Krzysztof Buczkowski pracuje nad silnikami. "Brakowało im szybkości"

Jednym z zawodników Grupy Azoty Unii Tarnów, który ma najwięcej do myślenia po inauguracyjnej pierwszej kolejce Enea Ekstraligi jest Krzysztof Buczkowski.

Co prawda jego ekipa triumfowała na inaugurację (47:43) i to w "jaskini lwa", na torze mistrza Polski z Zielonej Góry, ale jeździec Jaskółek wywalczył cztery punkty z trzeba bonusami. "Buczka" taki rezultat nie satysfakcjonował choć obudził się w najważniejszym momencie. - Mimo wszystko nie wyglądało to do końca dobrze i jak choćby rok temu (10 pkt. dla Polonii Bydgoszcz – przyp. red). Pocieszam się trochę, że z biegu na bieg, ale się rozkręcałem. Powoli bo powoli, ale w odpowiednim momencie wszystko zagrało. Pozwoliło to wygrać podwójnie kluczową dla losów meczu trzynastą gonitwę. Zrobiło się osiem "oczek" przed biegami nominowanymi i to była już bezpieczna przewaga - powiedział Buczkowski

- Wiadomo, że wynik całości jest najważniejszy, zwyciężyliśmy u mistrza Polski więc lepiej nie dało się tego zacząć - dodał.

Czynników, które mają spowodować progres już podczas poniedziałkowej potyczki na swoim obiekcie przeciwko zespołowi Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk jest do poprawy jeszcze wiele. - Praca nad silnikami ponieważ brakowało im szybkości. Popełniłem też sporo błędów technicznych podczas jazdy. Może było to spowodowane tym, że to dopiero pierwsza kolejka, a ja debiutowałem w nowym otoczeniu i byłem trochę skrępowany - zastanawiał się.

Wychowanej ekipy z Grudziądza był przez trenera Marka Cieślaka wytypowany do stworzenia duetu z Artiomem Łagutą. W Lany poniedziałek "Buczek" będzie jeździł już u boku Martina Vaculika. Jak się jednak czuł na torze w Grodzie Bachusa mając za partnera Rosjanina? - Dobrze tylko, że Artiom był strasznie szybki i tak naprawdę nie było możliwości solidniej tej jazdy parowej przetestować. On "zrobił" mnóstwo punktów ja uciułałem "jedynki" i "dwójkę" z bonusem. Reasumując jednak nie było na pierwszy raz źle - zakomunikował.

W Zielonej Górze Krzysztof Buczkowski często obrywał szprycą od rywali
W Zielonej Górze Krzysztof Buczkowski często obrywał szprycą od rywali

Dokładnie za miesiąc w Tarnowie będzie miał miejsce finał Złotoego Kasku. Jeśli nic nieprzewidywanego się nie stanie jedynym reprezentantem gospodarzy na te zawody będzie właśnie Buczkowski. Wiadomo też, że jest to przepustka dla polskich zawodników, którzy myślą o tym, aby znaleźć się w międzynarodowych eliminacjach do cyklu Grand Prix 2015. A to wciąż wielkie marzenie także i 28-latka. - Wciąż walczę. Mam lekki niedosyt co do sezonu 2013. Awansowałem do finału Challenge w Poole jako rezerwowy. Nie zostałem jednak poinformowany, że nie pojawi się tam ani Jurica Pavlic, ani Matej Zagar. Wskoczył za to Chris Harris, który odpadł dużo wcześniej. Widzieliśmy co Anglik pokazał w Auckland. Chyba nie tędy droga, aby dawać szanse ciągle tym samym. W moim odczuciu trzeba dopuścić trochę świeżej krwi, aby odnowić ten cykl - przypomniał.

Skoro reprezentant Polski nawiązał do inauguracyjnego GP w Nowej Zelandii, postanowiliśmy zapytać go o opinię dotyczącą Niemca Martina Smolinskiego -sensacyjnego triumfatora, który do kolejnej odsłony 26 kwietnia w Bydgoszczy będzie przystępował z pozycji drugiego wicelidera zmagań o tytuł IMŚ. Więcej "oczek" na przestrzeni turnieju wywalczyli bowiem Nicki Pedersen i Krzysztof Kasprzak. - Chyba dla większości jest to wielkie zaskoczenie. Żaden z zawodników w finale nie spodziewał się, że Martin będzie z tego krawężnika tak świetnie wyskakiwał. Co akcja to pozycja wyżej. Jego wygrana doda na pewno kolorytu. Klasyfikacja generalna w porównaniu do zeszłego roku wywróciła się do góry nogami. Z czołówki z ostatnich lat, w czubie był tylko Nicki, a w półfinałach może ze trzech zawodników. Fajne jest jednak to, że Niemiec sam sobie to miejsce w Grand Prix wywalczył - zaznaczył na koniec rozmowy.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: