Pierwszy mecz sezonu to zawsze lekka spina. W sensie przygotowania transmisji, ogarnięcia ekspertów, koncepcji materiałów. Ligę otworzyli koledzy w "Jaskółczym Gnieździe", gdzie obrońca tytułu zaliczył twarde lądowanie. Drugą ekipą pomknęliśmy na Toruń, który w nowym składzie (nawet bez jednorękiego "Miedziaka") miał rozprawić się ze spartanami. Tymi, którzy wpuścili w swe szeregi sporo świeżej krwi. - Co z tego, że odjechaliśmy wiele sparingów. Ligi nie zastąpisz żadnymi zawodami - przekonywał godzinę przed meczem szczery jak zawsze Piotr Baron.
[ad=rectangle]
Jensen jako tajna broń
Na toruńsko-wrocławską transmisję jedna rzecz była oczywista (poza wynikiem, co sygnalizowałem w sobotnim typowaniu stawiając na remis). Pokazać nowy Toruń i filozofię budowania tego składu. Jasna sprawa. - Drużyna będzie jeździć widowiskowo - zapowiadał Jacek Gajewski. W półgodzinnym studiu trzeba zaprezentować obie strony, ale jak ugryźć Spartę? Nad czym się pochylić i co wyeksponować? - Jensen tajną bronią Barona - rzucił pięć dni przed meczem nasz wydawca Maciej. Bingo! Duńczyk jako nowa twarz Wrocławia, były zawodnik Torunia, a do tego stały (od teraz) uczestnik Grand Prix. Młody i nieobliczalny. Materiał z częstochowskimi występami i nordyckim triumfem w Vojens wyemitowaliśmy chwilę przed startem pierwszego wyścigu, dokładając wywiad z "Ligladem". - Wspominam tylko dobre momenty na Motoarenie, myśli o złamanym obojczyku odrzucam - stwierdził. Jensen tradycyjnie był w parku maszyn spokojny, ale rzucił wyjątkowe słowa w kuluarach. - Znów czuję tę radość z jazdy. Po niedawnych problemach w Częstochowie szykuje się ciekawy sezon - podkreślał.
I nudy nie było. Duńczyk przywiózł cztery trójki, fruwał na Motoarenie jakby wciąż był Aniołem, myląc się minimalnie w ostatnim wyścigu. Że niby zawiódł w najważniejszym momencie? Bzdura! Trzeba było widzieć tę końcową radość trenera Barona i spółki. Jensen Sparcie otworzył sezon znakomicie. - Dowiedziałem się, że mam szczęście do dzisiejszego komisarza toru. Jak pojawił się w Częstochowie zrobiłem 18 punktów w meczu z Gdańskiem. Dziś też było nieźle. Może na Grand Prix on by też przyjeżdżał - śmiał się latający Michael.
Na takie wyniki i słowa trochę za wcześnie u młodego Drabika. Ale idę o zakład, że syn Sławka raczej szybciej niż wolniej wjedzie na salony. Patrząc na tego 17-latka z bliska i słuchając opowieści seniora rodu, można się zarazić. Pasją i planami. - Trochę brakuje mu objeżdżenia na ekstraligowych torach. Ale spokojnie, młodemu się chce, a to jest ważne - opowiadał w parkingu "Slammer". Gesty i sposób mówienia Maks odziedziczył po ojcu, oby z jazdy też kradł coraz więcej.
Zahartowany Tai
W niedzielę pierwszy raz odetchnąłem z ulgą, że na stadionie są puste miejsca. Na Motoarenie nie było kompletu, więc obyło się bez tragedii. Paradoks. Gdyby na pierwszym łuku toruńskiego stadionu siedziało więcej kibiców, to mielibyśmy kolejną żużlową burzę. Ufff, na szczęście były puste krzesła i refleks kibica ratującego fankę speedwaya. Złamana część motocykla Taia Woffindena wyleciała w trybuny w sposób nieprzewidywalny. Takie rzeczy dzieją się raz na sto lat, no może na pięćdziesiąt. - Ciężko sobie przypomnieć podobne zdarzenie - komentował na gorąco w parkingu Mirek Kowalik.
Brytyjczyk pierwsze co zrobił po powrocie do boksu, to zapytał o powtórki całej akcji. Lekarzowi momentalnie dał sygnał, że jest cały i zdrowy. Dzięki ramom miał być szybszy, a okazał się twardszy niż skała. Tai podszedł do naszego studia po meczu i poprosił o kilka ujęć z feralnego biegu. - Chcę wrzucić na instagrama. Muszę przeanalizować, bo to nieprawdopodobna historia - przyznał "Woffi", mrugając okiem. To się nazywa hart ducha! Wśród spartan tylko Maciek Janowski miał smutną minę. Liczę po cichu na to, że "Magic" myślami był już w Warszawie i zaczaruje nas w debiucie jako pełnoprawny uczestnik Grand Prix.
Pełnia szczęścia Tomasza
Debiutant się z elitą przywita, a mistrz pożegna. To ma być ostatnia taka sobota, kiedy krzykniemy "Tomek, dawaj"!!! W ligowym meczu Tomasz Gollob zasygnalizował, że w tym sezonie może zdobywać cenne punkty dla beniaminka z Grudziądza. No to teraz będziemy śledzić jego jazdę w stolicy. Wiadomo, że czeka nas bardziej symboliczny występ niż efektowne fajerwerki. Nieważne ile punktów mistrz przywiezie i czy turniej skończy bliżej końca czy początku stawki. Nie o to chodzi. A o co? O godne pożegnanie. Bardziej na wesoło niż smutno. - Gdybym nigdy nie był mistrzem świata, to byłoby niewesoło. A tak, pełen uśmiech, zadowolenie, spełnienie. Pełnia szczęścia, bo odchodzę z podniesioną głową - opowiadał mi niedawno Tomasz. O jego 19 latach w elicie powiedziano już niemal wszystko. Mnie w ucho wpadła ostatnio historia o rozmowie Tomasza z ojcem, który po brązie w 2008 roku sugerował, że to dobry momenty, by zejść ze sceny. - Powiedziałem ojcu, że cenię sobie takie spostrzeżenie, ale czuję, że najbliższe lata będą moje - wyznał bydgoszczanin.
Warszawa będzie piękną klamrą dla siedmiokrotnego medalisty indywidualnych mistrzostw świata. Niedaleko stadionu kilkuletni Tomek jeździł na motorynce, ojciec robił tu małe motocykle i niewiele potem brakło, by w stolicy dorosły Tomasz zamieszkał na dłużej. Poza tym to będą pierwsze takie zawody nad Wisłą, historyczny ryk na Narodowym, no i szczególna biało-czerwona atmosfera. Kto nie dotrze na stadion, polecam fotel z pilotem w ręku. Kroi nam się wyjątkowa transmisja. Czemu wyjątkowa? Żeby szef mi głowy nie urwał powiem tylko, że Tomasza pożegnają wielkie postacie polskiego sportu, kultury i mediów. Będą wspominki, atrakcyjni goście i kosmiczna realizacja. Kto choć raz krzyczał podczas któregoś z prawie tysiąca wyścigów "idziesz, Gollob, idziesz", powinien włączyć telewizor już o 17.30. Albo zdzierać gardło na Narodowym. Wspólnie podziękujmy mistrzowi za te cudne, sobotnie chwile. Za Wrocław, Bydgoszcz, Vojens, Terenzano i pozostałe wiktorie. Pójdźmy po bandzie choć raz tak jak on przez te piękne lata.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+