Widziane z Rusi Czerwonej - seria nowa (13)

Numer odcinka fatalny, spodziewam się zatem wszystkiego najgorszego. Już ostatnio jakiś diabeł zamieszał ogonem i wrzucił maila z poprzednim tekstem do śmietnika na spam.

I stąd się wzięło nieznośne dla mnie, autora cierpiącego na chorobliwe przywiązanie do terminowości, ponadtygodniowe opóźnienie w cyklu. Swoją drogą ciekawe, czy nieobecność mą dostrzegli Bliźni Kochani, z wytrwałością uświadamiający mi, iż powinienem zająć się czymś innym aniżeli przekazywanie poglądów na temat żużlowych różności.
[ad=rectangle]
Skorom już przy tym wątku: zmartwić muszę PT Hejterów - przywykłem. Kiedyś słyszałem, ze jestem szubrawcem, albowiem nienawidzę Unii Tarnów, forując w piśmie Stal Rzeszów, potem dowiedziałem się, żem wróg przebrzydły rzeszowskiego żużla, taka protarnowska wywłoka; spotykałem się także z zarzutami, iż zależnym będąc od władz Wandy piszę o tym klubie tylko to, co mi prezesi nakażą - natomiast jeden z prezesów (czyli jeden z tych, przez których miałem być rzekomo gratyfikowany) obraził się, gdym relacjonował światu niezgulstwo organizacyjne jego ludzi, nazywając mnie niszczycielem sportu w Nowej Hucie. Bywałem zaliczany do tępych klakierów Unii Leszno i Apatora - aczkolwiek miałem okazję przekonać się też, że w jednym i drugim mieście wciągają mnie na czarne listy niemile widzianych - w Świętochłowicach dowiadywałem się, że kocham Motor, w Lublinie zaś, że lezę do d… Śląskowi. Zarzucano mi, iżem pożytecznym idiotą, obrońcą arcyprezesa Witkowskiego, materialnie zainteresowanym jego kolejną elekcją, ale zetknąłem się również z miniostracyzmem ze strony przybocznych w/w, wg których jestem niegodziwym wrogiem Polskiego Związku Motorowego.

Żeby nie ciągnąć: doświadczyłem już tylu sprzecznych opinii na swój temat, wynikających z nadinterpretacji - względnie pospolitego braku zrozumienia zdań złożonych, konstruowanych w języku polskim - moich tekstów, że jedna złośliwość więcej czy mniej ani mnie ziębi, ani grzeje, a już na pewno nie pozbawia snu.
Zmartwić mogłoby mnie tylko: gdyby okazało się, iżem kogoś szpetnie obraził, bo akurat takich breweryj staram się unikać. A że lubię mieć zdanie wyjątkowo odrębne i prywatne? Moje prawo, luksus mój; no i wyraz dezynwoltury, rzecz jasna. A także potwierdzenie, iż pod żadnym, ale to żadnym, pozorem nie zamierzam pretendować do opłacanego stanowiska w jakiejkolwiek strukturze, powiązanej z Polskim Związkiem Motorowym. Nie, gdyż swą profesję lubię nad życie i jako człowiek starej daty stoję na stanowisku, iż dziennikarz, wchodzący na listę płac inną niż redakcyjna, traci moralne prawo do uprawiania zawodu, przynajmniej w tej części, która dotyczy sfery bądź środowiska, gratyfikującego jego usługi.
Z tych - z grubsza - powodów zazdroszczę Panu Redaktorowi Damianowi Gapińskiemu, iż pisaniem swym skądinąd roztropnym do żywego rozsierdził Pana Przewodniczącego Piotra. Zazdroszczę bardzo szczerze: cóż ja bym dał, żeby Nasz Dostojnik Szanowny zechciał się rozeźlić na mnie!

Robiłem (chwaląc się czy żaląc; sam już nie wiem) w tym kierunku wiele, zadawałem Mu pytania, żądałem odniesienia się do nich - niestety, niestety! Wszystko na próżno. Czyniłem to bowiem w "Tygodniku Żużlowym", którego Pan Przewodniczący nie miał zwyczaju czytać (no bo jak inaczej wytłumaczyć milczenie?), aczkolwiek raz, gdym Jego Kolegów nazwał padalcami (a nazwałem, bo tak mi wena w duszyczce zagrała…), rozeźlił się nie na żarty; jąłem Go wonczas pokornie przepraszać albowiem pojąłem, że licentia poetica nie chwyciła, a On obrażony się poczuł dotkliwie. Cóż, rozumiem, że wtedy akurat anieli podrzucili mu wyjątkowo egzemplarz...

Więc jeśli liczyć całą stertę tekstów z umotywowanymi merytorycznie zarzutami tudzież inicjatywami - efekt pisania mego, przynajmniej jeśli chodzi o reakcję Osób Najświatlejszych, był żaden. A tu, proszę, Pan Redaktor napisał niewinny tekst - i już! Reakcja, że palce lizać!

Oczywiście, starym Żydem podkarpackim będąc - czyli kimś, kto ma zwyczaj roztrząsać każdy problemat przynajmniej na dwa sposoby - muszę zakładać, iż niechęć Władzy Żużlowej do konwersowania ze mną może mieć podłoże cokolwiek dla mnie nieciekawe: że Władzy nie chce się ze mną gadać, po prostu, albowiem dylematy me uważa za miałkie, głupie, bylejakie. Jasne; to wchodzi w grę. Jest jednak drobiazg; drobiazg, na który uczulam już na pierwszej lekcji biednych studentów, którym decyzje stosownego wydziału nakazują spotykać się ze mną, zasiadającym na katedrze: ten mianowicie, iż nie ma głupich pytań! Głupie mogą być jedynie (i bywają, och jak często bywają...) odpowiedzi; jeśli pytanie padło to znaczy, iż jakaś kwestia nie została odpowiednio wcześniej przedstawiona, wyjaśniona, zdefiniowana w sposób właściwy; poza tym, dopóki pytania padają, dialog jest możliwy - dopiero kiedy usytuowani niżej w hierarchii przestają je stawiać, dzieje się źle, albowiem to wyraźny sygnał, iż bądź potencjalny dawca wiedzy uważany jest za satrapę (którego lepiej nie pytać, bo i tak nie odpowie, może się za to mścić), bądź też cymbała (po co pytać kogoś, o kim wiadomo, że prochu nie wymyśli, zacznie stękać i pleść androny?).

Nauczony doświadczeniem, nowych pytań Panu Przewodniczącemu, Panu Prezesowi oraz Akolitom W/W zadawać nie zamierzam (przynajmniej chwilowo). Zastanawiam się jedynie, kogo zapytać o drobiazg zupełny, acz fundamentalny, a więc o to, czy ten świat już całkiem sfiksował? Czytam otóż w portalu obecnie macierzystym informację z Leszna, iż "Unia akceptuje decyzję sędziego". Czytam i dumam: zawodnik Baliński odepchnął nogą rywala - zachował się czyli mocno nieelegancko - i dostał upomnienie.

Ano, ano: żużlowiec postąpił nie fair, został skarcony, na szczęście obyło się bez awantur, a sprawca z poszkodowanym "doszli ze sobą do porozumienia". No więc jakich kwadratowych jaj tu szukać? Jakiego komentarza oczekiwać? Zwykły epizod, jakich wiele, z właściwą reakcją arbitra i godnym pochwały zachowaniem a posteriori uczestników. Co tu drążyć?

Waldemar Bałda

Źródło artykułu: