I według mnie, to wale nie będzie "wyrób żużlopodobny". O co mi tu chodzi? Jako człowiek speedwaya zawsze zazdrościłem popularności skórokopom i powszechnej dostępności futbolu. Gdy jedziemy w niedzielę przez Polandię, to w każdej wsi, w każdym małym miasteczku na boisku chłopaki i dorośli faceci poubierani w eleganckie piłkarskie stroje grają w klasie okręgowej, w A, B czy C-klasie bądź w licznych ligach juniorów. Są sędziowie, wokół boiska stoją widzowie. Czasem na tych mini - stadionikach są nawet ławki dla publiczności. Taki mecz z drużyną z sąsiedniej wioski, to prawdziwe święto dla tubylców. A po meczu winiawka za bramką i gorące dyskusje. Tzw. lokalne społeczności naprawdę tym żyją. Wydaje się w niedzielę, że cała Polandia kopie piłkę. I dlatego nasz "czarny sport" wciąż pozostaje niszowy, choć na trybunach podczas ekstraligowych meczów żużlowych często zasiada więcej kibiców niż na spotkaniach piłkarskiej Ekstraklasy. Tyle że żużel ma swoją fajną nadbudowę, ale nie ma bazy. Nie jest powszechnie uprawiany, a jedynie w kilkunastu ośrodkach (jeżeli dodamy amatorskie Piłę i Lublin, to będzie ich chyba z 21, o ile dobrze policzyłem). Wiadomo, musi być speedwayowy stadion, który spełnia regulaminowe wymogi. Te zaś nie są takie łatwe nawet dla drugiej ligi. Teraz wszędzie muszą być drogie dmuchane bandy (i dobrze), a w wyższych ligach zadaszona część trybun, tablica z wynikami itd., itp. Żadna wioska, czy maleńkie miasteczko sobie na to nie pozwoli, a niektóre przecież również chciałyby mieć u siebie (albo tuż obok) warkot żużlowych motorów i posmakować rywalizacji w speedwayu. A ja Wam powiem, że jest na to pewna szansa!
Tani "żużel"
Na www.youtube.com wpiszcie "grassstrack racing" i zobaczcie jak te trawiaste wyścigi wyglądają w Anglii. Wystarczy większy kawałek łąki (trawiaste tory są dłuższe od tych z klasycznego speedwaya), ogradza się go palikami powiązanymi ze sobą sznurkiem jak jakieś pastwisko i już jest tor! Bardzo często nie ma żadnych band. I łąka wcale nie musi być płaska. W wyścigach trawiastych bywa, że po jednym z wiraży zawodnicy jadą ślizgiem kontrolowanym ostro pod górę, potem po prostej gnają przez chwilę po płaskim, by wreszcie ślizgiem pomknąć z górki na pazurki. Może być bardzo prymitywna maszyna startowa, byle z długą taśmą, bo w tych wyścigach naraz startuje od ośmiu do kilkunastu zawodników! Czasem wystarczy gumka puszczana z jednej strony przez sędziego. Tak więc potrzeba tylko kilku wolontariuszy do organizacji imprezy, sędziów, także wirażowych, lekarza z karetką, bo i tu zdarzają się wypadki oraz najprymitywniejszego nagłośnienia dla spikera, który na żywo komentuje wyścigi. Przy dobrych układach, to naprawdę minimalne wydatki, o ile ze swoimi głupimi, nieżyciowymi i kosztownymi wymaganiami na wyrost, nie wtrącą się w to granatowomarynarkowi niektórzy dyletanci i urzędasy z Polskiego Związku Motorowopodobnego lub jego Głównej Komedii Żużlowej. Jeżeli się nie wtrącą, to każdą wioskę, każdą gminę, każde miasteczko swoimi siłami może być stać na zorganizowanie takich wyścigów na trawie, czy choćby treningów. Takiego dziurawego toru się nie równa i nie polewa, co obniża koszty.
Jeżeli jeszcze do tego miejscowy GS czy restauracyjka dorzuci dla widzów i ścigantów grilla z piwkiem po promocyjnej cenie, to taka impra przemieni się we wspaniały ekscytujący festyn na trawce. I można się np. ścigać wioska na wioskę, itp.
Zawodnicy mogą zapłacić jakieś niewielkie wpisowe, które pójdzie na organizację imprezy czy na nagrody dla zwycięzców. Po stronie zawodników będzie też paliwo, ubezpieczenie i sprzęt. Niestety, nie ma nic za darmo. Myślę jednak, że używane motory gdzieś w Czechach, we Francji, Niemczech, Holandii czy Anglii wcale nie muszą być aż tak drogie. W Polsce klasyczną żużlówkę do treningów można kupić już za 2,5 do 3 tysięcy złotych. A złotówka wciąż jest w miarę silna w stosunku do euro i funta. W tym szansa na w miarę tani zakup (w najgorszym razie można przecież zacząć łapać ślizg na przystosowanych, tj. przerobionych własnym sumptem, jakichś starych, znalezionych w szopie czy piwnicy, cywilnych motocyklach – choćby junakach, nawet z bocznymi koszami jako sidecary, wueskach czy fumkach).
Profesjonalna maszyna do wyścigów na trawie to z grubsza prawie klasyczny żużlowy motor, tyle że ma dodatkowy bieg włączany zaraz po starcie, amortyzatory na tylnym kole i cieńszą tylną oponę (czyli tak samo jak na długie speedwayowe tory). To tak w przybliżeniu. Nasi mechanicy sobie z tym sprzętem poradzą. A ile zarobią, gdy „trawa” stanie się u nas popularna! Przypominam, że w Polsce bardzo popularne są np. zawody crossowe lub enduro dla amatorów, startuje w nich całe mnóstwo ludzi - dzieci, prawie starcy, mężczyźni i kobiety - a przecież te motory nie są tańsze od żużlowych!
"Żużel na trawie" ma szansę być naprawdę pożyteczną zabawą, bo na mniejszych łąkach można wytyczyć mini-tor dla maluchów, żeby uczyły się na mini-motorach ślizgu kontrolowanego. To tańsze i bezpieczniejsze od mini- torów w klasycznym speedwayu. W Anglii są wyścigi dla dzieci od lat 6 na motorach o pojemności 50, 65 ccm (kawasaki), dla młodzieży np. na hondach 125-tkach, potem na 200, 250, dla starszych na 350-tkach i wreszcie na dorosłych żużlowych pięćsetkach. Są organizowane szkolne zawody czy mistrzostwa poszczególnych hrabstw. Wreszcie, prestiżowe impry dla najlepszych zawodników (juniorów i seniorów): "British Master" lub "Aces of Aces". To z trawiastych wyścigów do klasycznego speedwaya z powodzeniem trafili Peter Collins, Mark Loram, Kelvin Tatum, Simon Wigg, Jeremy Doncaster, Joe Screen, Steve Schofield i zdaje się Chris Harris oraz wielu innych. I już po kilku treningach od razu punktowali dla angielskich drużyn ligowych. Bo ślizg kontrolowany mieli opanowany na błysk. Na tych dziurawych trawiastych torach mogłaby poćwiczyć także nasza żużlowa czołówka krajowa. Gollob po takiej lekcji na
"lejach jak po bombie" nie bałby się już dziurawych i przyczepnych torów, jaki napotkał np. w tym roku w GP Szwecji w Goeteborgu. Ale nie tylko tam.
W prawo i z górki na pazurki
Tak więc wyścigi na trawie to świetna zabawa dla starych i młodych. Dla amatorów i zawodowców. To bowiem szansa także dla polskich żużlowców, którzy zostali ze swoich drużyn wyparci przez stranieri i musieli przedwcześnie zakończyć sportową karierę. A chcieliby się jeszcze pościgać na poziomie prestiżowych zawodów. Np. w Anglii. Są przecież także mistrzostwa świata na długim torze czy europejski championat na trawie. W takim francuskim Marmande to już jest, a jakże, Francja-elegancja, ładny stadion ze sztucznym oświetleniem, bandami, trybunami z gorącą publiką i żywiołowym spikerem-komentatorem wyścigów na tamtejszym trawiastym torze (organizuje się tam też imprezy na długim torze). Mówię Wam, zobaczcie to na www.youtube.com. Kiedyś startował tam sam Darek Śledź i opowiadał że nawierzchnia jest okropnie dziurawa. Nikt jednak na nią się nie skarży, tylko wszyscy zasuwają tam aż milo. A jeździ się znacznie szybciej niż na klasycznym, krótkim torze. Na takich dziurach!
Wiecie, że jest taki wyścig w niemieckim Teterow na specjalnym trawiastym torze (ze zwykłym ogrodzeniem, jak na pastwisku jakimś, zamiast band), gdzie zawodnicy startują na wspomnianych już tu żużlówkach z dodatkowym biegiem i amortyzatorem także z tyłu, i gdzie są zakręty zarówno w lewo, jak i w prawo, gdzie się jedzie w górę oraz w dół, i skacze jak na motocrossie! Kiedyś taki wyścig wygrał śp. Simon Wigg i mknął z szybkością 144 kilometrów na godzinę! Na klasycznym żużlu tak się nie rozpędzisz. To dopiero frajda! Kelvin Tatum prowadził w Teterow innym razem, co widziałem na tiwi, ale dopadł go defekt motoru.
Szansa dla naszych odrzuconych
W klasycznym speedwayu wciąż mamy to samo niemal hermetycznie zamknięte środowisko. A na trawie, czy na długim torze (to dwie bardzo pokrewne konkurencje, choćby przez budowę maszyn, w 1997 roku wyłoniono wspólnego dla nich indywidualnego mistrza świata w mieszanym tzw. Cyklu Trophy) ścigają się Francuzi - i to z powodzeniem jak choćby europejski champion Stephane Tresarrieu - Holendrzy, Niemcy, Szwajcarzy, Belgowie, Rosjanie, Ukraińcy, Włosi, Czesi, Skandynawowie, Angole itd. Czyli jakby szersze towarzycho niż w klasyku. Powtarzam: Polacy mieliby tu duże szanse. Nawet ci z trzeciego żużlowego rzutu (choćby ci lepsi z ligi amatorskiej), bo konkurencja, przyznajmy, jest dużo słabsza niż na "klasyku". I zasuwają tam też bardzo leciwi ściganci.
Pamiętam, że nasz talenciak Adaś Łabędzki kiedyś próbował swych sił na długim torze i szło mu całkiem nieźle. Gollob, gdy już skończy 50. lat życia i będzie przymierzał się do zakończenia kariery, to mógłby się jeszcze pobawić w wyścigi na trawie, ale przede wszystkim mógłby powalczyć w GP na długim torze, gdzie byłby murowanym kandydatem do tytułu majstra. A warto przejść do historii jak np. Mauger, Olsen, Michanek, Muller, Gundersen, Lee, czy inni championi z "klasyka", którzy zdobywali najwyższy laur na tysiącmetrowym obiekcie.
Otwórzcie okno na świat!
A więc sołtysi, wojtowie do boju! Nie tylko w Toruniu czy Lesznie mogą warczeć żużlowe motory. W pobliżu Waszych wiosek też jest to możliwe. I to naprawdę całkiem niewielkim kosztem! Do dzieła! Speedway (trawiasty) pod strzechy!
"Know - how" można wziąć od Anglików, Francuzów, Holendrów (lub choćby od Czechów). Na pewno się podzielą. I jakie przy tym zawiążą się przyjaźnie międzynarodowe! "Żużel na trawie" może okazać się Waszym oknem na wielki świat. Namawiam.
Bartłomiej Czekański
(artykuł specjalnie rozbudowany na potrzeby Czytelników portalu www.sportowefakty.pl)
PS Z braku sponsorów nie udało mi się w tym roku pojeździć na żużlu. Może więc taniej wyjdzie na trawie? I jeszcze jedno: z tego co wiem, to w "prehistorii" Poznań słynął z motocyklowych wyścigów na trawie.