Trzeba szkolić trenerów. To ostatni dzwonek - rozmowa z Markiem Cieślakiem

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski

- Jeśli chodzi o szkolenie trenerów, to jest za pięć dwunasta. Za chwilę może być na to za późno - mówi w wywiadzie z portalem SportoweFakty.pl Marek Cieślak.

Jarosław Galewski: Czy od menedżerów należy wymagać uprawnień instruktora sportu żużlowego?

Marek Cieślak: Dla mnie sprawa jest dziwna. Nie wiem, czemu w ogóle zastanawiamy się nad takimi kwestiami. W piłce nożnej takich dyskusji nie ma. Tam wymagania są bardzo duże. Każdy trener musi mieć uprawnienia, które zresztą mnóstwo kosztują. Tak jest we wszystkich znaczących dyscyplinach, a tylko my dyskutujemy, czy tak powinno być. 
 
Warto chyba jednak rozróżnić dwie kwestie - prowadzenie drużyny ligowej od szkolenia młodzieży.

- Drużynę teoretycznie może prowadzić Kowalski lub inna osoba, która jest po prostu w klubie. Wystarczy, że będzie kierownikiem drużyny, do czego zresztą też potrzeba odpowiednich dokumentów. Ja zresztą twierdzę, że wszystkie funkcje w klubach powinni pełnić ludzie, którzy zdali odpowiednie egzaminy. Mam dwóch synów, którzy akurat żużlem się nie interesują. Gdyby moje dziecko chciało jednak uprawiać sport żużlowy, to jako rodzic chciałbym, żeby opiekował się nim ktoś, kto jest do tego przygotowany. To powinna być osoba, która zdała egzamin, przeszła kurs i ma odpowiednie doświadczenie. Na pewno nie byłbym szczęśliwy, gdyby to był ktoś z przypadku. Jeśli doprowadzimy do tego, że żadnych wymagań nie będzie i każdy będzie mógł szkolić lub prowadzić drużynę, to nie wiadomo, kto za chwilę się za to weźmie. Z czasem mogą być to ludzie, którzy o tej materii nie mają zielonego pojęcia. Mówimy tymczasem o dyscyplinie, która jest ekstremalna. Potrzeba nam ludzi odpowiedzialnych. Jasne, że zdany egzamin tego od razu nie powoduje, ale zmniejsza ryzyko brania ludzi z łapanki.
[ad=rectangle]
A jak jest z kursami na instruktora sportu żużlowego? To prawda, że kiedyś wyglądały one zupełnie inaczej i lepiej przygotowywały do pełnienia tej funkcji?

- To mnie właśnie wkurza. Takie opinie są powielane przez ludzi, którzy nie mają pojęcia jak było kiedyś. Dawniej nie było żadnych kursów. Sam zdawałem egzamin instruktorski u inżyniera Flasińskiego, ale wcześniej kursu nie było. Egzamin był bardzo trudny. Pamiętam, że był ze mną wtedy Staszek Chomski, bo jechaliśmy jednym samochodem. Kiedyś uczestniczyłem jednak w dwuletnim kursie na trenerów organizowanym przy AWF. To było na pewno coś fachowego, ale zagadnień stricte żużlowych było stosunkowo niewiele. Zajęcia prowadzili ludzie, którzy byli fachowcami od fizjologii, psychologii czy innych dziedzin. Nauczyłem się dużo, ale to był kurs na trenera drugiej klasy. My jednak mówimy o uprawnieniach instruktora sportu żużlowego. Uważam zresztą, że powinniśmy się zastanowić nad inną kwestią. Co zrobić, by nasza kadra trenerska cały czas się uczyła. PZM powinien co roku organizować szkolenia. To nie jest wielki problem, żeby zrobić seminarium z fachowcami od fizjologii, psychologii czy dietetyki.

A uważa pan, że trenerzy funkcjonujący w sporcie żużlowym próbują na co dzień sami podnosić własne kwalifikacje?

- Trudno mi mówić za innych. Jeśli ktoś chce, to nie ma z tym pewnie większego problemu. Szczerze mówiąc, bardzo wątpię, że tak się dzieje. Raczej bazujemy na swoim doświadczeniu i zwyczajach.

I tak powinno być?

- Pewnie należy szukać nowych rozwiązań, które można zaproponować zawodnikom. Świat sportu idzie do przodu. Metody treningowe się zmieniają. Nie wierzę, że trenerzy dokształcają się sami. Twierdzę jednak, że to można odpowiednio zorganizować i to kilka razy w trakcie roku.

Nie brakuje jednak opinii, że osoba, która nie ma uprawnień, może być dobrym menedżerem, prowadzić drużynę i osiągać świetne wyniki.

- Oczywiście, że tak jest. Na zachodzie w żużlu nie ma przecież pojęcia trenera. Tak samo jest w Drużynowym Pucharze Świata. Do zawodów jestem zgłoszony jako menedżer Marek Cieślak. Takie są zwyczaje. Powinniśmy się jednak zastanowić, do czego dążymy.

Jeśli żużel ma być bardziej profesjonalny, to może - wzorem innych dyscyplin - te zwyczaje należy zmienić?

- To jest dobre pytanie. U nas mówimy bardzo dużo o kwestii licencji. Nie brakuje opinii, że to głupota, bo może lepiej to uprościć i sprawić, by licencję można było kupić. Jest zresztą sporo zastrzeżeń co do samego egzaminu. Jestem jednak ciekawy, jakie byłyby efekty, gdybyśmy w Polsce puścili to luzem. Ludzie zaczną jeździć do PZM, płacić 200 zł i będą mogli startować. Zastanawiam się, czy nasi zawodnicy chcieliby stawać pod taśmą obok ludzi, którym licencję kupiła matka, ojciec czy też klub. Wracając jednak do prowadzenia drużyny. Wiadomo, że od papierów ważniejsze są w tym przypadku umiejętności. Takim ludziom jak Piotr Baron czy Adam Skórnicki pewnie należy je dać. Popracowali, mają wyniki i doświadczenie. Z drugiej jednak strony, trzeba stworzyć pewne podstawy, których będą przestrzegać wszyscy. Za chwilę może zaczniemy się zastanawiać, czy potrzebny jest egzamin na prawo jazdy. Skoro ktoś potrafi jeździć, to może niech potwierdzi to tylko jego ojciec i wydajmy mu dokumenty za odpowiednią opłatą. Przejście przez taki kurs dla ludzi z wiedzą nie jest żadnym obciążeniem. Tam nikt nie uczy się rzeczy z kosmosu. Ci, którzy chcieli, pewnie na tym nawet trochę skorzystali. A jeśli ktoś nie ma wymaganego średniego wykształcenia i dlatego nie przyjechał, to powiem szczerze, że tego nie zrozumiem. Nie trzeba nawet robić matury. Wystarczy zapisać się na odpowiednie kursy i będzie po problemie. Może zresztą te wszystkie regulacje są dobre, bo zmuszają ludzi do roboty i tego, by dali coś od siebie. Naprawdę nie chciałbym, żeby moje dziecko jazdy na żużlu uczył gość, który skończył dwie klasy szkoły podstawowej. Zdobycie papierów instruktorskich to żaden wysiłek. Wystarczy tylko ruszyć tyłek.

Zmierzam jednak do czegoś innego. Mówi pan, że trenerzy w sporcie żużlowym powinni pogłębiać swoją wiedzę, a tak się raczej nie dzieje. Może zatem - w celu profesjonalizacji dyscypliny - należy nie tylko wymagać od ludzi prowadzących zespoły uprawnień, ale także zwiększyć wymagania konieczne do ich zdobycia?
-

Tak, ma pan rację, że to wszystko nie powinno się kończyć na zdaniu egzaminu po czterech dniach przygotowania. Konieczne są seminaria i tak dzieje się w wielu innych dyscyplinach. Nie ma żadnego problemu, by nawiązać kontakt z uczelnią. Mamy ich w Polsce sporo. Wystarczy wybrać dziedziny, które nas interesują i zaprosić wykładowców. Jeśli ma być lepiej, to żużlem nie mogą zajmować się ludzie bez żadnej szkoły. Wtedy będziemy się cofać.

A nie jest trochę tak, że jeśli za chwilę nie weźmiemy się za szkolenie trenerów na poważnie, to za moment zabraknie ludzi, którzy będą mogli szkolić młodzież i prowadzić kluby? Kto wtedy będzie przekazywać wiedzę innym?

- Znowu ma pan bardzo dużo racji. Na ten moment rzeczywiście mamy ludzi z dużą wiedzą, których sobie czasami trochę lekceważymy. Rzeczywiście, wśród szkoleniowców zrobiła się dziura pokoleniowa. Jest za pięć dwunasta i należy się tym zająć. Zresztą, w sporcie się naprawdę wiele zmienia. Wiele rzeczy, których człowiek się kiedyś uczył, funkcjonuje nadal. Są jednak nowe metody i należy z nich korzystać, jeśli chce się kogoś jak najlepiej przygotować do profesjonalnego uprawiania dyscypliny. Kluby sobie jednak kwestie trenerskie trochę lekceważą. Tam w takiej roli czasami występują prezesi. Trener jest gdzieś w cieniu. Buduje się zespół, a później szuka faceta, który przyjdzie na gotowe i zajmie się tym od marca. I tak robią osoby, które nie do końca wiedzą, o co chodzi w tym całym interesie. Może bierze się to właśnie z tego, że nie szkoliliśmy trenerów i teraz nie ma w Polsce ludzi, którym można bez wahania zaufać. Pocieszę jednak pana - w innych krajach jest jeszcze gorzej. Tam nie ma "zabawy" w kursy i uprawnienia. Wszystko robią byli żużlowcy. Może dlatego jesteśmy taką dyscypliną, jaką jesteśmy?

Pan jest uważany przez wiele osób w środowisku za najlepszego polskiego trenera. Ci ludzie podkreślają jednak, że sukcesów nie zawdzięcza pan zdolnościom taktycznym, ale odpowiedniemu motywowaniu zawodników i wprowadzaniu dobrej atmosfery w drużynie. Czy tego można się nauczyć?

- Trener to według mnie powinien być "gość", niezależnie od dyscypliny. Tylko facet, który ma charyzmę i potrafi motywować, może pociągnąć drużynę do sukcesu. Zrobienie zespołu z kilku ludzi to jest jednak pewna sztuka. To jest chyba coś, co się ma. Kiedy odchodziłem z Wrocławia, moja pani prezes Krysia Kloc powiedziała mi, że mogę to zrobić, ale najpierw muszę wyszkolić następcę. Odpowiedziałem wtedy, że niech spróbuje wziąć kobietę z biura i zrobić z niej od razu bizneswoman. Tak się nie da. Trener musi mieć wiedzą ogólną na temat sportu, ale przy tym być dobrym psychologiem. Bez czucia ludzi niewiele da się zrobić. Nawet ogromna wiedza może nie wystarczyć do tego, by sprawdzić się w tej roli. Szkoleniowiec musi potrafić "sprzedać" swoją mądrość.

Domyślam się, że dla pana takim "gościem" był Sir Alex Ferguson.

- Tak, to mój idol. Był tam przez wiele lat i robił wynik. Facet miał nosa. Brał nowych zawodników i robił z nich gwiazdy. Oni grali jednak dla niego. Po meczu, w którym nie dali z siebie wszystkiego, było im wstyd. Nie mogli mu spojrzeć w oczy. W żużlu jest wbrew pozorom podobnie. Trener bierze zawodników, a oni powinni mieć świadomość, że na nich liczy. Powinno być im przed nim głupio, jeśli nie pojadą z pełnym zaangażowaniem. Trener musi mieć jednak wyczucie i wymagać tego, co ktoś jest w stanie zrobić, ale nigdy nic ponad to. Szkoleniowiec musi pamiętać, że nie pracuje z kukiełkami, tylko z ludźmi, którzy biorą w dodatku udział w niebezpiecznej grze. Różnica pomiędzy motywacją a chorą presją jest istotna. Żużel ma swoją ciemną stronę, która dotyczy kontuzji. Klub zatem musi prowadzić rozsądny facet, który potrafi motywować swoich ludzi, ale widzi przy tym granice. Taką czerwoną linię.

No właśnie. I jak to ma robić ktoś bez uprawnień czy odpowiedniej wiedzy?

- No właśnie, skąd człowiek z ulicy ma się znać na motywowaniu sportowców? Może są ludzie, którzy to po prostu czują, bo się z tym urodzili. Jeśli jednak zrobimy totalną samowolkę, to na dziesięciu może dwóch będzie wiedziało, jak się to robi. Jasne, że ktoś teraz może powiedzieć, że prezentuję takie stanowisko, bo mam uprawnienia. Wychodzę jednak z założenia, że żużel nie powinien być zaściankiem. Jeśli tego chcemy, to w środowisku powinni pracować ludzie, którzy obracają się w pewnych ramach. Licencji wymagamy od kierownika startu i toromistrza. Dlaczego nie chcemy uprawnień od tego, który ma prowadzić drużynę? Powinniśmy to robić i szkolić. Będę zresztą o tym rozmawiać z Piotrem Szymańskim. Wiele razy mówiłem mu o tym, że należy organizować różne kursy i seminaria. Kto będzie chciał, niech korzysta. Róbmy jednak wszystko, by świadomość tego zawodu była większa. Kluby minimalizują rolę trenerów. Później wydaje się masę pieniędzy i efektów nie ma. Często się jeszcze zrzuca winę na kogoś, kto prowadził zespół. Każdy powinien podnosić swoje kwalifikacje przez cały czas. W Polsce jest zresztą wielu doświadczonych trenerów, którzy mogliby przekazywać swoją wiedzę tym młodszym o 20 czy 30 lat. To są lata doświadczeń. Wykładowcy to jedno, ale ludzie, którzy zjedli zęby na tej pracy to też istotna kwestia. Po zakończeniu swojej pracy, powinni być obecni i pomagać.

Rozmawiał Jarosław Galewski 

Źródło artykułu: