Widziane z Rusi Czerwonej (22)

No - i dobrnęliśmy szczęśliwie do końca. Niestety: końca sezonu, nie końca bzdur. Mam dziwne bowiem przekonanie, że i bzdury mnożyć się nam będą bezkarnie a namiętnie.

W tym artykule dowiesz się o:

I bzdurzący nie zaprzestaną szkodniczej aktywności. Przed rokiem chwaliło się powszechnie ligi - zwłaszcza tę z przedrostkiem - że ciekawe, rywalizacja zacięta, wszyscy kontenci i radośni. Czy po 2014 też można coś takiego powiedzieć? Jasne, dla tuzów sezon był na pewno świetny, ale czy dla wszystkich?
[ad=rectangle]
Czcigodni Dobromirowie, autorzy licencji nadzorowanych (mruknąłbym "He, he, gdzie był wasz nadzór nad poczynaniami częstochowskich i gdańskich facecjonistów za piątkę?", ale nie mruknę, bo dla psujów szkoda nawet słowa...), choć powinni kity podkulić i chować się ze wstydu w budach, kwitną, tokują i lansują siebie z upodobaniem, prawodawcy z komisji najważniejszej też nie kwapią się z gromadzeniem popiołu, którym powinni łepetyny w pokorze posypać. A zresztą - wczuwając się w ich tok rozumowania - czy muszą? Toć radzą sobie świetnie, albo nawet jeszcze lepiej! Proszę bardzo: skandal w Ostrowie. Ktoś narzeka? Nie oni, na pewno nie oni. Bo furda tam skandal, furda ośmieszenie, furda dratwą szewską szyte kombinacje. Bliski niektórym duszom impresariat cel osiągnął, ligę wygrał, "góra" zaś wzbogaciła się o 50 tysięcy (piechotą taki grosz nie chodzi), a na dodatek komisja najważniejsza w składzie z 2014 roku zapisze się w historii jako ciało aprobujące poszerzenie meczowej taktyki o gaszenie świateł w sytuacji, gdy gospodarzom na torze nie idzie. Nikt się nie pokusi o skopiowanie tricku? Nie byłbym taki pewny... Toć w żużlowych miastach i miasteczkach naród ofiarny, ścierpi wydatek na karę, bo przecież sport tylko wtedy jest sportem, o ile nasi leją rywali.

Kto jeszcze kontent? Na pewno pan trener z Gorzowa. Jasne, ja też gratuluję, też bym się cieszył. Czy jednak odważyłbym się z równą stanowczością zadeklamować, że tyle co zakończony sezon był najlepszym w historii? Impresariatu może tak, ale klubu i miasta z pewnością nie. Pan Redaktor Były Imieniem Robert, Krajan Mój Pod Wieloma Względami Znakomity, tyle sił oraz starań wkłada w zbożne dzieło uświadamiania bliźnim, że polski żużel na bogatą historię i że warto ją znać - a tu taka ignorancja... Jeśli minione rozgrywki o nagrody rangi mistrzostw Polski istotnie nazywać najlepszymi w dziejach nadwarciańskiego sportu - to co powiedzieć o czasach (które ja pamiętam, a trener Paluch chyba nie bardzo), kiedy nie żadne zaciężne siły, ale gorzowianie z krwi i kości, nauczeni ścigania na żużlu w Stali, nie tylko wygrywali seryjnie ligę i mistrzostwa par, ale i w indywidualnych potrafili wprowadzić do finału całą drużynę?

A propos par: wyrazy szacunku najwyższego profanom, obdarzonym głosem decyzyjnym, pokornie składam. No, Panowie, znów Wam się udało! Tak zgrabnie skompromitować mistrzostwa, przez wiele lat jakże Polakom bliskie i dla Polaków ważne; to naprawdę zasługuje na nagrodę. Gdybym był zamożniejszy, ufundowałbym dżentelmenom, którzy decydowali o zasadach i terminie rozegrania championatu w tej konkurencji, gumofilce rozmiaru odpowiedniego. Na salony, po których się poruszają, na wyżynach towarzysko-biznesowych, na jakie usilnie wprowadzają nasz przaśny sport, domenę małych ośrodków, byłoby to obuwie w sam raz. Ale może jeśli nie ja, to ktoś się wyekspensuje? Zasłużyli na takie uhonorowanie - bez dwóch zdań.

Nie da się ukryć, że pośród uczuć, jakimi po szczęśliwym dobrnięciu do finału roku trudnego i szpetnego pałam, dominuje niechęć oraz rozczarowanie. Wiem, że dla niektórych to krzywdzące. Bo przecież młody Kasprzak, któremu udał się sezon życia, nie winien, iż odnosił swoje tryumfy w sezonie błędów, potknięć i nieporozumień. I nie jest na pewno grzechem, iż tak naprawdę był jedynym w Polsce żużlowcem z elity, któremu chciało się walczyć i zdobywać trofea - a nie tylko liczyć grosze, należne z tytułu podpisania umowy na starty w barwach konkretnego impresariatu, wzięcia udziału w meczu. Z krajowej czołówki postawiłbym w równym z nim szeregu może jeszcze tylko Kołodzieja - nad resztą herosów, zwłaszcza nad osobami, żalącymi się na szefów, którzy skorzystali (i tak zbyt późno) z prawa odsunięcia od drużyny seryjnie zawodzących ścigantów, wolę milczeć.

Pasowałoby jeszcze pochwalić młodzież - gdyby nie juniorzy, finał par pewnie nigdy nie odbyłby się - i niektórych uczestników rozgrywek niższej rangi, pokazujących wielkim mistrzom, że sportowiec nie tylko miota się od ligi do ligi, ale i ma indywidualne ambicje wzbogacania życiorysu o występy w bezpośrednich rywalizacjach o tytuły i medale. Nie mam jednak nadziei, że gdy przyjdzie do zawierania kontraktów, gwarantujących przyszłoroczne zarobki, taka ambitna postawa przyniesie im korzyści: toć pierwsi do koryta będą znów ci sami, te wielkie asy, dla których udział w turnieju mistrzowskim jest złem tak ohydnym, że wolą trzymać się od takich występów jak najdalej.

I tu dochodzimy do naszych starych baranów niedorżniętych: zaraz się zacznie nowy rozdział bzdur. Telefony w stanie podwyższonej gotowości, furkoczące faksy, krzyżujące się maile, kontrakty, pieniądze spod stołu i z wirtualnej chmury. A nad tym areopag mędrców: ciekawe, czyją znów skórę będą ratować? Kogo obdarzą jakimi licencjami? Kogo wezmą pod nadzór (innymi słowy, pod parasol)? No i według jakiego klucza sformują dwie najwyższe ligi?

Oj, będzie się działo, będzie. Tyle tylko, że te akurat działania nic nie mają wspólnego ze sportem. Z podnoszeniem poziomu, z poszerzaniem bazy, z rozwojem. To taka - że posłużę się słowem niegdysiejszego literata partyjnego z krakowskiego Salwatora - machlanina mętna. Uprawiana z dobrą (jak przystoi złej grze) miną, okraszana osobistym lansem, podpierana pieniędzmi, za które w polskim speedwayu wszystko wszak można sobie kupić. No, może z wyjątkiem serii tytułów, planowanej w klubie z Torunia. Tam się jakoś nie udało.

Na moje szczęście - pięknoducha naiwnie zawziętego - nie założyłbym się teraz, że przy mniejszych pieniądzach, w zdrowszej atmosferze, toruńczykom się nie powiedzie.

Waldemar Bałda

Źródło artykułu: