Wiem, jak skończy się sprawa z długami - rozmowa z Jackiem Rempałą, żużlowcem i tunerem

Jacek Rempała nie zakończył jeszcze kariery, ale chce większą wagę przywiązywać do startów syna. Wieszczy, że byli zawodnicy klubów z Gdańska i Częstochowy nie odzyskają zaległych pieniędzy.

W tym artykule dowiesz się o:

Oliwer Kubus: W zimowym okienku nie związał się pan z żadnym z klubów i zaczęto się zastanawiać, czy to już koniec kariery najstarszego z klanu Rempałów.

Jacek Rempała: Faktycznie kontraktu nie podpisałem, ale nie jest powiedziane, że w tym roku nigdzie nie wystartuję. W najbliższych tygodniach chcę się skupić na serwisie silników oraz pomóc Krystianowi przygotować się do pierwszych meczów, bo wygląda na to, że będzie startował od początku rozgrywek. Ja nadal trenuję. Szykuję się do sezonu tak jak w latach ubiegłych, a jak już będzie możliwość, to przynajmniej raz w tygodniu wyjadę z synem na tor. Po 15 maja mogę podpisać umowę. Do tego czasu ominą mnie 3-4 kolejki, czyli niewiele.
[ad=rectangle]
"Warszawka" nie wchodziła w rachubę?

- Uznałem, że pierwszy miesiąc poświęcę Krystianowi. W tamtym roku obaj jeździliśmy. Musiałem łączyć swoje mecze i treningi z występami syna, co było zadaniem dość trudnym. Zobaczymy, jak potoczy się sytuacja. W tej chwili prawie każda z drużyn ma gotowy skład, jednak już w trakcie sezonu może się okazać, że ktoś zawodnika będzie potrzebował i być może wtedy otrzymam szansę. W poprzednim sezonie udowodniłem, że stać mnie nadal na skuteczną jazdę i najgorszych wyników nie notowałem. Zdaję sobie jednak sprawę, że w pewnym momencie trzeba będzie sobie powiedzieć "dość" i skoncentrować się wyłącznie na karierze syna. A chłopak ma możliwości, by być silnym ogniwem Stali. Nabrał masy, urósł. Przyszłość przed nim.

Właśnie. Jeszcze niedawno warunkami fizycznymi, mówiąc eufemistycznie, nie imponował.

- Racja. Tyle że zdał licencję jako dzieciak, w wieku 15 lat. Ważył wtedy 44 kilo. Już w poprzednim sezonie miał kilka udanych spotkań ligowych. Swój potencjał udowodnił jako zawodnik drugoligowego Krosna, a w towarzyskim meczu Polska - Ukraina był najlepszym zawodnikiem. Pokazał więc, że ścigać się potrafi.

Jeździł jednak bardzo nierówno, co trzeba chyba zrzucić na karb braku doświadczenia.

- Pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Chłopak ma 16 lat, w kwietniu skończy 17. Jakieś doświadczenie już posiada, bo startował i w pierwszej, i drugiej lidze. Zmężniał. Zimowego okresu nie przespał, pracował bardzo ciężko nad kondycją i masą. Waży teraz 56 kilogramów i siły na torze nie powinno mu zabraknąć.

Jest już wyższy od ojca?

- Tak, i jeszcze rośnie. Wszystko zmierza w dobrym kierunku i trzeba teraz zadbać o to, by pod każdym względem był przygotowany do startów w ekstralidze.

Zdziwiłbym się, gdyby zakończył pan karierę w momencie, gdy wracają tłumiki przelotowe, których jest pan entuzjastą. Ta zmiana to duża ulga dla pana - jako zawodnika i tunera?

- Ulga, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Szkoda tylko połamanych kości, nie wspominając o śmiertelnych wypadkach. Zbyt długo to trwało. Niestety, w środowisku zabrakło jednomyślności. Niektórzy wpierw ogłosili bojkot, później zmieniali zdanie pod groźbą zakazu startu w Szwecji i utraty kilku złotych. A należało być konsekwentnym. Może przynajmniej w Polsce jeździlibyśmy na przelotowych wydechach. Na szczęście, co się odwlecze, to nie uciecze. Pełny przelot spowoduje, że silniki nie będą się tak szybko przegrzewały i staną się bardziej wytrzymałe. Przede wszystkim poprawi się bezpieczeństwo.

I komfort jazdy.

- Dokładnie. Jestem w stałym kontakcie z Jakubem Jamrogiem, który bierze udział w mistrzostwach Argentyny. Mówi, że na "przelocie" jest całkiem inna jazda. Wykręcił nawet rekord toru, a na jednym silniku zdołał przejechać osiem turniejów. Oczywiście, ma przy sobie jakieś nowe części, bo sprzęt się eksploatuje i może ulec awarii, ale jest szansa, że dokończy cykl na tej samej jednostce, co zaczynał.

Zgłaszają się do pana zawodnicy, którzy chcieliby pozostać przy tłumikach nieprzelotowych?

- Za nieporozumienie uznaję, jak ktoś mówi, że tłumik zaślepiony jest lepszy od przelotowego. To chore. Niech zatka sobie pół tłumika w samochodzie i jedzie. Zachwycony nie będzie.

Czyli przygotowuje pan silniki wyłącznie pod przelotowe rury?

- Tak. Niektórzy tunerzy prowadzą testy na hamowni i sprawdzają, które tłumiki są lepsze. A wszystko zweryfikuje tor i najpewniej z biegiem czasu cała czołówka będzie korzystać z tego samego urządzenia. Z tego, co wiem, wielu żużlowców zastanawia się, czy wybrać Kingi czy Depy. Dzwonią do mnie i proszą o radę.

Pan radzi im wybrać polski produkt?

- Poldem to coś naszego i Polacy powinni go wypróbować. Ale większość optuje za Kingiem. Faktem jest, że gdyby Poldem otrzymał homologację przed rokiem lub dwoma laty, to byłby to duży sukces. Dziś dopuszczone do użytku są cztery tłumiki i nasz może niestety przegrać rywalizację.

Przewidywał pan taki scenariusz. Poldem nie dostanie zielonego światła, a w międzyczasie zagraniczna konkurencja skonstruuje podobne urządzenie.

- Tak to wygląda. Dlatego zwracam uwagę, że w tamtym sezonie zgoda na używanie Poldemu rzeczywiście byłaby odważnym i bardzo pozytywnym posunięciem. Nawet nasze władze zapowiadały, że z tłumika Leszka Demskiego będzie można korzystać, choćby tylko w polskiej lidze. Ale zabrakło tego, o czym wspominałem, czyli konsekwencji.

Pan już miał Poldem w rękach?

- Tak. Niektórzy marudzą, że jest zbyt ciężki, że może lepiej wybrać inny. Generalnie czuć niepewność. Ale myślę, że po kilku tygodniach jazdy, treningów sytuacja się unormuje. Nie ukrywam - chciałbym, żeby żużlowcy, zwłaszcza polscy, wybrali nasz tłumik. Testował go już między innymi Krzychu Kasprzak i wypowiadał się o nim w samych superlatywach. Pozostaje tylko kwestia drobnych poprawek, dostrojenia go z silnikiem. Z tym nie powinno być kłopotu.

Zmieniając temat. Gdy śledzi pan doniesienia o tym, że kluby z Gdańska, Częstochowy czy Opola powinny spłacać długi poprzedników, to co pan myśli? Wracają demony przeszłości?

- Pamiętam, jak wyglądały moje problemy z Rybnikiem i jestem przekonany, że teraz sprawy potoczą się podobnie. Z doświadczenia wiem, że żużlowcy zaległej kasy nie odzyskają. Tak to się skończy. Szkoda zawodników i ich pieniędzy. Ktoś się podpisał pod kontraktami, a ucieka od odpowiedzialności.

A panu jaką część długu udało się odzyskać?

- Około 20-25 procent, ale kosztowało mnie to wiele czasu, nerwów i nieprzespanych nocy. Niechętnie do tego wracam. W każdym razie nie powinno się zawierać porozumień za naszymi plecami. Zapomina się o najważniejszym podmiocie - zawodnikach, którzy w końcu są najbardziej poszkodowani.

Źródło artykułu: