Chodzi o organizowanie rok w rok Turnieju Legend Rybnickiego Żużla, czyli upamiętnienia najsławniejszych żużlowców rodem z Rybnika w silnej międzynarodowej obsadzie. W ten sposób naturalną koleją rzeczy wracamy do żywej wciąż legendy "rybnickich muszkieterów" - Joachima Maja, Stanisława Tkocza, Antoniego Woryny i Andrzeja Wyglendy (kolejność alfabetyczna, ale także podług dat urodzenia) - zespołu marzeń wychowanków dawnego Górnika i KS ROW Rybnik. Poza tą karetą asów, dodajmy, byli też inni - świetni, choć trochę mniej sławni i utytułowani żużlowcy wychowani w tym klubie, a pobudzający zbiorową wyobraźnię kolejnych pokoleń rybniczan.
[ad=rectangle]
Pamiętamy o tych, co jeszcze przed "muszkieterami" wybijali żużlowy Rybnik ku wyżynom, m.in. o mistrzach Polski, Ludwiku Dradze (1946) i Eryku Pierchale (1947). Dalej byli równi im Paweł Dziura, wielokrotnie wśród najlepszych w Polsce i Alfred Spyra, wicemistrz IMP. Równocześnie, bądź zaraz po "muszkieterach", humory rybnickim kibicom poprawiali m.in. Jerzy Gryt - kolejny indywidualny mistrz Polski stąd, widowiskowy Antoni Fojcik, młodzieżowy mistrz Polski Jerzy Wilim, Andrzej Tkocz - wicemistrz kraju, zdobywca Srebrnego Kasku, medalista MŚ, Mieczysław Kmieciak - dwa razy zdobywający Brązowy Kask, zanim ciężka kontuzja przerwała jego obiecującą karierę.
Potem byli jeszcze, pozostający w ścisłej czołówce krajowej, Piotr Pyszny, Antoni Skupień, Eugeniusz "Egon" Skupień (m.in. mistrz Polski w jeździe parami - z Tomaszem Gollobem), Mirosław Korbel - zdobywca Złotego Kasku, wicemistrz IMP, Henryk Bem, Adam Pawliczek, Dariusz Fliegert, Mariusz Węgrzyk, Roman Chromik, Rafał Szombierski, no i ten ostatni z utytułowanych, Michał Mitko, mistrz świata w młodzieżowej reprezentacji Polski 2008 roku.
- W formule Legend... mieści się również postać Łukasza Romanka - stwierdził wiceprezes ŻKS ROW Maciej Kołodziejczyk, wyrażając zdanie całego zarządu. I trudno odmówić racji tak postawionej tezie. Łukasz był bowiem jednym z najbardziej utalentowanych żużlowców w historii rybnickiego żużla. Postać na pewno nietuzinkowa, o ogromnym potencjale, choć tak bardzo tragiczna. Odszedł od nas zanim na dobre wszedł w dorosły żużel. Jako junior był finalistą IMŚJ, mistrzem Europy juniorów i młodzieżowym mistrzem Polski. Świat żużlowej chwały stał przed nim otworem, ale... Zostawmy Bogu co Boskie!
Szczegółowo o każdej z legend wspominać będziemy na bieżąco, przy okazji kolejnej edycji Turnieju Legend, bo każdy z wielkiej rybnickiej żużlowej czwórki ma kartę zapisaną złotymi zgłoskami w annałach sportu żużlowego. Dziś tylko bardziej pobieżnie o każdym, ale o jednym z muszkieterów - trochę więcej.
Joachim Maj, razem z Józefem Wieczorkiem i Stanisławem Tkoczem, trenował młodzież, której kwiat wynosił potem Rybnik ku wyżynom nie tylko polskiego, ale europejskiego i światowego żużla. Dziesięciokrotnie dekorowany był szarfą z tytułem DMP. Joachim Maj jako pierwszy z rybniczan pokazał, że można zwyciężać z czołówką światową, choćby w 1954 roku podczas turnieju z okazji jubileuszu FIM w Warszawie, gdzie stanął na najwyższym stopniu podium, pokonując m.in. mistrza świata Petera Cravena i Olle Nygrena. Jest też medalistą DMŚ. W finale IMP był właściwie rok w rok, a dziewięciokrotnie meldował się w pierwszej "5". Ma 5 medali IMP, w tym 3 srebrne. Zdobył dla siebie Złoty Kask, mający w latach 60. i 70. prestiż niemal równy tytułowi IMP. Był kapitanem, wieloletnim liderem "górników" z Rybnika. Ciężki wypadek w Bydgoszczy w 1969 roku przerwał jego karierę i odebrał mu zdrowie, gdy już miał odchodzić na sportową emeryturę. Dziś staraniem rodziny żyje w miejscu, gdzie ma opiekę i nie jest sam. Uśmiech wciąż nie znika ze steranej życiem twarzy żużlowca - legendy.
Stanisław Tkocz to najstarszy z żużlowych braci (Jan i Andrzej również jeździli na żużlu, byli w reprezentacji Polski) i najbardziej z nich zasłużony. Rocznik 1936. Zawodnik światowego formatu, wyjątkowo odporny psychicznie twardziel. Dwa razy, w 1961 i 1969 r., jego punkty decydowały o złotych medalach DMŚ dla Polski, choć nie zdobył ich w tych finałach najwięcej. Siódmy żużlowiec świata podczas pamiętnego finału IMŚ w Goeteborgu w 1966 roku. Na krajowym podwórku pobił "rekord Guinnessa", zdobywając z klubem ROW 11 tytułów DMP. Dwa razy był najlepszym żużlowcem w finale IMP i zdobył też Złoty Kask (1965). Był zawodnikiem nieustępliwym i niesłychanie walecznym. Przed nikim nie pękał, a mając sławnego rywala obok, mobilizował się podwójnie. To podnosiło na duchu całą drużynę. Stanisław Tkocz w trudnych latach "stanu wojennego" wyjechał z Polski, żyje dziś w Niemczech, ma kłopoty z chodzeniem, ale nie narzeka na swój los. Nie możemy zapominać takich herosów z krwi i kości.
Andrzej Wyglenda, pomimo upływu lat, jest do dziś jednym z najbardziej utytułowanych (ozłoconych) żużlowców polskich w całej historii polskiego speedway’a. Cztery razy mistrz świata. Trzy razy z pozycji lidera polskiej reprezentacji zdobywał z kadrą złoty medal DMŚ, a raz w kosmicznym finale MŚP w Rybniku wraz z Jerzym Szczakielem roznieśli w pył legendy światowe z Nowej Zelandii i Szwecji, wszystkie biegi wygrywając i zdobywając równo - po 15 punktów. Wyglenda był mistrzem Europy (de facto zwycięzcą jednego z półfinałów IMŚ), czterokrotnym indywidualnym mistrzem Polski, zdobywcą Złotego Kasku, sześciokrotnie uczestnikiem finałów IMŚ, z najwyższym ósmym miejscem w świecie, w roku 1970. Nasza złota legenda mieszka w Rybniku, trzyma się świetnie, jeździ na rowerze, udziela się społecznie, kipi energią i humorem.
Jedynym nieżyjącym spośród wielkiej czwórki muszkieterów rybnickich jest ur. 15 lutego 1941 roku Antoni Woryna, któremu trzeba poświęcić nieco więcej uwagi, w pełni podzielając opinię, iż to od tej ikony całego polskiego sportu winniśmy rozpocząć doroczny cykl turniejów upamiętniających najwybitniejszych żużlowców rodem z Rybnika.
Legendarny Woryna był indywidualnym mistrzem i wicemistrzem Polski, dwukrotnym zdobywcą Złotego Kasku, zawodnikiem, któremu bardzo dużo zwycięstw umknęło wskutek licznych kontuzji i przerw tym spowodowanych. A jednak mimo to w latach 60. był najbardziej rozpoznawalnym, by nie powiedzieć sławnym, z polskich żużlowców w świecie. Zgromadził w sumie 7 medali MŚ, w tym dwa złote (DMŚ 1965 i 1966) i jeden srebrny. Miał złoto, srebro i brąz MP oraz złoto, srebro i brąz MŚ - i to nie raz. Był więc żużlowcem kompletnym. Spośród rybnickich muszkieterów - jednak największym. Decydują wawrzyny najwyższej próby, czyli medale IMŚ, a te Antoni Woryna zdobył dwa - w karierze przeplatanej licznymi upadkami - dodajmy. W Polsce jeszcze tylko Plech - bez wszakże choćby jednego złota jakichkolwiek światowych rozgrywek, a w czasach nam współczesnych - Gollob i Hampel, w zupełnie innych realiach słabszego jednak zdecydowanie żużlowego świata, zdołali powtórzyć dzieło życia Woryny - więcej niż jeden raz podium IMŚ.
Antoni Woryna to historycznie pierwszy polski medalista indywidualnych mistrzostw świata, co miało miejsce w 1966 roku w Goeteborgu. "Antek" swój wyczyn powtórzył cztery lata później we Wrocławiu, gdzie znów stanął na podium dla najlepszych żużlowców świata, choć ledwo co wyszedł ze szpitala, gdzie walczył ze skutkami kontuzji.
Woryna okazał się sportowcem wybitnym. Nie waham się nazwać go największym z ludzi sportu w historii miasta Rybnika w ogóle. Podejmę polemikę z każdym kto twierdzi inaczej. W swojej publikowanej niedawno na SportoweFakty.pl Liście Najlepszych żużlowców w polskiej historii Antoniego Worynę z czystym sumieniem umieściłem na drugim miejscu, tuż za Tomaszem Gollobem. Zadecydował nie lokalny patriotyzm, lecz siła obiektywnych faktów - skala talentu i zdobyte laury, wpisane w konkretną epokę.
