zamówiłem w przeświadczeniu, że wkrótce będę mógł z nich skorzystać. To były silniki od Petera Johnsa. Potem leżały wraz z pozostałym sprzętem do momentu, kiedy postanowiłem wszystko sprzedać. Trwało to jakieś dwa lata. Cały zestaw ośmiu motocykli, silników i osprzętu. Jeden został. To jest ten sam, którym dwa lata temu pojechałem w Krakowie.
Ani przez moment nie przyszło mu do głowy, aby się poddać. W zasadzie od pierwszego dnia po wypadku postanowił walczyć z przeciwnościami losu. - Moje myśli od początku były takie, że zaraz wracamy, nie ma się czym przejmować, a ja muszę być przygotowany. Zaplanowałem sobie już nawet, że na następne Grand Prix w Goeteborgu powinienem już wrócić w pełni sił. Lekarze doskonale wiedzieli jednak, że tak nie będzie, ale ja nie dopuszczałem do siebie myśli, że nie wyjadę już na tor. W głowie miałem jedynie plan treningów, który miał spowodować, że szybko wrócę do rywalizacji. Nikomu tego nie komunikowałem, ale myślałem tylko o treningach. Duże znaczenie miało to, że na początku rehabilitację przechodziłem w Szwecji, w świetnych warunkach. Lekarze niczego nie wykluczali i niczego nie obiecywali. Co najważniejsze nie stawiali też diagnozy, że nigdy nie stanę na nogi. Podkreślali jedynie na każdym kroku, że trzeba ćwiczyć. Odnosiłem wrażenie, że wszyscy oprócz mnie zdają sobie sprawę z tego, że jest źle. Ja myślałem jedynie o powrocie na tor. Była zima, więc planowałem już, że na wiosnę na pewno wrócę na tor. Ciągle żyłem nadzieją powrotu na tor.
[nextpage]Zarażający optymizmem
Szwedzka rehabilitacja była bardzo rozbudowana. Zakładała między innymi naukę jazdy na wózku inwalidzkim, umiejętność radzenia sobie w życiu codziennym, w kuchni, sypialni, łazience - wszędzie. - Zawsze próbowałem i udawało mi się uciekać z lekcji jazdy na wózku. Ten czas chciałem spożytkować na inne ćwiczenia. Nie zamierzałem się uczyć. Mijały kolejne tygodnie, miesiące i lata. Po powrocie do Polski szukałem miejsca, który zapewni mi podobne warunki rehabilitacji, jakie miałem w Szwecji. Wtedy już byłem oswojony z myślą, że nie wrócę do żużla. Stawiałem sobie jednak dalej cele. Nie wróciłem co prawda ani na turniej w Goeteborgu, ani na wiosnę, ale dzięki temu, że sobie je stawiałem, miałem dodatkową energię i chęci do działania. Dużo ćwiczyłem. Dzięki tym ćwiczeniom czułem, że staję się coraz silniejszy. Tak samo jest do dzisiaj. Właściwie zaraz po wypadku, jak uświadomiłem sobie, że jest to tak poważny uraz, zdałem sobie sprawę, że do końca życia jestem skazany na trening - wspomina Cegielski.
{"id":"","title":""}
Wychowanek gorzowskiej Stali podkreśla również, że w najtrudniejszych momentach mógł liczyć na wsparcie swoich bliskich. - Moja rodzina jak każda inna była zszokowana po informacji o wypadku. Każdy jak do mnie przychodził, to do końca nie wiedział jak ma się zachować. Jeżeli ktoś leży ze złamanym kręgosłupem i wyrokiem skazującym do końca życia na jazdę na wózku, to ciężko takiego kogoś pocieszać i mówić, że wszystko będzie dobrze. Myślę jednak, że wychodzili w innym nastroju, bo kiedy widzieli mnie uśmiechniętego i pozytywnie nastrojonego do treningów, to zdawali sobie sprawę, że będę walczył. Pokazywałem, że można planować sobie życie. Na pewno nie gorsze. Wiedziałem co to jazda na żużlu. Wiedziałem również, ile mnie to kosztowało. Wiem jednak co mam teraz i nie żałuję niczego, co było po wypadku. Widocznie taki los był mi pisany. Starałem się w tych okolicznościach radzi sobie najlepiej jak mogłem. Cieszę się z efektów rehabilitacji i robię wszystko, aby była widoczna poprawa - tłumaczy.
- Czy zarażałem otoczenie optymistycznym spojrzeniem na świat? Tak mi się wydaje. Udało mi się odnaleźć. Dużym plusem były warunki w Szwecji. Był to okres letni. Ośrodek był pusty, bo w tym czasie ludzie zazwyczaj są na wakacjach. W tych dobrych warunkach odnalazłem się. Nie czułem jakiegoś bólu, który mi towarzyszył w tych treningach. Treningi były właściwie ciągłe. Śniadanie - ćwiczenia z fizjoterapeutom - później jakiś obiad - ćwiczenia - basen - kolacja - na koniec znowu ćwiczenia - wspomina Cegielski.
Żużlowca wspierali nie tylko najbliżsi, ale także środowisko żużlowe. W trudnych momentach mógł liczyć na pomóc wielu osób, którym jest wdzięczny do dziś. - Mogłem zawsze liczyć na wsparcie najbliższych, ale również środowiska żużlowego, ale przede wszystkim kibiców. Bardzo pomogły mi również kluby, w których wówczas startowałem. Zarówno Atlas Wrocław, jak i Vetlanda robiły wszystko co mogły. W Vetlandzie, w czasie rehabilitacji opiekowano się mną tak, że czułem się jakbym był ich synem. Osoby związane z klubem widywałem codziennie, a jak była potrzeba, to i dwa razy dziennie. Wszystkie sprawy związane z wypadkiem, głównie te papierkowe, ogarniali w sposób bardzo profesjonalny - podkreśla.
{"id":"","title":""}
- Ani przez moment nie pojawiło się u mnie poczucie, że to nie ma sensu. Stawiałem sobie kolejne cele, które pomagały mi robić małe postępy. Wiedziałem, że tego typu ćwiczenia trzeba wykonywać i nie czekać na nic. Efekty przychodziły same. Mnie jako osobie, która uczestniczyła w treningach, trudno było określić, na ile robię postępy. Tak to wyglądało od początku i tak wygląda do dzisiaj. Nie było momentu załamania. Były oczywiście chwile, kiedy się zastanawiałem, jakby to było, gdybym startował na żużlu. Chciałem jak najszybciej wrócić do zdrowia. Zabiegi traktowałem jak treningi. Woda stała się moim naturalnym środowiskiem. Nigdy nie byłem mistrzem w pływaniu. Nawet studiując na AWFie miałem problemy z zaliczeniem tego przedmiotu. Teraz byłoby o wiele łatwiej i prościej, bo myślę, że pływam dużo lepiej niż przed wypadkiem - dodaje "Cegła".
[nextpage]Miłość dodaje skrzydeł
W czasie, kiedy doszło do wypadku, partnerką Cegielskiego była Aneta Woźny. Bohater naszej opowieści tak opowiada o swoim związku w filmie "Przerwany sen":
[wrzuta=0oH7DM1VL7a,kaczyosiniec]
Głównym marzeniem Krzysztofa Cegielskie nadal pozostawało jednak założenie rodziny. W jego życiu pojawiła się nowa miłość. Serce byłego żużlowca zdobyła koszykarka Justyna Żurowska. - Pojawienie się w moim życiu nowej partnerki życiowej miało zasadniczy wpływ na to, co się działo później. Jeżeli ma się u swojego boku kogoś, kto mierzy 188 centymetrów, to nie wypada patrzeć na nią z dołu (śmiech). To była duża motywacja. Sama Justyna też mnie motywowała, choć nie musiała, bo byłem zaparty. Miłość dodaje skrzydeł w każdym zajęciu. Jeżeli jest ktoś, z kim możesz podzielić się radościami i problemami, to jest ci łatwiej. Często pojawiam się na meczach koszykarskich. Wciągnął mnie ten sport. Bardzo dobrze się również uzupełniamy. Kiedy Justyna trenuje - ja również trenuję. W tym roku mamy zaplanowany ślub. Wszystko wskazuje na to, że będę musiał zatańczyć tak zwany pierwszy taniec. Choć chcieliśmy zaskoczyć wszystkich i zrezygnować z tej stałej pozycji każdego wesela (śmiech). Myślę, że o wiele łatwiej byłoby mi na wózku, który miałem już bardzo dobrze opanowany. W tańcu również. Sytuacja "w pionie" jest trudna, bo jest nowa.
[wrzuta=2dT2MfG5J2U,kaczyosiniec]
Efekty nie przyszły jednak od razu. Potrzebne było ponad 11 lat ciężkiej i żmudnej rehabilitacji. - Na początku nic nie czułem. W pierwszych miesiącach zaczęło się poprawiać. Zacząłem odzyskiwać czucie w nogach i to było najbardziej przełomowe. Później była praca codzienna, bez tak spektakularnych efektów. Do dnia dzisiejszego wzmocniłem wszystkie części ciała. Korzystam z ortez, z którym korzysta wielu sportowców, którzy mają za sobą kontuzję. Staram się chodzić, żeby wszystko postępowało jak najszybciej. Jest to dla mnie trudny okres, bo jak już się udało stanąć na nogi, to chciałem, żeby wszystko przychodziło szybciej. W końcu jednak stanąłem do pionu. Świat wygląda zupełnie inaczej z tej perspektywy. Ostatnie lata spędziłem na wózku. Kiedy pierwszy raz wyszedłem z samochodu na krakowskich Błoniach, to nieomal się przewróciłem. Było to poważne przeżycie. Nie wiedziałem jak zrobić krok mimo, że w domu już to robiłem. Ta szeroka perspektywa spowodowała takie zachowanie. Coraz częściej pojawiałem się w miejscach publicznych. Przyzwyczajałem się do tego, że teraz ludzie są niżsi ode mnie. Na początku dla mnie wózek był nowym światem, tak teraz stanie na nogach jest nowością.
- Nie pamiętam, w którym dniu dokładnie stanąłem na nogi. W Szwecji "pionowano" mnie od samego początku. Cztery dni od wypadku stawiano mnie na nogi. Nawet łóżko było tak technologicznie zaawansowane, że podnoszono je razem ze mną i stawiano do pionu. W momencie kiedy mnie spionizowano, prawie straciłem przytomność. To się działo ciągle - na zabiegach, na łóżku szpitalnym. Od tamtego momentu odrzucam coraz więcej urządzeń, a opieram się na pionizowaniu.
Zanim jednak doszło do tego przełomowego wydarzenia, Cegielski spełni jedno ze swoich marzeń. Na torze w Krakowie, po latach ponownie usiadł na motocyklu.
{"id":"","title":""}
Zaskakująca jest relacja Krzysztofa Cegielskiego po tym, jak udało mu się pokonać kilka kółek na motocyklu żużlowym. - Powiem szczerze, że mi jakoś przeszło. Wówczas miałem ogromną chęć przejechania się. Zastanawiałem się jak to zrobić, ale wspólnymi siłami się udało. Janusz Kołodziej z ekipą przywiązali mi nogi i pojechałem. Ale wtedy jakoś przeszedł mi zapał, aby ponownie szukać jazdy na torze. Może nasyciłem się na tyle, że nie czuję teraz tej potrzeby. Pewnie to dobrze, bo nie uważam, abym wówczas postąpił rozsądnie - wspomina.
[nextpage]Uczył ludzi, jak żyć
Cegielski większość rzeczy w swoim życiu zawdzięcza jednak przede wszystkim sobie. W trudnych chwilach poddałoby się wielu. On miał jednak zupełnie inne podejście do sytuacji, w której się znalazł. - Ja myślę, że w pewnym momencie osoby z mojego otoczenia powiedziały sobie "w czym tu pomagać"? Wszyscy widzieli, że dobrze sobie radzę. Nikogo nie muszę prosić o pomoc, na wózku radzę sobie dobrze. Zaczęli traktować mnie w sposób normalny i na tym mi zależało. Na pewno gdybym jednak takiej pomocy potrzebował, to bym ją otrzymał. Czułem wsparcie całego otoczenia. W tym nawet prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który do mnie dzwonił co jakiś czas. Czułem wsparcie i to mi pomagało. Na pewno zawodnicy też reagowali różnie. Trudno jest spotkać kogoś, z kim się na co dzień rywalizowało na torze, a teraz jeździ na wózku. Ludzie unikali tego. Dla mnie takim najlepszym przykładem będzie zawsze Nicki Pedersen. Do momentu, kiedy startowałem na torze, nasze drogi przeważnie się krzyżowały, bo mieliśmy okazję jeździć w tych samych drużynach. Potem widziałem, że zawsze było mu nie po drodze. To było wyczuwalne, ale ja nie czułem się z nim źle. Nigdy również z nim na ten temat nie rozmawiałem. Rozumiem go jednak, bo to jest takie podejście mentalne zawodników. Oni nie mogą przed zawodami myśleć, co się może z nimi stać. To były momenty trudne, ale musieliśmy sobie z nimi dać radę - tłumaczy "Cegła".
- Dla mnie to co się stało było łatwiejsze do przyjęcia, niż dla ludzi z otoczenia. Wiedziałem co mam, co czuję. Miałem konkretne plany i było mi łatwiej żyć, realizując te założenia. Nie obarczałem nikogo sobą, ani moimi problemami. Przez to również ludzie z otoczenia zaczęli traktować mnie normalnie i o to chodziło - dodaje.
Teraz Cegielski może być wzorem dla innych. Jego historia to doskonały przykład, że ciężka walka daje efekty. - Nie dałem się złamać. Mnie się udało. Jeżeli miałbym coś przekazać osobom, które są w podobnej sytuacji, to byłaby to walka. W naszym społeczeństwie istnieje takie przekonanie, że nam trzeba pomagać i robić coś za nas. Są osoby, które chcą za nas wszystko robić. Ja też tak miałem. Ale trzeba bardzo szybko pokazać, że możesz sam. Są oczywiście przypadki, kiedy jest to piekielnie trudne. Generalnie jednak to muszę przyznać, że oszukiwałem sam siebie. Tak jak na początku oszukiwałem się, że wrócę na GP w Goeteborgu, tak później oszukiwałem się, że ja wrócę, bo przecież stoję. Dzięki temu miałem jednak zaparcie, żeby iść do przodu. Oczywiście cały czas towarzyszyły mi osoby z mojego otoczenia - tłumaczy.
Wychowanek Stali Gorzów zwraca również uwagę, że nawet najbardziej traumatyczne przeżycia nie powinny zniechęcić nikogo przed walką o marzenia. W jego przypadku wypadek wcale nie oznaczał gorszego życia. - Nie prowadziłem gorszego życia. Jedyny minus całej tej sytuacji jest taki, że nie jeździłem na żużlu. Zastanawiałem się wiele razy, gdzie byłbym, gdybym nadal jeździł na żużlu. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że można bez tego żyć - podkreśla.
{"id":"","title":""}
- Nie mam i nie zamierzam stawiać sobie żadnych planów i określać granic. Nie zamierzam się w to jakoś specjalnie zagłębiać. Z optymizmem patrzę w przyszłość. Nie spodziewam się cudów, bo to co dotąd się stało również nie jest cudem. W każdej innej dziedzinie będę równie chętnie funkcjonował. Oczywiście bodźce trzeba zmieniać, żeby nie popaść w rutynę. Muszę się ruszać i to robię. Moim konikiem jest pływanie. Przy okazji pokonałem siebie, bo wcześniej nie szło mi z tym najlepiej. W aspektach sportowych zostaję przy żużlu. Po pierwsze Janusz Kołodziej, po drugie ekspertowanie. Mam wsparcie na każdym stadionie. I tego będę się trzymał. - dodaje Cegielski.
[nextpage]Idol
Krzysztofa Cegielskiego znam od bardzo dawna. Tak jak On nie potrafi określić, kiedy pierwszy raz udało mu się stanąć na nogi, tak mnie trudno jest przypomnieć sobie dzień, w którym się poznaliśmy. Jednego jestem jednak pewien. 13 marca 2014 roku (dzień przeprowadzenia rozmowy będącej podstawą tego tekstu) Krzysztofa Cegielskiego poznałem na nowo. Z wcześniejszych rozmów wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem zdeterminowanym w swojej walce i usilnie dążącym do celu. Nigdy jednak nie udało nam się tak szczerze porozmawiać na temat wydarzeń z 3 czerwca 2003 jak teraz. To oczywiście moja wina, bo zachowywałem się po części jak zawodnicy, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej dla nich sytuacji. Byłem przekonany, że osoby, które spotkało takie nieszczęście jak Krzysztofa Cegielskiego, potrzebują wsparcia z zewnątrz, a już na pewno nie należy z nimi rozmawiać na temat przeżyć z przeszłości, gdyż może to wywoływać złe wspomnienia. Ta rozmowa uświadomiła mi, jak bardzo się myliłem.
Krzysztof Cegielski nie potrzebował wsparcia. Po części sam musiał nauczyć się żyć na nowo, co mu bardzo dobrze wyszło. Dzięki determinacji spełnia swoje kolejne marzenia - z założeniem rodziny włącznie. Jest przykładem człowieka, który dzięki ciężkiej pracy i samozaparciu jest w stanie zrobić wszystko, co sobie zaplanuje. Uczył się żyć na nowo, ale przede wszystkim uczył też innych ludzi, jak mają traktować niepełnosprawnych. Ci niepełnosprawni pod kątem podejścia do swojego losu są zdecydowanie bardziej dojrzali od osób sprawnych fizycznie.
Każdy w swoim życiu ma idoli. Dla mnie wzorem sportowego fightera zawsze był i pozostanie Rafael Nadal. Waleczność jaką prezentuje na korcie mógłby zarażać innych sportowców. Tak jak Krzysztof Cegielski mógłby zarażać innych swoją determinacją w walce z przeciwnością losu. Niech Jego przykład pozostanie nauką dla wszystkich - głównie osób, które w trudnych sytuacjach losowych wolą użalać się nad sobą, niż podjąć walę. Ale przede wszystkim dla tych, którzy muszą nauczyć się żyć obok niepełnosprawnych. Dzięki za tę lekcję.
Damian Gapiński
W tekście wykorzystano fragmenty filmu pod tytułem "Przerwany sen" w reżyserii Grzegorza Milko.
Jednak jak przeczytałem i dzięki temu ogarnąłem to w całość to, to hm zwyczajnie wieli szacunek i chyba Czytaj całość