Stanisław Chomski: Niechęć Stali i Falubazu to już przeszłość

Zdaniem Stanisława Chomskiego, podziały w środowisku żużlowym nie są tak duże jak mogłoby się wydać. - Kiedyś, za komuny, rywalizacja między klubami była nakręcana - przyznaje.

Szkoleniowiec, który pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego, łączony jest z objęciem posady trenera SPAR Falubazu Zielona Góra. Jak sam przyznaje, jego własne korzenie nie stanowiłyby w tym przypadku żadnego problemu. Uważa bowiem, że napięte relacje pomiędzy zielonogórzanami a Stalą Gorzów należą w dużej mierze do przeszłości. - Zapewniam, że między pracownikami tych klubów nie ma żadnych animozji i z tego, że ktoś jeździł, czy pracował najpierw w Gorzowie, a potem przeszedł do Zielonej Góry, nikt nie robi obecnie żadnej tragedii. Kiedyś było inaczej, ale to już przeszłość. Widać to choćby na przykładzie Czesława Czernickiego, który był przez lata związany z Zieloną Górą, a potem pracował w Stali. Nikt go za to nie krytykował i nikomu swoją osobą w Gorzowie nie wadził - zauważył Stanisław Chomski.
[ad=rectangle]
Były trener Stali zaznacza, że przed laty wyglądało to inaczej. - Jeszcze za głębokiej komuny ta rywalizacja, a właściwie niechęć do lokalnego rywala była nakręcana. Rywalizowano o prymat w województwie i przenosiło się to na różne dziedziny życia, także na sport żużlowy. Kiedyś w danym klubie startowali jedynie wychowankowie i w znacznie większym stopniu zawodnicy się z zespołem utożsamiali. Tęskni się za takim postrzeganiem żużla, ale tamte czasy już nie wrócą. Sam wychodzę z założenia, że skoro kluby biorą najlepszych zawodników, nie patrząc gdzie jeździli wcześniej, tak samo może być ze szkoleniowcami - stwierdził.

Stanisław Chomski podkreśla jednak, że nie należy uważać ocieplenia relacji między klubami za coś złego. Jak zaznacza, podziały w środowisku żużlowym nie są tak duże, jak mogłoby się widać, a dowodem na to są postawy samych zawodników. - Nawet jeśli na torze zajdzie się przeciwnikowi za skórę, konflikt rozwiązuje się później w parkingu. Nieraz nie brakuje ostrych rozmów, ale to wszystko mija. Gdy zawodnicy zdejmują kevlary i znikają flesze aparatów, wszystko wraca do normy. Nie uważam, by żużlowcy byli pamiętliwi i nawet, jeśli ktoś wyrządził komuś przykrość na torze, można się porozumieć. Nie wszyscy darzą się może wielką sympatią, ale przy okazji balów czy zgrupowań kadry tych podziałów naprawdę nie widać. Jest to dla mnie budujące, tym bardziej, że środowisko żużlowe jest stosunkowe małe - podsumował Chomski.

Źródło artykułu: