Czarnowidztwa uprawiać nie zamierzam, ale - jeszcze do niedawna - prestiżowa impreza powoli acz skutecznie traci status tej wielkiej, o trofea której warto się bić. To zawody o Drużynowy Puchar Świata, które nie przywróciły nadziei na lepsze jutro żużla na świecie.
[ad=rectangle]
Speedway World Cup, przez zakochanych w speedwayu nazywana jest często żużlowym mundialem. Brzmi to nie tylko infantylnie i groteskowo co wręcz idiotycznie. Oto bowiem do rywalizacji stają drużyny, które w znakomitej większości mają problem z wystawieniem do składu czterech gości umiejących kręcić w lewo na w miarę przyzwoitym poziomie.
Z liczących się nacji od lat mamy więc tylko Polaków, Duńczyków i Australijczyków. Pomiędzy tą trójką rozstrzygnie się walka o mistrzowski tytuł. Z jednej strony powinno nas to cieszyć, bo biało-czerwoni od lat są "w czubie". Z drugiej - można się martwić brakiem prawdziwej konkurencji na polu walki. Bo przecież nasza kadra zdominowała w ostatnich latach te zawody nie mając jednak prawdziwej armii wielkich i walecznych przeciwników. Chwała naszym za te złota, ale nie ujmując jednak niczego drużynie Marka Cieślaka, od lat bijemy się tylko z "Dunami" i "Kangurami". Mundial, że aż strach się bać.
Duńczycy siłę rażenia mają bardzo mocną. Jeśli Pedersen i Iversen znajdą w sobie pokłady odpowiedniej motywacji, to wsparci świetnymi Korneliussenem i Kildemandem będą dla Polaków najgroźniejszym teamem. Do tego dokładamy chimeryczną Australię, która powinna jednak przejść czwartkowy baraż, bo nie ma lepszych. "Kangury" w finale poczują się pewnie silniejsze do tego wsparte pewnie Chrisem Holderem. I co? To już wszyscy? Niestety, ale od lat pozostali - z różnych względów - notują pojedyncze występy, z których mogą być zadowoleni. Weźmy takich Brytyjczyków. Na swoim torze nie mieli prawa nie zapukać skutecznie do finałowych wrót. Ale czy oprócz Taia Woffindena są w kadrze tacy żużlowcy, którzy sieją postrach wśród najlepszych? Harris, Stead i King to jednak gracze drugiego planu skuteczni być może na własnych śmieciach ale tracący swoje walory na obcych torach. Szwedzi przeżywają największy kryzys od wielu lat. Jeśli nie potrafią na swoim torze ograć Danii bez swoich liderów w składzie, to dla reprezentantów Trzech Koron jest to już poważny sygnał, że coś mocno jest nie tak. Szwedzki żużel od kilku sezonów nie dostarczył żadnego młodego, obiecującego zawodnika, który mógłby być uznany za perspektywę na lepsze czasy. Wystarczy jednak spojrzeć na ostatnie lata walki o tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów. Szukajcie Szweda! Na nich nie ma więc co stawiać, bo jest źle i lepiej nie będzie. Stany Zjednoczone?
Znakomicie, że mają niesamowitego Grega Hancocka na którego barkach już od ponad 20 lat budowana jest reprezentacja. Ale pozostali? Manzares i Wells z trudem znaleźli by miejsce na polskim pierwszoligowym podwórku, a o 17-letnim Rumlu na razie słychać tyle, że jest utalentowany i może coś z niego będzie. Brawo! Na samym końcu są Czesi, którzy do barażu awansowali tylko dlatego, że ktoś musiał i że byli jeszcze słabsi od nich. Gdzie są następcy tych, którzy dwie dekady temu potrafili skutecznie bić się z najlepszymi? Kasper, Matousek czy Brhel tuzami światowego żużla nie byli, ale liczyli się z nimi najwięksi. A dziś? 18-letni Eduard Krcmar stał się liderem naszych południowych sąsiadów, bo lepszych nie ma! Poza tym Rosjanie totalnie odpuścili sobie żużlowe "mundialejro", a o reszcie wspominać nie warto. Na miejscu menedżerów reprezentacji Łotwy, Włoch czy pozostałych walczących jeszcze w eliminacjach, dałbym sobie spokój.
Drużynowy Puchar Świata staje się więc kolejnym produktem, który wymaga gruntownych zmian. Może warto zmodyfikować system kwalifikacji i wydłużyć rywalizację finałową do na przykład trzech imprez? Pozostawiłbym trzy reprezentacje - medalistów poprzedniej edycji - a o czwarte miejsce niech bija się pozostali. Byłbym także za tym, aby reprezentacje liczyły pięciu zawodników lub czterech podstawowych z rezerwowym w składzie. Do tego - wzorem organizatora imprez o Puchar SEC – próbowałbym żużel sprzedać w miastach, które na pewno by ten produkt kupiły. Żużlowy mundial mógłby trwać ciut dłużej niż tylko jeden tydzień wciśnięty gdzieś w wakacyjną przerwę na przełomie lipca i sierpnia. Tylko czy starczy obecnej ekipie BSI sił, pomysłów i dalekowzroczności, by obronić kolejny żużlowy przyczółek przed rychłym upadkiem lub marginalizacją?
DPŚ dziś jest więc trochę zabawą dla tych, którzy chcą się w nią bawić. Podobnie jak w przypadku GP - pieniędzy dla federacji wielkich z tego nie było, nie ma i pewnie nie będzie. Jeśli nie będzie więc chciało się takiemu Wardowi czy Pedersenowi walczyć na sto procent, ich reprezentacje stracą szanse walki o złoto. Zyskać mogą na tym tylko Polacy, którzy na własnym torze będą musieli wygrać, by polscy kibice znów przez moment poczuli się mistrzami świata. Nasi na pewno są faworytami i nie przekonują mnie żadne argumenty, że może być inaczej. Inny medal niż złoty będzie przyjęty przez rodzime środowisko jako sportowe niespełnienie i porażka. Na to nasza husaria nie pozwoli, bo na swojej ziemi naszych przegrywać nie wypada. Pytanie tylko, co dalej? Co zrobić, by walka o drużynowe mistrzostwo świata choć trochę była godna nazwy mundial i by produkt obronił się przed zaściankowością i śmiesznością?
Maciej Noskowicz
Polskie Radio Zachód / Program Pierwszy Polskiego Radia