Widziane z Rusi Czerwonej (22)
No - i dobrnęliśmy szczęśliwie do końca. Niestety: końca sezonu, nie końca bzdur. Mam dziwne bowiem przekonanie, że i bzdury mnożyć się nam będą bezkarnie a namiętnie.
Kto jeszcze kontent? Na pewno pan trener z Gorzowa. Jasne, ja też gratuluję, też bym się cieszył. Czy jednak odważyłbym się z równą stanowczością zadeklamować, że tyle co zakończony sezon był najlepszym w historii? Impresariatu może tak, ale klubu i miasta z pewnością nie. Pan Redaktor Były Imieniem Robert, Krajan Mój Pod Wieloma Względami Znakomity, tyle sił oraz starań wkłada w zbożne dzieło uświadamiania bliźnim, że polski żużel na bogatą historię i że warto ją znać - a tu taka ignorancja... Jeśli minione rozgrywki o nagrody rangi mistrzostw Polski istotnie nazywać najlepszymi w dziejach nadwarciańskiego sportu - to co powiedzieć o czasach (które ja pamiętam, a trener Paluch chyba nie bardzo), kiedy nie żadne zaciężne siły, ale gorzowianie z krwi i kości, nauczeni ścigania na żużlu w Stali, nie tylko wygrywali seryjnie ligę i mistrzostwa par, ale i w indywidualnych potrafili wprowadzić do finału całą drużynę?
A propos par: wyrazy szacunku najwyższego profanom, obdarzonym głosem decyzyjnym, pokornie składam. No, Panowie, znów Wam się udało! Tak zgrabnie skompromitować mistrzostwa, przez wiele lat jakże Polakom bliskie i dla Polaków ważne; to naprawdę zasługuje na nagrodę. Gdybym był zamożniejszy, ufundowałbym dżentelmenom, którzy decydowali o zasadach i terminie rozegrania championatu w tej konkurencji, gumofilce rozmiaru odpowiedniego. Na salony, po których się poruszają, na wyżynach towarzysko-biznesowych, na jakie usilnie wprowadzają nasz przaśny sport, domenę małych ośrodków, byłoby to obuwie w sam raz. Ale może jeśli nie ja, to ktoś się wyekspensuje? Zasłużyli na takie uhonorowanie - bez dwóch zdań.
Nie da się ukryć, że pośród uczuć, jakimi po szczęśliwym dobrnięciu do finału roku trudnego i szpetnego pałam, dominuje niechęć oraz rozczarowanie. Wiem, że dla niektórych to krzywdzące. Bo przecież młody Kasprzak, któremu udał się sezon życia, nie winien, iż odnosił swoje tryumfy w sezonie błędów, potknięć i nieporozumień. I nie jest na pewno grzechem, iż tak naprawdę był jedynym w Polsce żużlowcem z elity, któremu chciało się walczyć i zdobywać trofea - a nie tylko liczyć grosze, należne z tytułu podpisania umowy na starty w barwach konkretnego impresariatu, wzięcia udziału w meczu. Z krajowej czołówki postawiłbym w równym z nim szeregu może jeszcze tylko Kołodzieja - nad resztą herosów, zwłaszcza nad osobami, żalącymi się na szefów, którzy skorzystali (i tak zbyt późno) z prawa odsunięcia od drużyny seryjnie zawodzących ścigantów, wolę milczeć.
Pasowałoby jeszcze pochwalić młodzież - gdyby nie juniorzy, finał par pewnie nigdy nie odbyłby się - i niektórych uczestników rozgrywek niższej rangi, pokazujących wielkim mistrzom, że sportowiec nie tylko miota się od ligi do ligi, ale i ma indywidualne ambicje wzbogacania życiorysu o występy w bezpośrednich rywalizacjach o tytuły i medale. Nie mam jednak nadziei, że gdy przyjdzie do zawierania kontraktów, gwarantujących przyszłoroczne zarobki, taka ambitna postawa przyniesie im korzyści: toć pierwsi do koryta będą znów ci sami, te wielkie asy, dla których udział w turnieju mistrzowskim jest złem tak ohydnym, że wolą trzymać się od takich występów jak najdalej.
I tu dochodzimy do naszych starych baranów niedorżniętych: zaraz się zacznie nowy rozdział bzdur. Telefony w stanie podwyższonej gotowości, furkoczące faksy, krzyżujące się maile, kontrakty, pieniądze spod stołu i z wirtualnej chmury. A nad tym areopag mędrców: ciekawe, czyją znów skórę będą ratować? Kogo obdarzą jakimi licencjami? Kogo wezmą pod nadzór (innymi słowy, pod parasol)? No i według jakiego klucza sformują dwie najwyższe ligi?
Oj, będzie się działo, będzie. Tyle tylko, że te akurat działania nic nie mają wspólnego ze sportem. Z podnoszeniem poziomu, z poszerzaniem bazy, z rozwojem. To taka - że posłużę się słowem niegdysiejszego literata partyjnego z krakowskiego Salwatora - machlanina mętna. Uprawiana z dobrą (jak przystoi złej grze) miną, okraszana osobistym lansem, podpierana pieniędzmi, za które w polskim speedwayu wszystko wszak można sobie kupić. No, może z wyjątkiem serii tytułów, planowanej w klubie z Torunia. Tam się jakoś nie udało.
Na moje szczęście - pięknoducha naiwnie zawziętego - nie założyłbym się teraz, że przy mniejszych pieniądzach, w zdrowszej atmosferze, toruńczykom się nie powiedzie.
Waldemar Bałda
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>