Robert Noga - Moje Boje: Nie chcę, ale muszę czyli nie dziel skóry na byku

Zrobiłem sobie moi drodzy prawdziwy sportowy weekend. W sobotę wybrałem się do Rybnika na finał Indywidualnych Mistrzostw Europy. Tor po opadach jak guma.

Doszło do tego, że podjeżdżając pod taśmę do pierwszego biegu Hubert Łęgowik stracił panowanie nad motocyklem i ściął stojącego grzecznie na starcie i truchlejącego, co pokazał bieg, rywala ze Szwecji. Po "dzwonku" już na pierwszym okrążeniu, tor trzeba było robić następne dwie godziny. Adam Pawliczek, któremu niedawno stuknął Abraham (dla Czytelników spoza Śląska - ukończył 50 lat) chciał się zakładać, że zawody zostaną odwołane, ale jakoś się odbyły, więc Adaś zachował pół literka, które zostało mu ze wspomnianej uroczystsi.
[ad=rectangle]
A Kacper Woryna, nowo kreowany wicemistrz, wykręcił na tej nawierzchni, na której część zawodników po prostu bała się jechać, nowy rekord toru. Cóż, nie pierwszy to i nie ostatni taki przypadek, że psioczy się na tor, na którym potem padają rekordowe czasy. Czyż problem nie jest przypadkiem w tym, że niemal wszędzie panuje obecnie moda na nawierzchnie równe jak stół i twarde? Młodych zawodników nie szkoli się jeździć w przeróżnych warunkach, na mokrym, na suchym, na twardym, na przyczepnym, oczywiście w granicach rozsądku. I potem jedni jeżdżą jak z nut bijąc rekordy toru, a drudzy boją się stanąć pod taśmą startową. Taki Szwed Palovaara, którego niechcąco strącił z motocykla, o czym wspomniałem we wstępie Łęgowik. Przecież to nie jest żaden tam debiutant. W półfinale skandynawskim Mistrzostw Europy Juniorów, rozegranym w norweskim Elgane wygrał z całą koalicją Duńczyków, zdobywając komplet punktów. A w Rybniku jechać zupełnie nie potrafił, bojąc się odkręcić gaz i w efekcie szybko wycofał się w zawodów. A nie był jedynym, który to uczynił. Warto chyba to przemyśleć.

W niedzielę odbyły się natomiast pierwsze mecze finałowe wszystkich lig, ja wybrałem się na mecz o mistrzostwo Polskiej 2. Ligi Żużlowej w Krakowie pomiędzy Wandą, a Ostrovią. Jeszcze raz okazało się jaki nieprzewidywalny jest sport żużlowy. Kibiców gości, wypasionych nieco na sukcesach rundy zasadniczej spotkał prawdziwy szok. Ich ulubieńcy wygrywali jak chcieli, w sezonie zasadniczym, potknęli się jedynie nieznacznie w Krośnie, generalnie zdawali się przewyższać o głowę wszystkich rywali. Niektórzy spekulowali nawet, że team z Ostrowa jest tak mocny, że poradziłby sobie bez większych problemów w tym sezonie w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. Tak było do play-offów. Już mecz w Pile w półfinale był pierwszym ostrzeżeniem. Teraz debet jest pokaźniejszy, bo zdeterminowani krakowianie zawiesili swoim finałowym rywalom poprzeczkę bardzo wysoko i w Ostrowie mają z pewnością prawdziwy ból głowy.

Głowa boli pewnie tak samo, chociaż z innego powodu, sterników łódzkiego Orła. Miał to być w tym roku orzełek, a nie orzeł, odjechać spokojnie i bezstresowo sezon, cieszyć kibiców jazdą i tyle. Tymczasem Doyle, Jamróg i spółka awansowali do finału, pierwszy mecz z faworyzowaną armadą z Podkarpacia wygrali, niewiele, ale taka sama zaliczka w półfinale pozwoliła im pobić grudziądzki GKM. Co będzie jeśli Orzeł awansuje do ekstraligi? Czy prezes Skrzydlewski powtórzy głośną sentencję ex prezydenta "nie chcę, ale muszę?". Bo co, zakaże swoim zawodnikom wygrywać biegi? Ciekawie to się wszystko zapowiada, prawda?

I tak nieco od tyłu doszliśmy do najważniejszego wydarzenia, czyli finału ekstraligi. W Gorzowie pewnie zaczynają już mrozić szampany, ale na razie tak dyskretnie, żeby nikt nie widział. W każdym bądź razie wynik Stalówki w Lesznie daje duże nadzieje na to, że po 31 latach (słownie trzydziestu jeden latach) tytuł Drużynowego Mistrza Polski powędruje do miasta i klubu, gdzie wychowali się Edward Jancarz, Zenon Plech, Jerzy Rembas, Bogusław Nowak i cała plejada kilku pokoleń wspaniałych zawodników. Ale spokojnie. Proponuję do niedzieli nie dzielić skóry na... byku. Byłoby to nieostrożne.

Robert Noga

Źródło artykułu: