Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (121): Trzecia korona

Za niespełna miesiąc w Bydgoszczy kolejny finał Drużynowego Pucharu Świata. To dobry moment aby przypomnieć dawne drużynowe przewagi polskiego żużla.

W tym artykule dowiesz się o:

Kilka tygodni temu wspominaliśmy zwycięski finał Drużynowych Mistrzostw Świata w niemieckim Kempten. Dziś o tym co działo się rok później. Było inaczej, ale równie radośnie! Półfinał DMŚ odbył się tym razem we Lwowie, skąd dwie najlepsze ekipy kwalifikowały się do finału, którego miejscem wyznaczono po raz drugi (pierwszy raz w 1961 roku) Wrocław. Jak więc można zauważyć w tamtych latach gospodarz nie miał żadnych fory, miejsce w finale musiał sobie wywalczyć w sportowej walce na torze. Rywalami biało-czerwonych były tradycyjnie ekipy ZSRR, Czechosłowacji oraz NRD, w ciemno jednak można było przewidzieć, że awans wywalczą Polacy i gospodarze.
[ad=rectangle]
Tak też się stało. Nasi zawodnicy wygrali z 37 punktami, ZSRR zgromadził ich 34, Czechosłowacy 15, a Niemcy zaledwie… 1. W komentarzu po turnieju dziennikarz tygodnika "Motor" pisał entuzjastycznie. - I znów potwierdziła się wysoka forma naszych jeźdźców. Okazuje się, że poza grupą tych najlepszych, którymi obsyłamy najważniejsze spotkania, GKŻ dysponuje też kilkoma zawodnikami „drugiego rzutu”, którzy wcale nie są gorsi od reprezentacyjnych asów. Mam tu na myśli przede wszystkim Mariana Rose. Ten niemłody już zawodnik przeżywa prawdziwy renesans formy. Faktycznie Marian Rose był wówczas w formie znakomitej. Warto w tym miejscu zauważyć, że był zawodnikiem II-ligowej Stali Toruń. W gronie pierwszoligowców, w tym kadrowiczów jeździł jednak bez żadnych kompleksów, toteż powołania do reprezentacji na DMŚ nie dostał bynajmniej na kredyt. Zresztą za zaufanie odpłacił się najgodniej jak się dało.

We Lwowie był najlepszym zawodnikiem zawodów, zdobył komplet 12 punktów. Startujący wraz z nim Antoni Woryna i Paweł Waloszek uzyskali po 9 punktów, a Andrzej Wyglenda 7 punktów. To była jednak tylko przygrywka przed finałem. W jego obliczu władze polskiego żużla stanęły przed wielkim dylematem, kogo powołać na decydujące zawody na Stadionie Olimpijskim. Kandydatów było… aż dziewięciu: Andrzej Pogorzelski, Konstanty PociejkowiczEdmund Migoś,  Stanisław TkoczZbigniew Podlecki, Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda, Marian Rose oraz Paweł Waloszek. W tym gronie była więc cała piątka zawodników, którzy rok wcześniej wygrali mistrzostwo w Kempten. Zadanie wyboru ekipy na Wrocław było więc bardzo trudne, przed podobnym staje Marek Cieślak w obliczu finału Drużynowego Pucharu Świata w Bydgoszczy.

W tej ostrej selekcji pomógł trochę przypadek. Niemal pewny kandydat do startu w finale Paweł Waloszek miał niestety wypadek w meczu ligowym swojego Śląska Świętochłowice ze Stalą Gorzów Tym samym odpadło bardzo mocne ogniwo reprezentacji, ale, jak to w sporcie bywa, pech Waloszka dawał szansę jego kolegom. Najbardziej skorzystał na tym Andrzej Pogorzelski, który wskoczył do składu biało-czerwonych. Z pozostałej ósemki GKŻ postanowiła bowiem ostawić na tercet lwowski, dołączając do ekipy właśnie Pogorzelskiego oraz jako rezerwowego Migosia. Narodową drużynę tworzyło więc po dwóch przedstawicieli najlepszych ekip ligowych tamtego sezonu: ROW Rybnik i Stali Gorzów oraz lider II-ligowego przeciętniaka. Ale jaki lider! Rose jeśli wierzyć dostępny statystykom uzyskał w tamtym sezonie niebotyczną wręcz średnią biegopunktową 2,96!

Rywalami biało-czerwonych byli, jak w większości finałów w tamtych latach, Szwedzi, Brytyjczycy oraz ZSRR. - Kandydatów do tytułu jest czterech, a więc o trzech za dużo, a w takich sytuacjach jak wiadomo dochodzi do ostrej walki. Będzie na co popatrzeć - "Motor" zachęcał do wybrania się na finał. Niespecjalnie jednak musiał, bo na trybunach Stadionu Olimpijskiego zasiadło, według prasowych doniesień, aż 65 tysięcy fanów. I z pewnością tego nie żałowali. Bo obejrzeli teatr jednego aktora, a precyzyjniej rzecz ujmując jednego zespołu. Na Polaków nie było tego dnia siły, jeździli jak w przysłowiowym transie i po sportowemu zdemolowali rywali. Wystarczy przypomnieć ostateczne wyniki. Pierwsza Polska zgromadziła aż 41 punktów na 48 możliwych, drugi był ZSRR 25 punktów, trzecia Szwecja 22 punkty, blamażem zakończył się start wspólnej ekipy brytyjskiej, która zgromadziła zaledwie 8 punktów, chociaż w składzie miała Nowozelandczyków Barry'ego Briggsa i Ivana Maugera.

Dla Polski punkty zdobyli: Wyglenda, Woryna i Rose po 11 oraz Pogorzelski 8. Prasa podkreślała dominację biało-czerwonych nad rywalami, jeszcze nigdy wcześniej w historii mistrzostw zwycięzca nie osiągnął tak dużej przewagi. Krakowskie "Tempo" pisało w sprawozdaniu z finału mistrzostw, który odbył się we Wrocławiu. - Sukces Polaków jest tym cenniejszy, że wywalczony został już po dwunastu biegach i z dużą końcową różnicą punktów nad następnym w klasyfikacji zespołem. Poza biegiem XV, w którym startujący w miejsce Pogorzelskiego Migoś miał defekt maszyny, w pozostałych wyścigach nasi zdecydowanie przewyższali rywali zwyciężając jedenastokrotnie, a czterokrotnie zajmując drugie lokaty. Wrocław nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni okazał się szczęśliwym miejscem dla polskiego speedwaya.

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: