"Susi" mówi, czyli z żużlem za rękę (2): Praca u mistrza

- W niektórych sprawach bym się nie przebił, gdybym dalej pracował u Tomka Golloba - pisze w swoim felietonie Tomasz Suskiewicz, który wspomina pracę w teamie Tony Rikcardssona.

 Redakcja
Redakcja

Praca u mistrza

Każdy powinien mieć w życiu jakieś marzenie lub cel, do którego dąży i podporządkowuje mu w zasadzie wszystko. Kiedy zacząłem pracować z zawodnikami, a dokładniej z Tomkiem Gollobem w cyklu Grand Prix, współpraca z Rickardssonem i obecność w jego teamie to było coś, o czym się marzyło. On od samego początku przewyższał wszystkich organizacyjnie. Można powiedzieć, że był zawsze krok przed innymi zawodnikami. Już wtedy miałem w głowie wyobrażenie, że u niego muszą pracować najlepsi z najlepszych. To wydawało się czymś, co nigdy nie będzie osiągalne. W końcu jednak z tyłu głowy zakiełkowała myśl, że trzeba próbować i zrobić wszystko, żeby stać się tym jednym z najlepszych na świecie. Postanowiłem sobie, że będę chłonąć wiedzę, gdzie tylko się da, od wszystkich wokół mnie, którzy mieli doświadczenie w branży. Zakładałem, że tylko w ten sposób można znaleźć się na szczycie, który być może będzie równoznaczny kiedyś z pracą dla wielkiego mistrza.

Jednym z moich pierwszych kroków był wyjazd do Anglii na cały rok, po to żeby nauczyć się języka. W szkole go nigdy nie miałem. Pojechałem na wyspy, kiedy pracowałem u Piotra Protasiewicza. Kiedy wyjeżdżałem, znałem trzy słowa: yes, no i hello. Ten sezon okazał się dla mnie bardzo cenny. Musiałem radzić sobie sam po dwóch tygodniach, kiedy Piotr był jeszcze ze mną. Nie miałem nawet polskiej telewizji. Ten krok trzeba było jednak zrobić, żeby dążyć w ogóle do tego topu.

W Anglii w tym czasie było zresztą bardzo dużo nowości. Wszystkie nowinki związane z motocyklami wychodziły tak naprawdę stamtąd. Nauczyłem się trochę innej pracy przy motorach niż miało to miejsce w Polsce. Miałem dostęp do innych narzędzi czy maszyn. Trochę inny świat i wyższa półka.
Praca u Rickardssona była marzeniem - wspomina Tomasz Suskiewicz Praca u Rickardssona była marzeniem - wspomina Tomasz Suskiewicz
Później był znowu powrót do Tomka Golloba. Na moje szczęście w roku 2000 Tomek zdecydował się na współpracę z Carlem Blomfeldtem. Postanowiłem sobie wtedy, że ja również wyciągnę z tego jak najwięcej dla siebie. Pytałem o wszystko, starałem się jak najwięcej dowiedzieć i z nim zaprzyjaźnić, żeby zbudować kontakt na wiele lat. Sądziłem, że właśnie to pomoże mi się rozwijać i stawać lepszym mechanikiem. Jeździłem w związku z tym bardzo często do Anglii i spędzałem wiele godzin w warsztacie wspólnie z Carlem. Nauczyłem się naprawdę wiele. Poznałem wiele nowych rozwiązań technicznych, narzędzi czy maszyn, które były sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych, a poza tym zdobyłem wiele cennych kontaktów. Chłonąłem cały czas wiedzę, bo nie wiedziałem, co będzie po 2000 roku. Trudno było przewidzieć, co wyjdzie ze współpracy Tomka z Carlem. Dla mnie to była szansa, którą należało od razu wykorzystywać.

Wydaje mi się też, że całkiem nieźle się wtedy zareklamowałem. Po tym sezonie Carl wracał do Rickardssona, który pozwalniał wszystkich mechaników. Szwed nie był zadowolony z ich pracy. Pytał wtedy Carla, czy może mu coś powiedzieć na mój temat. Nie byłem kimś kompletnie anonimowym, bo można było mnie zobaczyć podczas Grand Prix, gdy współpracowałem z Tomkiem czy Piotrkiem Protasiewiczem. Kiedy Carl zadzwonił do mnie po raz pierwszy z pytaniem czy byłbym zainteresowany pracą u Rickardssona, to powiedziałem mu, żeby nie robił sobie żartów. Myślałem, że wycina mi numer. Uważałem, że być może to jeszcze nie czas dla mnie. On twierdził jednak, że wszystko będzie OK. Szwed chciał mieć wtedy w stu procentach zaangażowanych ludzi, bo z naszymi poprzednikami pod tym względem podobno był pewien problem.

Po kilku dniach zadzwonił sam Tony i doszliśmy do współpracy, która była owocna przez kolejnych sześć sezonów aż do zakończenia przez niego kariery. Bez tego etapu z pewnością nie doszedłbym do tego, co mam dziś. Wydaje mi się, że w niektórych sprawach bym się po prostu nie przebił, gdybym dalej pracował u Tomka Golloba. Jego team był wtedy poukładany. Każdy miał przypisaną rolę. Byłem drugą osobą i nie było szans, żebym przykładowo "wygryzł" Tomka Gaszyńskiego z funkcji menedżera. Od Rickardssona dowiedziałem się też chyba więcej. Poznałem nowych ludzi i to zaprocentowało. Nasz team był wtedy najlepiej zorganizowany na świecie i nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Zrobiłem najlepszy krok w swoim życiu. Obawy jednak były. Najpierw Rickardssonowi odmówiłem. Przekonał mnie tak naprawdę za drugim razem i całe szczęście, że się zdecydowałem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×