Pierwszy medalista IMŚ dla barw biało-czerwonych, spośród wymienionych legend w największym stopniu rozsławiał imię Rybnika w świecie. Był żużlowcem wielkim w skali europejskiej. Jako jedyny, z orłem na piersiach, dumnie stanął na podium zaczarowanego dla Polaków stadionu Wembley. Poza nim nikt z Polski w indywidualnym turnieju nie stanął na tzw. pudle owego słynnego Empire Stadium in London (i nikt już nigdy nie stanie, bo dawną świątynię speedway'a, footballu i... koncertów muzycznych gwiazd zrównano z ziemią, a nowe Wembley nigdy mieć już nie będzie tej niepowtarzalnej duszy). Fakt pozostanie faktem i już. Dzielny chłopak z Zamysłowa, jako jedyny z Polaków w historii, wobec blisko stutysięcznej widowni, ze łzami w oczach spoglądał na podnoszoną na maszt biało-czerwoną. Miało to miejsce w finale mistrzostw Europy roku 1966, a wyżej od "Antka" stali wtedy tylko najwięksi z największych: Barry Briggs i Ivan Mauger - notabene późniejsi koledzy Antka z ligowych rozgrywek.
Trzeba również pamiętać, że to Antoni Woryna swoją bezprzykładną determinacją przetarł Polakom szlaki do najsilniejszej wówczas w świecie ligi brytyjskiej. Głośno było o nim w polskiej, a jeszcze głośniej w brytyjskiej prasie. Wcześniej co prawda mieliśmy kilka przykładów jednorocznych staży dla Polaków, ale dawno, kilkanaście lat przed Woryną. Pierwszym, który tę polską pustkę w british league wypełnił był właśnie Antoni Woryna. Rybniczanin postawił wówczas na szali cały swój dorobek i, mimo ogromnego sprzeciwu czynników oficjalnych i tych mniej oficjalnych, swoim uporem i jakimś cudem zdobył zgodę, choć rok później, niż sam zapragnął. Za jego wyjazdem musiały opowiedzieć się rozliczne tzw. organy, m.in. klub, PZM, zjednoczenie przemysłu węglowego i władze partyjne. Ale waleczny Antek w końcu podpisał pierwszy dla żużlowca z polskim paszportem profesjonalny kontrakt ze sławnym klubem ligi brytyjskiej - Poole Pirates. W Anglii, lecząc się po kontuzjach, których i tam los mu nie szczędził, nasz Woryna dał się namówić do pisania felietonów, które ukazywały się cyklicznie w "Speedway Mail". Czytamy w nich o ukochanym Rybniku, o rodzinie, kolegach, w tym m.in. o makabrycznym wypadku Chimka Maja i o talencie Zenka Plecha, którego "Toni" bardzo chwalił, a dzięki m.in. takim opiniom dwa lata później tenże Super Zenon już jeździł dla Hackney. To właśnie przez Antoniego Worynę wrota ligi brytyjskiej już na trwale zostały otwarte - tych zasług Antka też nie wolno nam pomijać milczeniem. Zimą po sezonie Woryna ścigał się w Australii i Nowej Zelandii, a o jego postawie na antypodach świadczą listy pochwalne Polonii australijskiej, kierowane do Polski. Dokumenty nie kłamią. Antoni Woryna ponadto był pierwszym rybniczaninem, który dostąpił zaszczytu (wraz z małżonką) uczestnictwa w "Balu Sportowców", organizowanym przez "Przegląd Sportowy" przy okazji plebiscytu na "10" najlepszych sportowców roku 1966.
W trakcie pobytu w Anglii nie miał Antoni możliwości swobodnego odwiedzania Polski, jak to dzieje się dziś. Tak samo najbliżsi napotykali ogromne trudności z wyjazdem na Wyspy. Rozłąka wiele go kosztowała, bo "Antek" rodzinę zawsze traktował priorytetowo. Gdy po dwóch latach Antoni Woryna powrócił do Polski, to praktycznie stracił możliwości dalszego rozwoju sportowego (nie było dla niego sprzętu, w dodatku upadł raz i drugi - zakończył więc karierę), ale co gorsza pozamykane miał wszystkie furtki kariery zawodowej... zwolnienie z kopalni i inne tego typu sankcje. Została mu tylko działalność na własny rachunek. Nie poddał się mimo to. Studiował, trochę działał w sporcie jako trener, ceniony działacz PZM.
Ciągły stres i bezustanna walka o utrzymanie się na powierzchni pozostawiła niestety ślad na zdrowiu wybitnego rybniczanina. Guz mózgu mógł być jednym ze skutków licznych upadków na żużlowym torze i ciężkich urazów w ich następstwie. Antoni Woryna zmarł w jastrzębskim szpitalu dn. 14 grudnia 2001 roku - w sile męskiego wieku. Miał 60 lat. Pamięć o Nim nigdy nie zginie.
Stefan Smołka
Na W Czytaj całość