Wyścig zbrojeń zaczął się tuż po finale rozgrywek, a karuzela transferowa rozkręciła się na dobre w listopadzie. Z początkiem grudnia na rynku brakowało już żużlowców ze ścisłej światowej czołówki. Doszli oni do porozumienia z klubami, podpisując najczęściej listy intencyjne, co zazwyczaj było równoznaczne z parafowaniem kontraktu. Przypadki Leona Madsena i Artioma Łaguty stanowią odstępstwo od reguły.
[ad=rectangle]
Kluby tego, o czym mówiło się w kuluarach, najczęściej nie potwierdzały, nawet jeśli miały w ręku umowy z zawodnikami. Z prezentacją kadry czekały do okresu przedświątecznego. PGE Stal Rzeszów poinformowała wówczas o zakontraktowaniu Greg Hancocka i Petera Kildemanda, SPAR Falubaz przedstawił Grzegorza Walaska i Krystiana Pieszczka, a Fogo Unia Leszno Emila Sajfutdinowa i Thomasa H. Jonassona. Nieco wcześniej GKM Grudziądz powiadomił o pozyskaniu Tomasza Golloba, tak że ten brał już udział w klubowej wigilii. Obecność w mediach zaznaczyła Unia Tarnów, niespodziewanie zatrudniając Madsena. Skład Betard Sparty Wrocław był znany od kilku tygodni, ale został zaprezentowany dopiero 22 grudnia. KS Toruń i Stal Gorzów zmontowały ekipy jako pierwsze, jednak przed świętami też nie zapomniały o kibicach, uruchamiając sprzedaż karnetów. Gorzowianie dodatkowo zorganizowali spotkanie opłatkowe dla Business Speedway Clubu.
Także zespoły z niższych frontów nie zasypiały gruszek w popiele. Ostrovia przedstawiła swoją drużynę na miejskim rynku, z kolei Wanda Instal Kraków stopniowała napięcie, codziennie informując o jednym nowym zawodniku. W Wigilię kadrę gnieźnieńskiego Startu wzmocnił Mikkel Bech. W II lidze największą aktywność wykazywała Victoria Piła, której szeregi zasilili między innymi Patryk Dolny i Daniel King. Z krośnieńskimi Wilkami związał się natomiast Tomasz Chrzanowski.
Przyczyn, dla których kluby zwlekały z odsłonięciem kart, jest kilka. Jedna z nich to opóźnione otwarcie okienka transferowego - kontrakty oficjalnie mogły być podpisywane od 19 grudnia. Jednak istotną rolę mógł odegrać marketing. Kluby intensyfikując działania przed świętami i sprawiając swoim kibicom prezenty, oczekiwały zwiększonego popytu na karnety czy akcesoria, takie jak koszulki czy szaliki. - W tych ruchach nie ma przypadku - uważa ekspert naszego portalu Krzysztof Cegielski. - Przed świętami łatwiej wydaje się pieniądze. Kluby starają się więc nakręcać pozytywną atmosferę, zachęcając do nabycia karnetów. To jest plus polskiego żużla: marketing od kilku lat rozwija się bardzo szybko. Kiedyś wewnątrz środowiska nie byliśmy w stanie wygenerować ludzi, którzy zajęliby się sprzedażą tego produktu. Dziś nie mamy się czego wstydzić. Wiele klubów, nie tylko ekstraligowych, mocno postawiła na marketing. Obiera bardzo pozytywną strategię, zachęcającą kibica do większego zainteresowania się żużlem.
Ze słowami Cegielskiego zgadza się Marian Maślanka. - Święta to znakomity czas na zaprezentowanie składu oraz inne działania marketingowe - stwierdza były prezes Włókniarza Częstochowa. - Rusza kampania karnetowa, a taka całoroczna wejściówka to świetny i użyteczny prezent dla kibica. Obserwujemy rozwój marketingu w żużlu. Niektórych może irytować szczegółowe gospodarowanie powierzchniami reklamowymi na kevlarach, lecz to usystematyzowanie jest niezbędne, by być wiarygodnym i transparentnym wobec potencjalnych sponsorów. Musimy mieć na uwadze przede wszystkim fanów. Czasy są ciężkie, status materialny wielu Polaków pogarsza się. Żeby kibic przyszedł na stadion, cena biletu musi być atrakcyjna, a publiczność powinna otrzymać coś więcej niż samą możliwość oglądania zawodów na żywo, tak by spędziła trzy godziny na meczu, nie nudząc się. Produkt trzeba odpowiednio opakować.
Zgoła odmienne zdanie posiada Bartłomiej Czekański. Marketing żużlowych klubów uznaje za "sztuczny i kompletnie chybiony". - Ci, którzy śledzili doniesienia i potrafili wyciągać wnioski, wiedzieli, że wszystkie grube ryby, myślę o zawodnikach, zostały już dawno wyłowione - twierdzi Czekański. - Nic wielkiego po 19 grudnia wydarzyć się nie mogło, pomijając niespodziewaną woltę Madsena. Na rynku został tylko plankton. Jak słyszymy, że Walasek idzie do Falubazu, a Kildemand i Hancock do Rzeszowa, to można tylko uśmiechnąć się z politowania, bo o tym wiedzieliśmy już 2-3 tygodnie temu. Kluby chciały to przetrzymać w tajemnicy, zrobić wielki show przed świętami, by ludzie rzucili się na karnety. Problem w tym, że dziennikarze są dociekliwi, a działacze, i nie tylko oni, to zwykłe paple i cała Polska dawno wiedziała, kto z kim podpisze kontrakt. Dla mnie to żałosne, ale bardziej drażni mnie inny wymiar marketingu. Gdy zawodnicy sami z siebie udają się do szpitali lub przygotowują paczki dla biednych, to jest to piękne i godne naśladowania. Tyle że liczą się pobudki. Każdy taki ruch śledzą kamery i reporterzy, podczas gdy wielu ludzi pomaga po cichu, nie licząc na poklask. Takim marketingiem się brzydzę, choć, faktycznie, efekt jego jest dobry, bo dzieciom oraz innym potrzebującym wsparcie zostanie udzielone. Tylko dlaczego muszą o tym wszyscy usłyszeć? Czy na tym polega marketing? Może i tak, ale ludzie w końcu zdadzą sobie sprawę, że jest to sztuczne i robione pod publiczkę.
Niezależnie od oceny zjawiska, faktem jest, że kluby coraz większą wagę przywiązują, choć nie zawsze skutecznie, do swego medialnego wizerunku. - Niektóre wyróżniają się na tle innych, ale najważniejsze, że wszystkie myślą perspektywicznie. Bardzo mnie to cieszy, gdyż zyskuje na tym cała dyscyplina - podsumowuje Cegielski.
http://www.sportowefakty.pl/kibice/51493/blog/6956/haxball-speedway-gra-online-multiplayer
Przykład Madsena uzasadnia nierobienie wcześniejszego szumu wokół zamiaru podpisania umowy. List intencyjny (przed i po otwarciu Czytaj całość