Wiesiu i Rysiu, siedzący na prowizorycznej trybunie ze snopu siana, równocześnie postawili kołnierze w płaszczach.
- Panie, zimno tu jak jasny pieron. Na Bronka tak nie wiało - mruknął Wiesiu, który, z racji niewielkiego wzrostu, zmuszony był siedzieć trochę wyżej.
- Nic mi nie mów. Za moich czasów nawet zimno było mniej zimne.
- Niech już zaczynają, bo oszaleć można. Co nas w ogóle podkusiło żeby przyłazić tu w taką pogodę?
- Przed telewizorem nudno, panie Wiesiu, a tak może jakiś grosz do kieszeni wpadnie. Wyścigi konne to jest to - Rysiu drżącymi rękami wyjął z kieszeni program zawodów i zaczął go wnikliwie studiować.
[ad=rectangle]
W jednym z namiotów, zajmowanym przez członków stajni "Hamlet", trwała gorączkowa dyskusja.
- Jak to "w parach"? - Dzik, uznając, że się przesłyszał, spojrzał na szefa z niedowierzaniem.
- No w parach. Dzisiaj nie biegniesz tylko dla siebie. Punktujecie dla stajni wspólnie, i ty, i Don. Szef wskazał na jegomościa, który siedział w kącie namiotu i z lekkim niepokojem oglądał swoje kolano.
- Jak to "wspólnie"?
- Wspólnie, to znaczy razem, to znaczy, że na torze masz mu pomagać... - Szef tłumaczył cierpliwie, ale widząc bezbrzeżne zdumienie malujące się na twarz rozmówcy po chwili machnął ręką. - Albo wiesz co, nieważne. Rób swoje.
Tymczasem do pierwszej gonitwy przystąpiły dwie inne ekipy. Konie leniwie kopały ziemię, a jeźdźcy naradzali się między sobą:
- Zobaczysz, młody, będzie good. Nie, nie będzie good. Będzie great! - Czempion, wypełniony uśmiechem i pozytywną energią, pocieszał wyraźnie stremowanego kolegę.
- Ja nie wiem, proszę pana, mój konik to chyba nie ma pary na taki długi tor...
- Trzymaj wewnętrzną i będzie dobrze! - Czempion kipiał entuzjazmem, choć w głębi duszy nie bardzo wierzył w swojego młodszego towarzysza.
Wśród członków stajni "Ikea" nastroje były bardziej bojowe.
- Zrobimy tych Jankesów, nie?
- Jednego to na pewno, ale dwóch będzie ciężko…
- Daj spokój, ten starszy jest spełniony jak wróżba z chińskiego ciasteczka, odpuści sobie. W końcu ile można...
Ale po starcie mina im zrzedła. Rzeczony "starszy" nie dość, że nie chciał odpuścić, to jeszcze minął ich obu polem bez większego wysiłku.
- Mówiłem! Mówiłem, żeby na niego postawić! Tfu! - Rysiu wziął powiedzenie o "pluciu sobie w brodę" nieco zbyt dosłownie, skutkiem czego jego płaszcz nadawał się do prania. Nie przejął się tym jednak i pognał do kasy obstawić następną gonitwę. Wiesiu niechętnym krokiem podążył za nim.
- Piątka na Malczików! - wykrzyknął podekscytowany w kierunku kasjerki.
- Coś pan, zdurniał? Przeciwko naszym chcesz grać? - Wiesiu, jako romantyk starej daty, nie pochwalał wyboru kolegi.
- A widziałeś pan, co ich klacze robiły w wyścigach sparingowych? Nie, nie piątka. Dziesiątka!
- Pożałujesz pan, pożałujesz...
Rzeczywiście - pożałował. Gdy po drugiej gonitwie dżokej Mały ze stajni "Husaria" zjeżdżał z toru jako zwycięzca, Rysiu mógł jedynie smętnym wzrokiem popatrzeć na swój bezwartościowy kupon.
Tymczasem na torze rozszalał się Dzik. Dżokej znany z mocnego temperamentu wziął sobie do serca nakaz szefa o "robieniu swojego" i gnał do przodu bez oglądania się na rywali.
- Patrz, panie Rysiu - Wiesiu szturchnął kolegę - na tego było stawiać, a nie na te twoje wynalazki ze wschodu...
- Nie, bo jak postawię, to zacznie przegrywać. Oni zawsze tak robią - Rysiu po pierwszej wtopie ewidentnie stracił zapał i zaczął uciekać myślami do ciepłej kanapy przed telewizorem. Jak na złość, po chwili zadzwonił telefon.
[nextpage]- Jak tam, mocno zmarzłeś? - wesoły ton rozmówcy jeszcze bardziej zmącił jego nastrój - Ja tu sobie siedzę przy kominku, piję piwko, a widzę tyle samo co wy, jak nie więcej...
- Bredzisz - Rysiu postawił na twardą linię obrony. - Przed telewizorem to nigdy nie jest takie fajne.
- Jest, jest, tylko ci sprawozdawcy jacyś nie tacy... dźwięk wyprzedza obraz, jeden notorycznie myli dżokejów, a drugi powtarza w kółko "klasyczne nożyce, klasyczne nożyce, klasyczne nożyce!". Zaciął się, czy co...
- Widzisz, a było przyjść do nas, to byś nie musiał tych bzdur słuchać!
- I zamarzłbym na kość. Nie, dzięki.
Ale wróćmy do wydarzeń na torze. "Mały" szybko okazał się "wielki" i w żadnym kolejnym starcie nie mógł znaleźć pogromcy. Gdyby Rysiu wykazał się odpowiednio większym patriotyzmem, miałby teraz odpowiednio grubszy portfel, a tak, no cóż, siedział bidula z nosem na kwintę. "Kwintę" obstawił za to Wiesiu, i póki co, trafił trzy gonitwy z pięciu. Czwarta wydawała się wyjątkowo banalna - Husaria kontra Bałty. Z początku wszystko szło świetnie, gdy wtem…
- Nieeee no, co on robi! - Wiesiu krzyknął w niebogłosy, gdy rumak ujeżdżany przez Bogdana gwałtownie wierzgnął, zrzucił jeźdźca z siodła, po czym... ruszył w kierunku kolegi z pary i jego także staranował.
- Imbecyl. Imbecyl! - Wiesiu zaczął nerwowo dreptać w kółko. - Rok temu jednego Kangura prawie posłał do piachu, a teraz to samo ze swoim... no cóż, przynajmniej biedny Andrzejek w powtórce nic nie zwojuje.
Nietrudno wyobrazić sobie zdumienie Wiesia, gdy poobijany jak nieszczęście Andrzejek w powtórce wysforował się na prowadzenie. Niestety, trafił akurat na przebłysk geniuszu Piotrusia Pana, który odnalazł w sobie żyłkę profesora i tak rozprowadził konie na torze, że wspólnie z Małym odniósł podwójne zwycięstwo. Wiesiowi do pełni szczęścia brakowało już tylko jednego wyścigu.
W obozie Husarii, co nie mogło dziwić, panował euforyczny nastrój.
- Piotruś, ale to było dobre, cóż to za perełka, ten twój koń? Galopuje jak Arab czystej krwi... - Mały nie mógł się nachwalić kolegi i jego czterokopytnego towarzysza.
- Jaki tam Arab... to jest, proszę ja ciebie, polski koń przelotowy! - Piotruś Pan z dumą poklepał zwierzę po pysku. - Wszyscy poszli w te klacze królewskie, a ja byłem cwany, zaufałem temu co lokalne i patrz, niesie jak trzeba!
Zgromadzeni na polanie byli pod wielkim wrażeniem, a byliby pod jeszcze większym, gdyby w następnym wyścigu polski koń przelotowy nie podjął próby rozrzucenia jeźdźca po całym torze. Ile w tym jednak winy jego, a ile nadmiernej fantazji jeźdźca - nie sposób było stwierdzić.
Tymczasem dla Wiesia zbliżał się moment prawdy. Gonitwa numer 19. Do pełni szczęścia wystarczyłoby, że Jankesi nie przegrają z najsłabszymi tego dnia Bałtami. "Czempion to załatwi", powtarzał Wiesiu w duchu. Niestety, nie wiedział wówczas, że o ile dżokej bardzo by chciał, to jego koń jakby mniej. Po świetnym starcie przebiegł niecałe okrążenie, gdy prychnął doniośle, stanął i mową ciała dał do zrozumienia, że już nigdzie się nie ruszy. Wiesiu był już o mały krok od załamania nerwowego, gdy wtem... zobaczył, że na prowadzeniu, ku ogólnemu zaskoczeniu, galopuje młodszy z Jankesów.
- Dawaj, dawaj - Młody mruczał do siebie pod kaskiem. - Pamiętaj, co ci mówili, trzymaj wewnętrzną i będzie dobrze. O nie, o nie, dogania mnie! Ha! Zatrzymał się, głupi! A gdzie ten drugi? Drugi też?! No dobra...
Dzielny zawodnik przekroczył linię mety jako samozwańczy zwycięzca i wszystko byłoby pięknie, gdyby po drodze nie pomylił okrążeń. Ponieważ po upływie właściwej liczby kółek jego klacz przebiegła kreskę na drugim miejscu, o wygranej nie mogło być mowy. Polana składała się obecnie z szeregu rozbawionych obserwatorów, jednego zawstydzonego Jankesa i jednego załamanego Wiesia.
- A wie pan co - zagaił wesoło Rysiu, ciesząc się, wbrew dobrym manierom, z nieszczęścia kolegi. - Może i miał pan rację z tym patriotyzmem. Może i zagram jeszcze raz, tylko tym razem postawię na naszych...
Z decyzją wstrzymał się do samego końca, oglądając wpierw podwójną batalię husarsko-kangurzą. Jej wynik napełnił go optymizmem, a ponieważ na placu boju w ostatniej gonitwie dnia zostali tylko "nasi" i jeźdźcy Hamleta, wybór był oczywisty.
- Na naszych! - krzyknął głośno, wysypując na ladę zawartość portfela.
Niestety, już chwilę po starcie sprawy ułożyły się niekorzystnie. Husaria została z tyłu, i o ile Piotruś Pan na swoim polskim koniu przelotowym próbował jeszcze cokolwiek zdziałać, bez wsparcia ze strony zaskakująco wolnego Małego był bezradny. Rysiu bez słowa usiadł na snopku siana obok Wiesia i począł wraz z nim przypatrywać się dekoracji zwycięzców beznamiętnym wzrokiem. Porażka była kompletna.
- Puk, puk - Don zagaił wesoło do Dzika stojącego na najwyższym stopniu podium. - Zrobisz mi miejsce?
- Ja? A z jakiej racji?
- No, wygraliśmy przecież!
- "My?!" - Dzik już miał sprowadzić kolegę na ziemię, ale po chwili wzruszył ramionami i grzecznie wpuścił go obok siebie. A, niech ma. Co on tam wie o prawdziwej rywalizacji...
Marcin Kuźbicki
Na górze odniesienia do: "Speedway Best Pairs Cup - Żużel - Polska". Ciekawe czy tyle będzie na temat turnieju oficjalnego??