Na tych lepszych, słabszych oraz jednego prawdziwego chłopca do bicia. Wybrzeże Gdańsk - bo o tym "chłopcu" mowa - to pierwszoligowy średniak, który dzięki pospolitemu ruszeniu nad morzem - w myśl zasady "jakoś to będzie" - awansował do elity. Po co? Tego nie są w stanie wyjaśnić pewnie tęgie trójmiejskie umysły. Dzięki Wybrzeżu mieliśmy w kilku meczach prawdziwą żużlową farsę i "usypianie" kibiców. Gdyby jednak chodziło tylko o te kilka meczów - nie podnosiłbym larum. Niestety, dzięki gdańskiej drużynie powraca niczym bumerang żużlowy upiór czyli idea wprowadzenia KSM-u. Za pomocą Kalkulowanej Średniej Meczowej już niebawem usłyszymy, jak to niektórzy chcą pewnie uzdrowić polski żużel. Ale po kolei.
[ad=rectangle]
Kalkulowana Średnia Meczowa miała wyrównać poziom ekstraligowych drużyn. Wprowadzenie zarówno górnego jak i dolnego progu miało sprawić, by nikt się czasami za bardzo nie wzmocnił, a jeśli już ktoś miał mocarstwowe zapędy, to tylko do pewnego pułapu. Najlepiej tak, by inni - ci słabsi - mogli nadążyć za tym lepszym i bogatszym. Myślenie, które miało uśrednić poziom ekstraligi wzięte zostało żywcem z jakiegoś PRL-owskiego sportowego skansenu, który powinien być dziś odwiedzany przez młodzież gimnazjalną a tymczasem stawał się inspiracją do tworzenia mądrych zapisów regulaminowych w zawodowej podobno lidze żużlowej.
KSM miał się dobrze, mimo że problemy były cały czas te same: obniżanie poziomu ligi, niższa frekwencja na trybunach i promowanie i przepłacanie gości typu Paweł Hlib. Na całe szczęście w minionym sezonie działacze zadecydowali, że należy się pożegnać z tym nieudanym tworem, który miał być lekiem na polską ligę. Niektórzy wprawdzie popłakali, pobrzdąkali, że KSM pozwolił im oszczędzić trochę grosza. Ci, którzy na żużlu "zjedli zęby" doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że takie gadanie pachniało na kilometr kabaretem i pustymi, nieszczerymi frazesami.
Bałem się, że temat KSM powróci i niestety tak się dzieje, mimo że sezon trwa. Słychać było tu i ówdzie, że trzeba się nad tematem pochylić. Oby nie, choć wróble ćwierkają, że może warto. Brrr... Słychać jednak, że przecież ekstraliga gwarantuje moc żużlowych wrażeń więc takie mecze jak ten ostatni Falubazu z Wybrzeżem nie ma prawa się więcej wydarzyć. Owszem. Zgadzam się z tą tezą w całej rozciągłości. Fundowanie kibicom "spektaklu" pod nazwą "mecz ekstraligowy" i wciskanie ściemy (wstawienie do składu Thomasa Jonassona i Leona Madsena) ma się nijak do standardów ekstraligowych. Działacze zamiast walczyć z rywalem, walczą ze swoimi kibicami, by przekonać ich, że nawet na taki mecz warto przyjść i zostawić trochę grosza w klubowej kasie. Wielu jednak na taką "zachętę" odpowiedziało skorzystaniem z innych, niekoniecznie żużlowych, atrakcji.
Miejsce Wybrzeża jest na zapleczu ekstraligi i trzymam kciuki, by czasami dziwnym trafem jakaś niemoc nie złapała kolegów ze Sparty Wrocław. Szkoda byłoby bowiem walecznej i ambitnej drużyny, która nawet ze składem skazywanym na pożarcie i niskim budżetem w ostatnich latach straszyła najlepszych. Panowie z Dolnego Śląska: Tylko się czasami nie rozprężajcie i pogońcie Gdańsk tam, gdzie jego miejsce.
Boję się tego żużlowego straszydła (KSM-u) w kontekście nie tylko popisów Wybrzeża, ale i numerów, które wyczyniają w Częstochowie. Włókniarz jest jak ruletka: Raz przyśle skład ze wszystkimi zawodnikami. Innym razem zrobi kabaret i najlepszych odeśle na zieloną trawkę, aby odpoczęli. Wszystko w myśl zasady mądrego gospodarowania i oszczędzania środków finansowych. Brawo! Panom zarządcom spod Jasnej Góry należy się tytuł najbardziej operatywnych na tym polu. Ciekawe tylko gdzie byliście podczas sezonu transferowego, gdy biliście się o Łagutę, Walaska, Jensena, Holtę...
Polska ekstraliga jest chora. Wykrusza się liczba klasowych drużyn, ale i tak uważam, że tym bardziej ci słabsi powinni równać do tych lepszych i bardziej poukładanych klubów. Tylko wtedy sportowa rywalizacja ma sens. Nie twórzmy fikcji w postaci KSM-ów i innych idiotyzmów, które są środkiem krótkotrwałym promującym średniactwo i działającym na krótką metę. Polski żużel nie musi mieć twarzy Cypriana Szymki. Aby w ekstralidze jeździli sami najlepsi, potrzebne jest wykreowanie wspólnej polityki wszystkich klubów, które zrozumieją, że cały cyrk jest opłacalny tylko wtedy, gdy wszyscy chcą iść do przodu i mówić jednym głosem. Wiem, zabrzmiało patosem, ale nie widzę innego wyjścia. Oczywiście wszystko i tak weryfikuje rynek, a nie kalkulatory – nieodłączne atrybuty trenerów i menedżerów w latach ubiegłych. Pamiętajmy, że odpowiedzialni za psucie rynku są także ci, którzy dziś mówią o potrzebie wyrównywania szans.
Panowie! Nie idźcie tą drogą! Pozwólcie, by w polskiej ekstralidze było miejsce dla silnych ekip z Tarnowa, Zielonej Góry, Gorzowa, Leszna i Torunia. Aby mogło to nastąpić, potrzebna jest jednak wspólna wizja i mówienie o przyszłej naprawdę zawodowej lidze żużlowej. Przykład ostatniego meczu w Zielonej Górze pokazał, że takich numerów i usypiających wyścigów może być w tym sezonie więcej. Obym się mylił…
Maciej Noskowicz - Polskie Radio Zachód/Program pierwszy Polskiego Radia
KSM według wielu miał właśnie rozwiązywać problemy finansoweKSM tak. Ale nie w takiej postaci jaka była uprawiana w latach poprzednich. 1) KSM liczone zawodnikom z 2-3 sezonów. Najlepiej nie średnią tylko medianę, a jeszcze lepiej stały KSM zawodnika w trakcie trwania umowy. To by zapobiegło zjawisku zbijania KSM.
2) Rozsądny górny KSM, a nie docinanie tak żeby ukarać mistrza i rozsądny dolny KSM, żeby 1-2 kontuzje w słabszej drużynie nie powodowały wysypu walkowerów. Czytaj całość