Michał Gałęzewski: Robert Miśkowiak w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl powiedział, że zawodnicy są gotowi na ustępstwa. Klub również?
Tadeusz Zdunek: Nasze warunki zdecydowanie nie wynikają z tego, że ktoś z naszej strony działa złośliwie, czy jest uparty. Mamy takie możliwości, które i tak zostały podciągnięte do maksimum. Przypomnę, że po rozmowach z Polskim Związkiem Motorowym, zwiększyliśmy naszą propozycję w stosunku do pierwotnej. Gdybyśmy mieli dać jeszcze przykładowo 200 tysięcy złotych więcej, bo o takich kwotach mówimy w aktualnych negocjacjach, przy naszym skromnym budżecie, nie dojechalibyśmy w 2015 roku do końca. Ponadto nie wyobrażam sobie tego, że dajemy więcej tylko trzem zawodnikom, a lojalni Marcel Szymko, czy trener Stanisław Chomski dostają mniej.
[ad=rectangle]
Z czego wynika wasza propozycja, by dawać im pieniądze przez trzy lata? Czy nie da się spłacić zadłużenia Spółki szybciej?
- Aktualna propozycja jest bardziej korzystna dla zawodników, niż wcześniej to przedstawialiśmy. Transze nie byłyby przekazywane przez trzy lata, a przez dwa. Pierwsza rata zostałaby zapłacona w ciągu 7 dni od otrzymania licencji i jest to rok zerowy, a ostatnia w marcu 2017 roku, czyli dwa lata później. Myślę, że nie jest to szalenie długi okres. Nie można obiecywać rzeczy niemożliwych do spełnienia.
[b]
Żużlowcy wiele razy wierzyli działaczom i wiadomo jak na tym wyszli. Teraz obawiają się, że i tym razem mogą zostać oszukani. Jaką może pan im dać gwarancję, że tak nie będzie?
[/b]
- Przede wszystkim nie będzie to umowa ze Stowarzyszeniem, które nie ma dużego majątku własnego, a z moją firmą. Funkcjonuje ona na rynku od 1978 roku, więc 37 lat. Działa prężnie, jest wypłacalna i nie ma żadnego zagrożenia co do jej stabilności. Chyba nikt nie myśli o tym, że mógłbym ją zamknąć tylko po to, by uniknąć płacenia pieniędzy kilku zawodnikom. To niedorzeczne.
Czy rozmowy ze wszystkimi zawodnikami wyglądają podobnie, czy może któryś najbardziej stoi przy swoim?
- Z każdym rozmawia się inaczej. Są momenty, gdy wdaje mi się, że zawodnicy chcą się porozumieć, są takie, że jest odwrotnie. W przeciwieństwie do żużlowców, z trenerem Chomskim mamy już zawarte wszystkie warunki i ta kwestia jest załatwiona.
Jak reagują wasi sponsorzy na propozycje zawodników? Czy nie myśleliście o tym, by coś dołożyli ze swoich budżetów?
- Oczywiście rozmawiamy szczerze ze sponsorami. Wiedzą o jakich kwotach mówimy i widzą, jakie kontrakty podpisaliśmy na 2015 rok. Gdy się to zestawi, mają oni świadomość, że żądania są wygórowane w stosunku do tego, jak wygląda rynek. Dziś ponosimy odpowiedzialność za czyjąś niewiedzę przy zawieraniu umów. Nasi sponsorzy, podobnie jak miasto chcą dawać pieniądze na bieżącą działalność.
Z naszych informacji wynika, że zawodnicy chcieliby dostać 50 procent zaległości. Czy dopuszcza pan do swoich myśli, że tyle przeznaczycie na spłatę długu Spółki?
- Nie. Po co mielibyśmy startować, jak zabrakłoby nam pieniędzy na przyszły sezon? Wraz z obsługą długu Spółki i wynajmem stadionu liczyliśmy budżet w wysokości 1,3 miliona złotych. Większość z tej kwoty przeznaczamy oczywiście na zespół. Gdybyśmy zabrali z tego przykładowe 200 tysięcy złotych, zabrakłoby na bieżące pensje żużlowców czy sprzęt dla młodzieży. Ja już nie będę jeździł do kasy firmy, by dać zawodnikom przed meczem pieniądze po to, by pojechali do klubu fitness, jak to miało miejsce w minionym sezonie. Jak wystartujemy, to będziemy płacili terminowo, by odbudować imię drużyny.
[b]
Jak według pana wiedzy wyglądają szanse na wznowienie procesu licencyjnego?
[/b]
- Wszystko w rękach trzech osób. Jak wyrażą zgodę, to wydaje mi się, że takie wznowienie będzie naturalnym rozwiązaniem w sytuacji, gdy zainteresowane strony się dogadają. Jeśli się jednak uprą i nie zrozumieją, że to wcale nie jest tak że ktoś chce ich oszukać i wykorzystać, to spełni się czarny scenariusz. Funkcjonuję w odpowiednich uwarunkowaniach. Zdeklarowałem ile pieniędzy mogę przeznaczyć i nie jestem w stanie zaproponować nic więcej. To nie jest tak, że mogę wejść do firmy, wyjąć od ręki 200 tysięcy złotych i każdy będzie zadowolony. Przez ostatnie dwa lata i tak przeholowałem, jeśli chodzi o nakłady na żużel. Nie dam już więcej, niż przewiduje umowa.
Jak reagują na całą sytuację dyrektorzy z pańskiej firmy?
- Że tak powiem różnie (śmiech). Niektórzy pukają się w głowę i głośno wyrażają swoje zdanie. Mimo, że jestem właścicielem tej firmy, pytam pracowników o zgodę. Mniej lub bardziej entuzjastycznie wyrazili ją na to, bym przeznaczał określone fundusze do marca 2017 roku na spłatę zadłużenia Spółki. Nie tylko ja pracuję na sukces firmy. Przez większość dnia zajmuję się żużlem, a my mamy odpowiednie zobowiązania wobec klientów oraz płatności. Nie mogę popełnić kolejnego błędu i jeśli ratunek żużla oznaczałby załamanie finansów firmy, nie pozwolę na to.
Czy wyobraża pan sobie to, że nie będzie jednak żużla w Gdańsku w 2015 roku?
- Oczywiście, że taka ewentualność do mnie coraz częściej dociera. Mówiłem już zawodnikom, że ja mam na co wydawać pieniądze. Jest wiele rzeczy, które ucieszyłyby moją rodzinę dużo bardziej, niż inwestowanie w żużel. Nie zaprzeczam. Lubię sport motorowy. Przez lata sponsorowałem rajdy, wyścigi motocrossowe i żużel. Zresztą nadal mimo, że nie mamy licencji i szanse maleją, cały czas pracujemy. Wiele osób nie pobierających pensji z klubu, przebywa godzinami w jego siedzibie i mimo podciętych nam skrzydeł, nadal stara się pracować dla przyszłości żużla w Gdańsku. Jeden z naszych wieloletnich sponsorów, pan Sławomir Maczuga przyprowadził w ciągu kilku dni ponad 20 nowych sponsorów do klubu i trzeba chylić przed nim czoła. Wydawało się, że wszystko w gdańskim żużlu się poukłada i będzie on normalnie funkcjonował. Każdy ma jednak swoje nerwy i granice cierpliwości. Ja ich nie przekroczę.
Jakie są plany klubu na najbliższe dni?
- Tak naprawdę wszystko opiera się już na czekaniu. Zobaczymy co powiedzą zawodnicy. Kompromis z naszej strony już jest taki, że pieniądze otrzymają nie w ciągu trzech, a dwóch lat. Nie wykluczam, że jestem w stanie zagęścić spłaty, gdy tylko zostaną spełnione odpowiednie warunki. Musimy mieć jednak partnerów do rozmowy, a nie takich, którzy rzucają słuchawkami krzycząc, że nie chcą rozmawiać, bo Gdańsk zniszczył im karierę. Czasu nie cofniemy i albo znajdziemy rozwiązanie, albo wszyscy stracą.