Widziane z Rusi Czerwonej - seria nowa (11)

Ludzie roztropni oraz doświadczeni wiedzą, że ile lat nie pętałoby się po świecie i jakich nauk nie pobierało, i tak przyjdzie umrzeć głupim tudzież bezradnym.

Podzielam ten pogląd; oj, jak bardzo podzielam. Znakomity prozaik i reżyser Tadeusz Konwicki (powoływanie się na którego nie powinno, mniemam, razić psotników, burzących się przeciwko używaniu przeze mnie słów wykwintnych) w swoich sylwach lubił powtarzać frazę "Nie chwalący się". Maszerując śladem mistrza również rzeknę: nie chwalący się, dawno już przepowiadałem (na co mam dowody w postaci tekstów własnych, PT Publiczności przedstawianych, również w latach nieprzesadnie minionych), iż nasz sport ukochany czeka wielkie bum, i nadal nie chwalący się, dawno wyrażałem nadzieję, że ów sport nasz tylko jakieś wielkie bum może uratować. Najświeższe pogłosy, dochodzące na Ruś ze świata wielkiego i burzące spokój mój oraz mego obejścia, w tym przeświadczeniu mnie utwierdzają.
[ad=rectangle]
Zawodnik Walasek (miły skądinąd i bynajmniej nie zasługujący na pokpiwanie) popada oto w rozpacz, bo pracodawca, którego sobie wybrał, skąpi mu przelewów, zawodnik Stachyra (także miły - zwłaszcza mnie, który z jego powodu stracił wiarę w rozsądek szefowej rzeszowskiego żużla: problem tkwił w tym, że po niezwykle udanym sezonie, będącym jego pożegnaniem z wiekiem młodzieżowca, zamiast otrzymać nagrodę w postaci dobrego kontraktu został z klubu przegnany) ujawnia, że za całoroczne wysiłki, ponoszone w 2013 w służbie Wybrzeża, też nie otrzymał ani grosza. Jaki z tego wniosek? Dla mnie trzy podstawowe.

Po pierwsze, że nasz żużel w wymiarze arcymistrzowskim (czyli funkcjonującym w ramach ligi z przedrostkiem) tu hucpa, ruina, bida z nędzą, domena oszustów, śmiech pusty oraz tzw. wzięta z ministerialnego wokabularza kamieni kupa. Po drugie, że monumenta myśli ludzkiej w postaci regulaminów, rzekomo porządkujących kwestie organizacyjne naszych lig podług najlepszych wzorców ładu (?) korporacyjnego, warte są funta kłaków, a może zgoła mniej, skoro kluby bądź zadłużone (vide: Stachyra), bądź niechybnie niewypłacalne (vide: Walasek), uprawnione zostały do zawierania kontraktów i obdarzone licencjami, zezwalającymi na udział w rozgrywkach. I po trzecie (cokolwiek niewygodne, bo sugerujące nadmiar zainteresowania stanem cudzych kont): skoro jeden przez rok cały zeszły nie otrzymał ani grosza (zarobionego), skoro drugi od wiosny do teraz próżno czeka na przelew - a obaj nie tylko żyją, ale na dodatek jeżdżą na żużlu, czyli uprawiają sport nader kosztowny, wymagający nawet zatrudniania prywatnych ekip pomagierów różnego autoramentu - to jakim to cudem czynią? Kto ich utrzymuje, daje im na chleb?

Czy może (teraz przepraszam Panów, z nazwisk wyżej wymienionych, za kontekst, w którym tkwią; o ile mi jednak wiadomo, narzekań na brak zapłaty było w polskim speedwayu tyle, że można tu podłożyć dowolne personalia) płynie gdzieś jakaś podziemna rzeka pieniędzy, z której wtajemniczeni czerpią niekoniecznie wiadrem, ale bodaj kubeczkiem niewielkim? Względnie, może źródłem środków do życia notorycznie łudzonych zawodowców sportowych są oszczędności? Jeśli to ostatnie, to zasadne wydaje się pytanie: kiedy zdążyli je odłożyć? I ile zarabiali w chwilach prosperity, że choć służą bankrutom, wciąż mogą z tych zaskórniaków czerpać...

Nie chwalący się, złorzeczyłem przez lata i od lat, że nasz żużel na głowie stoi. Dziwiło mnie na przykład, kiedy średniej klasy zawodnicy ligi najniższej opowiadali, jak to okres posezonowej bezczynności zamierzają spożytkować na podpędzenie budowy domu. Cieszyło mnie i cieszy zawsze, gdy komuś dobrze się wiedzie, aliści w zadumę wpędza świadomość, że ów ktoś, kto nie posiada firmy, nie prowadzi interesów, nie zasiada na posadzie, ale zajmuje jedynie sportem żużlowym (będąc czyli uzależniony od czegoś w gruncie rzeczy niepewnego, nieprzewidywalnego i okazjonalnego - a więc kilkunastu meczów w roku, i to niekoniecznie na najwyższym światowym poziomie) jest w stanie nie tylko utrzymać siebie i rodzinę, odłożyć na rachunki, żywność itp. wydatki ponoszone przez pół roku stanu spoczynku, ale wypuszczać się na budowę domu... Czyżbym był jedynym dziwolągiem dociekającym, jakie naprawdę pieniądze były i są w obiegu w polskich ligach?

To wszystko, co powyżej, było kopiowaniem powiedzenia "Nie chwalący się" autorstwa wileńskiego mistrza. A teraz powiem na własny rachunek, więc już chwalący się - że czuję się bezradny. Nie rozumiem tych problemów, nie mam zaufania do borykających się z nimi, nie wierzę (z coraz większą rezygnacją) nikomu, kto z żużla żyje. Wielbię ten sport wiernie, szczerze i niepoprawnie, ale uważam jednocześnie, że jest to sfera tak zabagniona i zabałaganiona, iż uratować ją może wyłącznie wielkie, przeogromne bum. Takie bum, po którym nie zostaje kamień na kamieniu. Utwierdzam się bowiem z każdym nowym doniesieniem w przekonaniu, że dopiero na zgliszczach tego bałaganu będzie można coś konstruować.

Waldemar Bałda

Źródło artykułu: