Stefan Smołka: Grand Prix IMP 1953 w Rybniku

 / Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)
/ Na zdjęciu: zawody żużlowe sprzed lat (fotografia poglądowa)

Gdy chodzi o najważniejsze wydarzenia żużlowe roku 1953 w Rybniku, to na pewno warto wspomnieć pierwszą z rund finałowych indywidualnych mistrzostw Polski tegoż roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Poprzednim razem napisałem, w żartobliwym śląskim tonie, że... na sztadion kole przikopy Ruda sjechała cołko śmietonka karlusów na motorcyklach, co by sie zwyrtać i loć podle lot o miano nojlepszego z Poloków na żużlu. Innymi słowy, bez obrazy językowej, na stadion przy rzece Rudzie zjechała śmietanka kawalerów na motorach, aby się bić o miano najlepszego Polaka w wyścigach na żużlu.
[ad=rectangle]
Pierwsze z czterech finałowych rozdań IMP 1953 roku było ważnym wydarzeniem, ogólnie rzecz biorąc, w niewielkim wówczas (ok. 30 tys. mieszkańców) Rybniku. Rzec by można, iż było to takie małe SGP IMP. Faktem jest, że w rybnickim turnieju wystąpili najlepsi z dobrych polskich żużlowców, więc miano wielkiej nagrody Polski od biedy miałoby swoje uzasadnienie. Była to pierwsza z czterech "eliminacji" IMP, a przewidziano poza tym turnieje w Warszawie, Lesznie i Wrocławiu, wliczano zaś ostatecznie rezultaty trzech najlepszych dla danego delikwenta finałów. Formuła może nie najbardziej czytelna, za to bez wątpienia sprawiedliwa.

Rybnicki finał zaczął się w niedzielne popołudnie, 4 czerwca 1953 roku, na stadionie, który (uporem niewielu - za to widać nie wiedzieć czemu nad wyraz wpływowych - osób) pozostaje bez swojej oczywistej, jasnej, prostej i wyrazistej nazwy, o którą od lat aż się prosi (imię Antoniego Woryny bez wątpienia łączy rybniczan - nie dzieli). Był to zarazem turniej o tzw. Puchar Śląska. Rybnik dopiero mozolnie się piął, ciężko pracował na swoją renomę, więc początkowo ten finał miał się odbyć na katowickim Muchowcu, ale organizatorzy w Stalinogrodzie nie dali rady przygotować obiektu, dopiąć wszystkich szczegółów, co bezinteresownym zazwyczaj rybnickim działaczom przychodziło bez większego trudu (wspominany już w tym miejscu obóz polskiej kadry narodowej w 1948 roku i wiele udanych imprez później, z tradycją podtrzymaną do dziś), więc pierwszy z finałów IMP roku 1953 odbył się w Rybniku.
Turnieje te zwano eliminacjami, ale niesłusznie, bo odbywały się w zamkniętym kręgu zawodników i nikogo nie eliminowały. Potem (od 1961 roku) tę formułę przyjęto przy okazji cyklu o Złoty Kask, a od dwudziestu lat - z poprawkami, rzecz jasna - do wyłaniania mistrza świata na żużlu.

Widok na zamkniętą dziś (dla miejscowych fanów) lewą trybunę - nikomu niepotrzebną "klatkę zoo" - dla niebezpiecznych kibiców gości, choć agresja w zawodach żużlowych nie występuje
Widok na zamkniętą dziś (dla miejscowych fanów) lewą trybunę - nikomu niepotrzebną "klatkę zoo" - dla niebezpiecznych kibiców gości, choć agresja w zawodach żużlowych nie występuje

W tę pierwszą niedzielę czerwca wyjątkowo słabo wypadli miejscowi rajderzy, Paweł Dziura i Jan Paluch (Józef Wieczorek i Marian Philipp nie dostali kwalifikacji), co budziło smutek na trybunach i niemałe zdziwienie, gdyż przecież jeszcze tak niedawno ci sami zawodnicy po mistrzowsku rozdawali karty na tym samym torze w meczu z Lesznem nad Lesznami (przepraszam: mistrzem nad mistrzami). Pokazuje to również pewien fenomen wielu zawodników tego górniczego klubu, tj. niespotykane oddanie dla barw klubowych, co było dużo ważniejsze, niż indywidualne wyczyny. Najpełniejszy tego wyraz dawali w dawniejszych latach Ludwik Draga, Paweł Dziura, Józef Wieczorek, wielokrotnie przechylający szalę zwycięstw drużyny w meczach ligowych. Po nich czynił to z powodzeniem Chimek Maj, wieloletni lider, czołowy polski zawodnik, wielokrotny wicemistrz kraju, nigdy wszak nie będący indywidualnym mistrzem Polski (dla niego to liczyło się jakby mniej). Dalej słynne były ułańskie szarże Stanisława Tkocza (ten akurat był i to dwukrotnym mistrzem Polski, a z reprezentacją także dwa razy mistrzem świata), dla swojej drużyny gotowego skoczyć w ogień. Podobne "maniery" służby dla dobra wspólnego mieli Antoni Woryna i Andrzej Wyglenda, tak jak wcześniej Maj i Staszek Tkocz, wygrywający ważne - często decydujące - wyścigi w meczach ligowych. To z owej filozofii bohaterów powieści Aleksandra Dumasa - "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - wziął się ten tuzin tytułów DMP i przydomek "muszkieterów z Rybnika".

W późniejszych latach już tylko niekiedy "kaskader" Antek Fojcik, Andzik Tkocz, Pioter Pyszny, ale zwłaszcza jednak nieco później Antek Skupień (z bratem Egonem), czy też Adaś Pawliczek z Heńkiem Bemem, nieraz z Mirkiem Korbelem - tak potrafili przechylać szalę na rybnicką stronę. W ostatnim czasie jedynymi nawiązującymi do tamtych wzorów, choć na zdecydowanie skromniejszą skalę niższych lig (i w innych zupełnie warunkach towarzystwa żużlowców z całego świata) byli Rafał Szombierski i odporny psychicznie, a zarazem twardy na torze Michał Mitko (naprawdę szkoda tego zawodnika, który ściągał na rybnicki stadion masę kibiców). Dziś Rybnik ma skarb Kacpra Woryny i obiecującego Kamila Wieczorka. Czy dadzą oni początek nowej paczce oddanych wychowanków? A dlaczego nie - nowych muszkieterów? Na razie Kacper Woryna kroczy tą, jedynie słuszną, drogą, na której zmiana barw to ostateczność (vide Damian Baliński). Chwała mu za to i ojcu jego - Mirkowi. Z obu swych pociech śp. Antek, spoglądający z uśmiechem na ten świat z okna "domu Pana", może być dumny. Dzieło Jego życia nie poszło na marne.

Marian Kuśnierek z Leszna
Marian Kuśnierek z Leszna

Tamte zawody, z cyklu czterech o indywidualne mistrzostwo Polski roku 1953, zdominował człowiek z Leszna, Marian Kuśnierek, który wygrał wszystkie cztery wyścigi. Dużo by o Kuśnierku mówić, ale powiedzmy tylko, że był najbliższym… kolegą tragicznie zmarłego niespełna trzy lata wcześniej Alfreda Smoczyka. Niech to wystarczy... Niżej na podium w Rybniku stanął Bolesław Bonin, świetnie prezentujący się tego dnia bydgoszczanin. Waleczny Bonin przegrał ten finał, a tym samym złoty laur IMP roku 1953, choć zdaniem wielu był w Rybniku najlepszy. Kibice długo pamiętali ósmy wyścig dnia, kiedy to Bonin po kapitalnych atakach na całej szerokości toru wygrał z Kapałą - późniejszym triumfatorem mistrzostw Polski. W całym cyklu czterech "eliminacji" zadecydował jedenasty wyścig rybnickich zawodów. Doświadczony Bolesław Bonin nieco "zaspał" na starcie, co sprytnie wykorzystali Marian Kuśnierek i Edward Kupczyński (obrońca tytułu sprzed roku). Bonin szarpał się potem, ale nie zdołał rozdzielić prowadzącej pary najszybszych w Rybniku żużlowców (obaj wcześniej - jeden po drugim - bili rekordy rybnickiego toru).

Medaliści indywidualnych mistrzostw Polski roku 1953; od lewej stoją: Tadeusz Fijałkowski, pechowy Bolesław Bonin i mistrz Florian Kapała - z pierwszym pucharem za wywalczony tytuł
Medaliści indywidualnych mistrzostw Polski roku 1953; od lewej stoją: Tadeusz Fijałkowski, pechowy Bolesław Bonin i mistrz Florian Kapała - z pierwszym pucharem za wywalczony tytuł

Ta jedna jedyna porażka kosztowała Bolesława Bonina, jak się w końcu miało okazać, tytuł mistrzowski. Wygrana wyniosłaby go na najwyższy stopień podium, zabrakło mu bowiem tylko jednego punktu do złotego Floriana Kapały w końcowym rozrachunku IMP '1953. Na tym polega dramaturgia i cały urok czarnego sportu, zwanego dziś speedwayem.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: