Kamil Tecław: W poniedziałek "dzika karta" uprawniająca do startów w ENEA Ekstralidze trafiła w ręce GKM-u Grudziądz. Jakie ma pan odczucia związane z powrotem żółto-niebieskich na żużlowe salony?
Wojciech Stępniewski: Myślę, że to dobra decyzja dla wszystkich partnerów. Możliwość obecności w najwyższej klasie rozgrywkowej gwarantuje Grudziądzowi pewną stymulację do rozwoju. Chciałbym zaznaczyć, że nie mówimy tutaj tylko o rozwoju Ekstraligi, bo skorzystają na tym wszystkie kluby startujące w najwyższej klasie rozgrywkowej. Na stadionie przy ulicy Hallera trwają właśnie prace związane z przebudową. Widziałem plany, które przewidują koniec modernizacji na 2016 rok.
[ad=rectangle]
GKM od kilku ładnych lat funkcjonuje na realnej płaszczyźnie finansowej i z roku na rok jest coraz lepiej poukładany organizacyjnie. Możemy być pewni, że mimo startów w Ekstralidze ten stan rzeczy zostanie zachowany?
- Mamy realną politykę finansową, która została udowodniona w dokumentach, które GKM przysłał do konkursu. Zależy nam na klubie stabilnym, który rozsądnie podejdzie do kwestii finansowych i będzie szanował każdą złotówkę przy kontraktowaniu zawodników. Czy GKM spełni wymagania sportowe, to tak naprawdę przekonamy się dopiero w kwietniu. Ostatnie kilka sezonów pokazało, ze nazwiska nie jeżdżą i wierzę, że grudziądzanie zbudują silny i ciekawy zespół.
Ogłoszenie konkursu ofert było jedynym wyjściem do wytypowania ósmego zespołu, który wystartuje w sezonie 2015 w Ekstralidze?
- Tak. Pomysł "dzikiej karty" narodził się w 2007 roku. Nigdy wcześniej nie było potrzeby uzupełnienia zestawienia Ekstraligi tą drogą. Ze względu na tragiczną sytuację finansową Włókniarza i Wybrzeża, Polski Związek Motorowy odebrał licencje obu klubom. Najsilniejszą ligę świata uzupełnił zespół, który był chętny i gotowy, aby startować w tych rozgrywkach już w przyszłym roku.
A jakby się pan odniósł do niektórych głosów mówiących o tym, ze konkurs ofert został ułożony tak, aby tylko GKM mógł spełniać jego wymagania?
- Konkurs był ustawiony? To ciekawe. Myślę, że od tego są jakieś organy, żeby się tym zajmować. Ekstraliga potrzebuje wiarygodnych i stabilnych partnerów. To trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć.
Grudziądzki klub jest w stanie zagościć w najwyższej klasie rozgrywkowej na dłużej niż rok?
- Żużel jest taki sam - zarówno w ENEA Ekstralidze, jak i Nice PLŻ. Jeżeli chodzi o zagoszczenie w żużlowej elicie na dłużej to zależy już to od tego, jak silny będzie GKM sportowo, zarówno w spotkaniach na własnym torze, jak i tych wyjazdowych. Organizacyjnie jest w stanie temu wszystkiemu podołać i tutaj muszę przyznać, że w Ekstralidze są kluby na gorszym poziomie organizacyjnym niż GKM. Nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o finansach.
Starty w ENEA Ekstralidze to dla GKM-u ogromna szansa, ale także spore wyzwanie. Kluczowe będzie z pewnością zwiększenie budżetu, który pozwoli realnie powalczyć o utrzymanie w elicie.
- Niektóre ośrodki potrafią funkcjonować jako firma, gdzie jest jeden duży sponsor, który pokrywa w granicach 50-70 procent budżetu. To jest bardzo krótkowzroczne i nawiązując do wypowiedzi różnych prezesów - budowanie od kilku lat żużla tylko wokół jednej, czy dwóch osób powoduje, że w przypadku wycofania się któregoś z nich, klub traci realne podstawy do funkcjonowania. Inaczej jest w przypadku GKM-u, który nie oferuje wielkich pieniędzy, ale może zapewnić właśnie tą stabilność. Wierzę, że to będzie spory bodziec do pracy dla GKM-u, żeby budować swoją markę i pozycję na żużlowej mapie Polski.
Przypadki Gdańska i Częstochowy sprawią, ze kluby zaczną rozsądniej wydawać pieniądze?
- Myślę, że taka polityka już się dawno rozpoczęła. Kluby chciałyby płacić jak najmniej, a zawodnicy dostawać jak najwięcej, ale pracodawcami są właśnie kluby i to one muszą w tym zakresie stąpać twardo po ziemi.
Przykładem jest tutaj KS Toruń, który nie zgodził się na wygórowane żądania Emila Sajfutdinowa i Rosjanin będzie prawdopodobnie w przyszłym sezonie reprezentował barwy Unii Leszno.
- Poczekajmy na oficjalne informacje w tej sprawie. Gdzieś się dużo mówi i plotkuje. Emil rzeczywiście potwierdził, że odchodzi z Torunia, ale nie wydał oficjalnego stanowiska w którym klubie będzie startował. W Toruniu zaczyna brać górę nie polityka nazwisk, tylko mądrej koncepcji składu, który na papierze nie będzie może wyglądał zachwycająco. Toruński przypadek z zeszłego sezonu pokazuje, że montowanie "dream teamu" nie do końca się sprawdza. Myślę, ze nowy właściciel w Toruniu ma jasną wizję biznesową i zdrowe podejście do podpisywania kontraktów.