Michał Gałęzewski: Gdański klub nie ma obecnie najlepszej opinii zarówno w środowisku żużlowym, jak i wśród kibiców. Czy według pana to się może zmienić w najbliższym czasie?
Grzegorz Dzikowski: Przede wszystkim zacznę od tego, że dziewięć lat nie było mnie w Gdańsku i miałem niewielki kontakt z klubem. Sytuacja, w jakiej znajduje się żużel w moim mieście nie jest zbyt wesoła. Teraz trzeba się już tylko odbić od dna i próbować reanimować potencjał, jaki drzemie w Gdańsku. Ważne jest też odzyskanie wiarygodności wśród kibiców, działaczy i sponsorów. Ten klub powinien istnieć i działać, mając taką bazę w postaci stadionu i warunków. To kwestia 2-3 lat. W tym czasie powinniśmy sobie dać radę z największymi problemami.
[ad=rectangle]
Jest pan odpowiedzialny za rozmowy z żużlowcami, którzy mieliby startować w Wybrzeżu w 2015 roku. Czy po tym co działo się w gdańskim klubie zawodnicy zaufają jeszcze raz działaczom?
- Nie dziwię im się, że podchodzą z dużą rezerwą i troszeczkę się obawiają. Ze swojej pozycji nie widzę jednak tego problemu. Zawodnicy mnie znają. Z wieloma z nich miałem kontakt w innych klubach i wiedzą jaki jestem. Zawsze staram się dotrzymywać obietnic. Nie mam problemów w rozmowach z zawodnikami i wiem, że proponujemy im realne stawki, które możemy wypłacić.
[b]
W poprzednich latach w Gdańsku na papierze były bardzo duże pieniądze. W 2013 roku i tak wypłacono więcej, niż przewidywał to regulamin finansowy, jednak nie starczyło to na wypełnienie kontraktów żużlowców. Jak teraz mają wyglądać te kwestie?[/b]
- Jednym z powodów mojej decyzji powrotu do Gdańska jest to, że nad wszystkim będzie czuwał Tadeusz Zdunek, którego znam od lat. To w jego kompetencjach będą należały sprawy finansowe i wokół nich będę budował skład. Mam pewność, że jeżeli Tadeusz powie że będziemy to mieli, dotrzyma słowa. Chcemy odzyskać wiarygodność zawodników i na tym opieramy nasze rozmowy z nimi. Realnie oceniamy sytuację zarówno finansową, jak i sportową.
Nie ma pan obaw, że po raz kolejny w Gdańsku zawodnicy nie otrzymają stu procent tego, co im się należy?
- Nie chcę wracać do poprzednich lat. Teraz staramy się realnie oceniać sytuację. Nie będziemy się usprawiedliwiać tym, że kiedyś ktoś coś robił źle. Jestem przekonany, że żaden kontrakt w 2015 roku nie będzie przepłacony. Jeżeli w klubie nie byłoby Tadeusza Zdunka, nie byłoby w nim też mojej osoby.
Wiadomo, że mają być w składzie doświadczeni zawodnicy. Czy na ich barkach będzie ciążyło zdobywanie punktów?
- Nie jest żadną tajemnicą, że negocjowaliśmy z Renatem Gafurowem i Magnusem Zetterstroemem. Renat był w Gdańsku i przy okazji rozmawialiśmy na temat jego planów startowych i przyszłego sezonu. Doszliśmy do porozumienia. Osobą, która sama zgłosiła chęć startów w Gdańsku jest Zetterstroem, który przez cztery sezony jeździł w Wybrzeżu. Na tych doświadczonych zawodnikach chcemy opierać skład.
W 2014 roku wprowadził pan zespół z Ostrowa Wielkopolskiego do Nice PLŻ. Czy po tych doświadczeniach uważa pan, że zespół który chcecie skompletować poradzi sobie na tamtejszych torach?
- W tej chwili to odległy temat. Mamy problemy z licencją i zaległościami za poprzednie sezony. Teraz to jest dla nas najważniejsze. Nie będę na razie rzucał nazwiskami w kwestii składu. Prowadzę rozmowy, mam pewną wizję, ale na razie zostawmy to na później.
Tadeusz Zdunek jeszcze niedawno mówił, że priorytetem w pierwszym sezonie nie będzie awans. Jak pan to widzi?
- Naszym głównym celem jest odbudowa wiarygodności, sprawy organizacyjne i szkolenie młodzieży. Nie znaczy to, że nie myślimy realnie o walce o awans. Patrzymy na cele sportowe i do każdego meczu będziemy podchodzić z chęcią zwycięstwa. Oprócz stabilizacji w klubie, wynik też jest ważny. Nie chcemy być chłopcami do bicia, ale i walczyć o najwyższe cele w tej lidze.
