Martin Smolinski sensację sprawił już w zeszłym roku, awansując z Grand Prix Challenge do cyklu Grand Prix. Co prawda Niemiec musiał poczekać na to, by w cyklu utrzymał się Niels Kristian Iversen, który dwutorowo zapewnił sobie miejsce w SPG 2014, ale tak czy owak niedoceniany wcześniej Martin Smolinski jako pierwszy Niemiec w historii stał się pełnoprawnym uczestnikiem cyklu Grand Prix w klasycznym żużlu. Niewielu brało na poważnie jego słowa przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu, że celuje on w awans do Grand Prix. Jak się później okazało, to nie były marzenia ściętej głowy, ale misternie zaplanowana strategia, daleka od konwencjonalnych metod dochodzenia przez zawodników na żużlowe salony.
Większość obiera drogę przez ligę angielską, szwedzką, a przede wszystkim polską. Szczególnie w tych dwóch ostatnich zarabia pieniądze, bez których ciężko zaistnieć w SGP. Niemiec konsekwentnie odmawia występów w Polsce i w Szwecji. Zrezygnował także z Anglii. - Propozycje może i były, ale odrzucałem je, bo w niedzielę jeżdżę w Niemczech, a nie mogę pozwolić sobie na rezygnację z występów w mojej ojczyźnie. W Niemczech mam naprawdę wielu wspaniałych sponsorów, którzy płacą mi niezłe pieniądze, ale muszę pokazywać się w ojczyźnie - wyjaśnia Martin Smolinski. - W Niemczech mam także wielu fanów. Oni nie chcą czytać o moich wynikach w polskiej lidze, ale chcą mnie oglądać u siebie. Chcą mnie mieć namacalnie co tydzień w Niemczech - podkreśla debiutant w cyklu Grand Prix. - Muszę startować w Niemczech dla moich kibiców i moich sponsorów. To jest tak naprawdę powód, dla którego wybrałem inną drogę niż większość żużlowców ze światowej czołówki - twardo przystaje przy swoim Smolinski.
O Niemcu zrobiło się głośno jeszcze przed rozpoczęciem tegorocznej rywalizacji o tytuł IMŚ. Wszystko za sprawą dziennikarza, który pracuje w ekipie Martina Smolinskiego. Być może niemiecki żurnalista nie znał zwyczajów panujących w rozrywkowym światku żużlowym i dlatego nie omieszkał opisać "zabawy" polskich mechaników podczas podróży do Auckland. Spotkało się to zarówno z reakcją ze strony BSI jak i samych żużlowców. Ci ostatni uznali Smolinskiego za "czarną owcę" cyklu SGP. - W ostatnim czasie wiele osób mnie krytykowało i było mi przeciwnych. Nie było mi łatwo, ale się nie poddałem - podkreśla Smolinski, który sympatii pozostałych uczestników cyklu oraz kibiców nie zyskał pewnie także po tym jak "skasował" Darcy'ego Warda podczas Grand Prix Nowej Zelandii.
Niemiec nie grzeszy wyszkoleniem technicznym. Jego jazda jest nieco "toporna". Prezentował technikę z długiego toru, opartą o świetną jazdę krawężnikiem. Przyniosło to nadspodziewany efekt. Smoliński w myśl powiedzenia, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, wygrał finałowy wyścig, korzystając z faktu, że o pierwsze miejsce ostro rywalizowali Krzysztof Kasprzak z Nicki Pedersenem. Szczęście, spryt, znalezienie się w odpowiednim czasie i właściwym miejscu - to wszystko stało się udziałem przeszczęśliwego Martina Smolińskiego, który sprawił chyba największą sensację w 20-letnim cyklu SGP.
Nawet, kiedy w debiucie wygrywał Martin Vaculik czy z dziką kartą Martin Dugard, nie było to tak sensacyjne jak zwycięstwo Niemca. Smolinski nawiązał tym samym do sukcesów swojego rodaka Egona Mullera z 1983 roku, kiedy to w finale jednodniowym w Norden równie niespodziewanie został mistrzem świata. - Ten sezon może być przełomowy dla niemieckiego żużla. Myślę, że moja obecność w Grand Prix, nasz udział w Speedway Best Pairs Cup oraz organizacja tych zawodów i Speedway European Championship sprawi, że w mojej ojczyźnie będzie znów głośno o żużlu. Potencjał jest tam spory. Kibice długo czekali na sukcesy i teraz trzeba to wykorzystać - mówi Smolinski.
Niemiec realnie podchodzi do swojego największego sukcesu w karierze. Zdaje sobie sprawę, że jego wygrana w Auckland to efekt ogromnego zbiegu okoliczności, ciężkiej pracy i szybkich motocykli. Martin Smolinski nie mówi, że będzie walczył o mistrzostwo świata czy jeden z medali. On nawet nie wspomina o czołowej ósemce. - Chcę znaleźć się w najlepszej dziesiątce na koniec sezonu. Uważam, że jest to realny cel. Do wszystkiego dochodzę małymi krokami. Ciężko pracowałem przez całą zimę i przynosi to efekty - cieszy się Niemiec. Martin Smolinski w ciągu kilka dni z "czarnej owcy" cyklu SGP przeistoczył się w "czarnego konia" Grand Prix Nowej Zelandii.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie obstawiłby złamanego grosza na zwycięstwo Niemca. Pewnie nawet teraz, gdy wygrał w Auckland przed kolejnymi zawodami Smolinski będzie raczej obstawiany w dolnej ósemce cyklu. Kiedy SGP zawita do Europy, szczególnie na bardziej techniczne, tymczasowe tory, Niemcowi może być znacznie trudniej. Wówczas nie wystarczy odkręcić manetki gazu i jechać po "kredzie". Technika i doświadczenie będą wtedy bezcenne, a tego Niemcowi - przy całej sympatii dla Martina Smolinskiego i szacunku za sensacyjne zwycięstwo w Auckland - na razie brakuje.
http://www.sportowefakty.pl/kibice/zdjecia/1093/zdjecia-z-kokpitu/162-24567#photo-start