Grand Prix Polski w Toruniu zakończyło się zwycięstwem Krzysztofa Kasprzaka, który tym samym przypieczętował zdobycie srebrnego medalu indywidualnych mistrzostw świata. W finale turnieju pojechał też Jarosław Hampel, a dość dobre występy zanotowali dwaj pozostali Polacy w stawce - Adrian Miedziński i Maciej Janowski.
[ad=rectangle]
Oczy kibiców były szczególnie zwrócone na tego drugiego. "Magic" zajął w tegorocznym Grand Prix Challenge czwarte miejsce, ale triumfator tych zawodów, Matej Zagar, już jakiś czas temu zapewnił sobie utrzymanie w cyklu i tym samym to Polak wystartuje w przyszłym roku w tych elitarnych rozgrywkach.
Dla Janowskiego zawody w Toruniu nie były debiutem, bo w 2012 roku, właśnie na Motoarenie, wystartował on z dziką kartą. Wówczas zdobył osiem punktów i awansował do finału. Teraz przeszkodził mu w tym defekt. - Na pewno byłby to bardziej udany występ, gdyby nie ten pierwszy bieg - mówił rozczarowany. - Cieszę się jednak, że dostałem szansę aby się tu zaprezentować i na zakończenie rozgrywek pościgać jeszcze z kolegami. Tym bardziej przy takiej publiczności, bo trzeba przyznać, że kibice dopisali, wypełnili stadion w całości i była to bardzo fajna zabawa - dodał.
Warto zaznaczyć, że w swoim pierwszym starcie Janowski początkowo prowadził, więc miał szansę na pełną pulę. To z kolei dałoby mu bezproblemowy awans do półfinału. Z czasem jednak stracił pierwszą, a potem drugą pozycję, aż w końcu musiał przerwać jazdę. - Niestety nie miałem wpływu na to, jak wyglądała moja jazda w pierwszym biegu. To nie były nerwy, wina leży po stronie sprzętu. Mój silnik z każdym przejechanym metrem słabł i stąd tak chaotycznie pokonywałem łuki. W końcu całkowicie się rozwalił i musiałem skończyć jazdę - wytłumaczył Janowski.
Występ w Grand Prix na koniec sezonu, a kilka miesięcy przed debiutem jako stały uczestnik, mógłby młodemu zawodnikowi dodać nieco pewności siebie. "Magic" stara się jednak nie patrzeć na to w ten sposób. - Nie czuję się jakoś szczególnie inaczej przed przyszłym sezonem dzięki temu występowi. Wiem, że mimo wszystko czeka mnie bardzo ciężka zima. Będę musiał robić wszystko żeby jak najlepiej przygotować się do przyszłego sezonu. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po myśli mojej i mojego teamu i zobaczymy jak to będzie wyglądać - powiedział.
Żużlowcy debiutujący w Grand Prix często muszą płacić przysłowiowe "frycowe". Kilka lat temu spotkało to Taia Woffindena, który do cyklu wchodził jako ogromna nadzieja brytyjskiego żużla, a przed rokiem w podobny sposób rzeczywistość sprowadziła na ziemię Martina Vaculika. - Tyle, że nie zauważyłem aby moi rywale jechali bardziej zacięcie, niż w innych rozgrywkach - uciął krótko Janowski. - Wiadomo, że to są mistrzostwa świata i zawodnicy spełniają swoje indywidualne ambicje, ale każdy z nich jeździ tak samo w lidze, jak i w Grand Prix. Więc oczywiście walka była do samego końca, ale bez przesady, nie wyglądało to inaczej, niż gdy rywalizujemy w innych zawodach. Zawsze trzeba jechać swoje i nie oglądać się na rywali - zakończył wychowanek klubu z Wrocławia.