W minionym sezonie pomagał pan podczas treningów Piotrowi Szymce. Jak ocenia pan potencjał miejscowych zawodników?
- Mamy czterech licencjonowanych zawodników - Wittstock, Beśko, Bieliński i Kossakowski. Będą dwa miejsca w składzie i chłopacy będą mieli okazję pokazać się z jak najlepszej strony. W meczu pojedzie dwójka najlepszych.
[nextpage]W ostatnich latach pierwszym juniorem był Krystian Pieszczek. Czy i tym razem chcecie postawić głównie na jednego zawodnika?
- W tej chwili nie ma juniora, który by się wyróżniał. Ci chłopacy prezentują mniej więcej podobny poziom, a kto wygra tę rywalizację sportową, będzie jechał w meczu.
Pod koniec sezonu na gdańskim minitorze trenowało regularnie około 20 młodych zawodników. Jak ma być wykorzystywany ich potencjał?
- W tym roku niejednokrotnie byłem na treningach i obserwowałem to z boku. Jest zainteresowanie miniżużlem. Najważniejsze jest zachowanie ciągłości szkolenia, która w Gdańsku jest zapewniona. Duża w tym zasługa Grupy Lotos, która bardzo mocno wspiera tych chłopaków i widać to po wynikach. Wszystkie zawody, w których jadą gdańscy miniżużlowcy kończą się dla nich dobrze pod względem sportowym. Mają odpowiedni sprzęt, zabezpieczone treningi i szkolenie. Mogą się z nich stać dobrze punktujący juniorzy.
Jak często będą się odbywały treningi na dużym i małym torze?
- Mam świadomość, że tutaj najważniejsza będzie systematyczność. Według mnie optymalne są treningi na torze dwa razy w tygodniu. Wtedy można zaobserwować efekty już po 2-3 sezonach.
Czy już w przyszłym sezonie miniżużlowcy będą przechodzić na duży tor?
- Zdecydowanie tak. Jest kilku chłopaków, którzy w najbliższym czasie zaczną trenować na dużym torze, jeśli tylko pozwoli na to regulamin. Zbyt długi okres jazdy na minitorze sprawia, że później na dużym torze adepci mają nawyki, których często trudno się pozbyć.
Czy wierzy pan w to, że uda się zjednoczyć gdańskie środowisko żużlowe?
- Gdybym nie wierzył, to może bym przyjął inną ofertę? Odbudowanie tego wszystkiego nie potrwa tydzień, czy dwa. To długotrwała perspektywa, ale jest to niezwykle ważne i trzeba się na to nastawić. Potrzebujemy tego, by nikt nam za bardzo nie przeszkadzał. Jak ktoś nie chce pomóc, bo uważa że coś robimy źle - i ma do tego prawo - to niech po prostu nie pomaga.
Przez ostatnie lata był pan poza macierzystym klubem. Czy dzięki pracy w innych ośrodkach mógł pan się czegoś nauczyć jako trener?
- Prawie dziesięć lat pracowałem na Ukrainie i w polskich ligach. To doświadczenie jest bardzo cenne i będę chciał je wykorzystać w Gdańsku. Wszystko będziemy dostosowywać pod finanse, bo w dzisiejszym sporcie to one są ważniejsze od wyniku sportowego. Jak pójdzie się w innym kierunku, który znamy to w końcu musi nastąpić tąpniecie. Wynik jest ważny, ale nie za wszelką cenę.
Przed rokiem awansował pan z Ostrovią do Nice PLŻ. Interesuje się pan losami ostrowskiego klubu?
- Miałem podpisany kontrakt w Ostrowie na rok. Swoje zrobiłem, awans uzyskaliśmy. Tak wygląda praca trenera - dzisiaj tu, jutro tam. Teraz jestem w Gdańsku, może za rok wyląduję gdzie indziej? Przyzwyczaiłem się do zmian i to dla mnie norma. Chcę wypracować w Wybrzeżu model klubu. Staram się patrzeć na swoją drużynie, ale oczywiście obserwuję co robią przeciwnicy, bo znajomość rywala to pół sukcesu.
W ostatnich latach kluby podpisywały często absurdalne kontrakty z zawodnikami. Czy teraz ta sytuacja może ulec zmianie?
- Wiadomo, że zawodnik zawsze będzie zmierzał ku temu, by podpisać jak najlepszy kontrakt i jest to naturalne. Prezesi zaczynają jednak rozumieć, że pójście va banque doprowadza kluby do takiej sytuacji, jaką widzimy w Gdańsku, Częstochowie, a wcześniej w Bydgoszczy i w Gnieźnie. Jeżeli priorytetem klubów będą finanse, to wróci to do normy.