Robert Noga - Moje Boje: Paraolimpiada na "Smoku"

Czytelnicy mniej więcej w moim wieku, pamiętają z okresu studiów, co to były tzw. MOP-y. Młodszym wyjaśniam, że skrót ten nie oznaczał ani Miejsca Obsługi Pasażera, ani też końcówki do mycia podłogi.

MOP wówczas to było coś, przedmiot westchnień wielu studenciaków. MOP był to Międzynarodowy Obóz Pracy. Czyli wyjazd za bliską granicę do któregoś z bratnich krajów socjalistycznych do pracy. Rodzaj pracy był mało istotny, jechało się po prostu na wakacje, a przy okazji można było co nieco zarobić, przy na ogół jakiejś nieskomplikowanej czynności. Gościnni gospodarze od czasu do czasu starali się umilić pobyt polskim studentom różnorakimi atrakcjami, przy czym poziom tych atrakcji bywał różny.
[ad=rectangle]
Pamiętam z pobytu w NRD przyjazd szumnie zapowiadanych "artystów z Berlina". Artyści okazali się być restauracyjną trupą; czyli niewyszukany wokal, magik połykający piłeczki do ping ponga i tancerka erotyczna. Niestety czy w NRD obowiązywały purytańskie zasady, czy nie chciano demoralizować studenckiej młóci z Polski, w każdym bądź razie dziewczę przez pięć minut zdołało pozbyć się jedynie szala i sukni, po czym uciekło, ku olbrzymiemu zawodowi publiki, na zaplecze. "Artyści z Berlina" byli więc jakimś tam substytutem, niby fajnie, ale przecież mogło być zdecydowanie bardziej interesująco. Wspominki te naszły mnie po obejrzeniu via telewizja meczu na Smoczyku pomiędzy Uniami tą z Leszna i tą z Tarnowa.

Niby mecz ciekawy, tyle, że kompletnie niemiarodajny. Greg Hancock i Kenneth Bjerre mogli spotkanie przeżywać co najwyżej jako pacjenci oddziału chirurgii. Przemysław Pawlicki wyglądał jak pacjent tegoż oddziału, którego ordynator z litości wypuścił na przepustkę. Martin Vaculik z pospawanym na prędko obojczykiem gasł w oczach i do piątego biegu nie miał siły już wyjechać. Kolejny rekonwalescent Krzysztof Buczkowski zaczął od dwóch wygranych, chociaż dwa razy leżał na torze, w końcu jednak organizm zbuntował się, więc końcówkę meczu jechał już na pół gwizdka, bo ktoś jechać musiał. I tym sposobem los zafundował nam w jednym z najważniejszych spotkań tegorocznego sezonu żużlową "paraolimpiadę". Leczcie się chłopaki, bo w niedzielę w Tarnowie rewanż i mam nadzieję, że wszyscy i z jednej i drugiej strony będą już w znacznie lepszej dyspozycji co daj Boże, chociaż ostatnie wieści od Grega Hancocka są takie, że jeszcze nie zdoła się wykurować. Ano zobaczymy.

Tak czy owak rewanże zapowiadają się na duże wydarzenia, bo w Zielonej Górze Falubaz wygrał z odwiecznym rywalem z Gorzowa w podobnym stosunku co Unia Leszno ze swoją imienniczką. Jedno na razie jest pewne jak w szwajcarskim banku. W finale na pewno pojedzie Unia. I tyle w temacie ekstraligi. Oczko niżej znacznie więcej emocji w Łodzi, bo Marma okazała się nie marna i rozjechała tym razem w Gnieźnie Start, więc w tej parze już właściwie posprzątane. Ale rewanż GKM - Orzeł to może być duże wydarzenie, chociaż gdyby team spod skrzydeł Skrzydlewskich wyprawił sportowy pogrzeb drużynie z Pomorza od lat pukającej do bram ekstraligi, byłaby to spora niespodzianka. Na razie największą takową była porażka i to dosyć wysoka suwerena sezonu zasadniczego w Polskiej Drugiej Lidze Żużlowej. Ostrovia lała wszystkich przegrywając jedynie minimalnie w Krośnie. I szła pewnym azymutem ku Nice Polskiej Lidze Żużlowej. A tutaj taka przykrość w Pile od nomen omen Victorii. Ale przecież jest rewanż, który zapowiada się zgoła ciekawie, a w nim wszystko może się zmienić.

W Krakowie najbliższej niedzieli oczekują ze spokojem, który daje wygrana we wspomnianym Krośnie w pierwszym meczu półfinału. Pod Wawelem już ostrzą sobie zęby na finał z Ostrovią. Pytanie tylko czy na pewno z nią. Play-off może nie jest sprawiedliwy, ale jak ktoś słusznie zauważył nie jest po to aby było sprawiedliwie, ale po to aby było ciekawie. I jakby nie spojrzeć na półfinały chyba tak właśnie jest.

Robert Noga

Źródło artykułu: