Praca u mistrza
Każdy powinien mieć w życiu jakieś marzenie lub cel, do którego dąży i podporządkowuje mu w zasadzie wszystko. Kiedy zacząłem pracować z zawodnikami, a dokładniej z Tomkiem Gollobem w cyklu Grand Prix, współpraca z Rickardssonem i obecność w jego teamie to było coś, o czym się marzyło. On od samego początku przewyższał wszystkich organizacyjnie. Można powiedzieć, że był zawsze krok przed innymi zawodnikami. Już wtedy miałem w głowie wyobrażenie, że u niego muszą pracować najlepsi z najlepszych. To wydawało się czymś, co nigdy nie będzie osiągalne. W końcu jednak z tyłu głowy zakiełkowała myśl, że trzeba próbować i zrobić wszystko, żeby stać się tym jednym z najlepszych na świecie. Postanowiłem sobie, że będę chłonąć wiedzę, gdzie tylko się da, od wszystkich wokół mnie, którzy mieli doświadczenie w branży. Zakładałem, że tylko w ten sposób można znaleźć się na szczycie, który być może będzie równoznaczny kiedyś z pracą dla wielkiego mistrza.
Jednym z moich pierwszych kroków był wyjazd do Anglii na cały rok, po to żeby nauczyć się języka. W szkole go nigdy nie miałem. Pojechałem na wyspy, kiedy pracowałem u Piotra Protasiewicza. Kiedy wyjeżdżałem, znałem trzy słowa: yes, no i hello. Ten sezon okazał się dla mnie bardzo cenny. Musiałem radzić sobie sam po dwóch tygodniach, kiedy Piotr był jeszcze ze mną. Nie miałem nawet polskiej telewizji. Ten krok trzeba było jednak zrobić, żeby dążyć w ogóle do tego topu.
W Anglii w tym czasie było zresztą bardzo dużo nowości. Wszystkie nowinki związane z motocyklami wychodziły tak naprawdę stamtąd. Nauczyłem się trochę innej pracy przy motorach niż miało to miejsce w Polsce. Miałem dostęp do innych narzędzi czy maszyn. Trochę inny świat i wyższa półka.
Później był znowu powrót do Tomka Golloba. Na moje szczęście w roku 2000 Tomek zdecydował się na współpracę z Carlem Blomfeldtem. Postanowiłem sobie wtedy, że ja również wyciągnę z tego jak najwięcej dla siebie. Pytałem o wszystko, starałem się jak najwięcej dowiedzieć i z nim zaprzyjaźnić, żeby zbudować kontakt na wiele lat. Sądziłem, że właśnie to pomoże mi się rozwijać i stawać lepszym mechanikiem. Jeździłem w związku z tym bardzo często do Anglii i spędzałem wiele godzin w warsztacie wspólnie z Carlem. Nauczyłem się naprawdę wiele. Poznałem wiele nowych rozwiązań technicznych, narzędzi czy maszyn, które były sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych, a poza tym zdobyłem wiele cennych kontaktów. Chłonąłem cały czas wiedzę, bo nie wiedziałem, co będzie po 2000 roku. Trudno było przewidzieć, co wyjdzie ze współpracy Tomka z Carlem. Dla mnie to była szansa, którą należało od razu wykorzystywać.
Wydaje mi się też, że całkiem nieźle się wtedy zareklamowałem. Po tym sezonie Carl wracał do Rickardssona, który pozwalniał wszystkich mechaników. Szwed nie był zadowolony z ich pracy. Pytał wtedy Carla, czy może mu coś powiedzieć na mój temat. Nie byłem kimś kompletnie anonimowym, bo można było mnie zobaczyć podczas Grand Prix, gdy współpracowałem z Tomkiem czy Piotrkiem Protasiewiczem. Kiedy Carl zadzwonił do mnie po raz pierwszy z pytaniem czy byłbym zainteresowany pracą u Rickardssona, to powiedziałem mu, żeby nie robił sobie żartów. Myślałem, że wycina mi numer. Uważałem, że być może to jeszcze nie czas dla mnie. On twierdził jednak, że wszystko będzie OK. Szwed chciał mieć wtedy w stu procentach zaangażowanych ludzi, bo z naszymi poprzednikami pod tym względem podobno był pewien problem.
Po kilku dniach zadzwonił sam Tony i doszliśmy do współpracy, która była owocna przez kolejnych sześć sezonów aż do zakończenia przez niego kariery. Bez tego etapu z pewnością nie doszedłbym do tego, co mam dziś. Wydaje mi się, że w niektórych sprawach bym się po prostu nie przebił, gdybym dalej pracował u Tomka Golloba. Jego team był wtedy poukładany. Każdy miał przypisaną rolę. Byłem drugą osobą i nie było szans, żebym przykładowo "wygryzł" Tomka Gaszyńskiego z funkcji menedżera. Od Rickardssona dowiedziałem się też chyba więcej. Poznałem nowych ludzi i to zaprocentowało. Nasz team był wtedy najlepiej zorganizowany na świecie i nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Zrobiłem najlepszy krok w swoim życiu. Obawy jednak były. Najpierw Rickardssonowi odmówiłem. Przekonał mnie tak naprawdę za drugim razem i całe szczęście, że się zdecydowałem.
[nextpage]Najlepszy team na świecie
Jakim szefem był Szwed? Na początku się sprawdzaliśmy. On nabierał do mnie zaufania, a ja próbowałem pokazać, że się do tego nadaję. Zależało mi, żeby być tam dłużej niż tylko jeden sezon. Na początku był dystans, ale z każdym miesiącem się na siebie bardziej otwieraliśmy. W końcu doprowadziliśmy do stosunków koleżeńskich, które mamy dziś. Rickardsson był strasznie wymagający. Nie istniało u niego coś takiego jak półśrodki. Cel był jeden - znaleźć rozwiązanie z najwyższej półki. To dotyczyło każdej kwestii. Tony wymagał bardzo dużo, ale wiele od siebie dawał.
Każdy pewnie słyszał historie mechaników, którzy podpadli swoim zawodnikom i wracali z danych zawodów pieszo. Mnie akurat Tony nigdy na stadionie nie zostawił. Pamiętam, że z mojej winy Szwed miał zdaje się tylko jeden defekt. To wydarzyło się w Zielonej Górze. Miał do mnie sporo pretensji. Powiedział to stanowczo, ale o powrót do domu nie musiałem się martwić. W ten sposób nie działał. Kiedy pojawiał się problem, to siadaliśmy i gadaliśmy w cztery oczy. To działało w dwie strony - on mógł powiedzieć, co nie podoba się jemu, a ja przedstawić sprawę z mojej perspektywy. Potrafiliśmy znaleźć rozwiązanie, za każdym razem. To budowało też wzajemne zaufanie.
Wiedziałem, że po sezonie 2005 Tony pójdzie w kierunku wyścigów samochodowych. Obaj mieliśmy bzika na punkcie Formuły 1. Przez moment myślałem, że i dla mnie to może będzie następny krok. Rozważałem przez chwilę odejście od żużla i zajęcie się mechaniką w sportach samochodowych. Była taka myśl, żeby spróbować się jako mechanik w jednym z teamów Formuły 1.
Wiele różnych rzeczy zaczęliśmy sprawdzać. Mieliśmy bardzo fajny kontakt z teamem Penske. Oni przygotowywali części do samochodów McLarena. To były elementy aerodynamiczne do bolidów. Do 2004 robili natomiast dla Rickardssona ramy.
Robiłem się jednak już coraz starszy i życie na walizkach przestawało mnie bawić. Byłem na rozdrożu. Z jednej strony chciałem zostać z Rickardssonem, a z drugiej bardziej pociągał mnie żużel. Pracowałem między innymi przy wyścigach Porsche Cup i to nie było dla mnie tak pociągające jak speedway. W żużlu dzieje się więcej. Byłem z nim związany całe życie. Poza tym, trudno byłoby mi zostać bardzo dobrym mechanikiem w sportach samochodowych, zaczynając tak późno. Doszedłem do wniosku, że szkoda byłoby zmarnować te wszystkie lata nauki i zostawić to z dnia na dzień. Zostałem przy żużlu i kolejnym etapem był Emil. O tym następnym razem.
Tomasz Suskiewicz
Od redakcji: Tomasz Suskiewicz jest menedżerem Emila Sajfutdinowa. W przeszłości współpracował między innymi z Tomaszem Gollobem czy Tony Rickardssonem. Jego felietony, w formie bloga, będą pojawiać się na łamach portalu SportoweFakty.pl raz w tygodniu.