Grzegorz Zengota coraz wyżej w hierarchii: Od trzech lat jestem w topie

Piąte miejsce zajął Grzegorz Zengota w niedzielnym finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w Gorzowie. Wychowanek Falubazu Zielona Góra był bliski poprawienia zeszłorocznego rezultatu z domowego toru.

W tym artykule dowiesz się o:

Swój udział w turnieju zakończył jednak na wyścigu półfinałowym, gdzie zajął trzecie miejsce. Przez pewien czas był drugi, co pozwalało mu na awans do decydującej o medalach batalii. Stawkę do góry nogami wywrócił jednak Krzysztof Kasprzak, na czym skorzystał Tomasz Gapiński i Maciej Janowski. Kapitan MONEYmakesMONEY.pl Stali Gorzów ostatecznie przyjechał czwarty, choć przez chwilę także jedną nogą był w finale.
[ad=rectangle]
- Występ całkiem przyzwoity, ale brakowało tej wisienki na torcie w postaci medalu. Jakby było zwycięstwo, to już w ogóle byłaby piękna końcówka i podsumowanie tego wyniku. Nie udało się, trudno. W barażu mogło się wszystko wydarzyć. To jest żużel. Do finału wchodziło tylko dwóch zawodników. Myślę, że to był najfajniejszy wyścig całych zawodów, bo przez trzy czy cztery kółka trójką jechaliśmy w kontakcie, walczyliśmy i mijaliśmy się. To była fajna gratka dla kibiców, która nie skończyła się dla mnie najlepiej, bo przyjechałem trzeci - podsumował swój występ 26-latek.

Żużlowiec Fogo Unii Leszno w poprzednim sezonie zajął czwarte miejsce na torze w Zielonej Górze. W tym roku była ogromna szansa na poprawienie tego rezultatu, czym Grzegorz Zengota udowodniłby, że należy się z nim liczyć. - Szkoda, bo podium było w zasięgu, tym bardziej, że przez całą rundę zasadniczą dosyć dobrze jechałem. Apetyty rosły z każdym wyścigiem. Nie ma co gdybać. Od trzech lat jestem jednak w topie, rozwijam się i pokazuję ząb na żużlu. Ci, którzy gdzieś mnie nie doceniali, może teraz zaczną. Ja robię po prostu swoje - powiedział zdecydowanie.

Popularny "Zengi" nie musiałby się przebijać przez baraż, gdyby nie sytuacja z 12. biegu, kiedy to został wykluczony za przewrócenie późniejszego triumfatora całego turnieju. Poza tym występem jechał znakomicie. - Może gdyby nie ten wyścig, to z automatu znalazłbym się w finale. Wyszło, jak wyszło. Zostałem wykluczony, bo to była moja wina. Nie ma żadnych wątpliwości. Wiedziałem, że wjechałem w Maćka. Żużel polega na tym, że się mija, ale nie powoduje przy tym takiego kontaktu, żeby wywracać drugiego kolegę. Ja to zrobiłem i zasłużyłem na wykluczenie - przyznał zielonogórzanin. Bezpośrednio po zdarzeniu, nie zamierzał go jednak rozpamiętywać. - Nie myślałem o tym zupełnie. Skupiałem się na kolejnym wyścigu, w którym jechałem już po przerwie - dodał.

Potwierdziły to wyniki, bo następne dwie odsłony zawodów z udziałem Zengoty zakończyły się jego zwycięstwami. W ten sposób znalazł się on w półfinale, gdzie zajął trzecie miejsce, co w końcowej klasyfikacji dało mu piątą lokatę. - Wygrałem start i popełniłem błąd w szczycie łuku. Mogłem pojechać trochę węziej i koledzy by mnie nie minęli. To można było zmienić, ale to tylko gdybanie. W trakcie wyścigu trudno coś przewidzieć - zauważył żużlowiec.

Z każdym kolejnym rokiem wychowanek Falubazu, a aktualnie leszczyński Byk potwierdza, że buduje sobie coraz silniejszą markę. W Gorzowie zabrakło szczęścia i odrobiny chłodnej głowy. Co będzie w kolejnych latach? - Prędzej czy później może się uda. Jestem optymistą i uważam, że zrobiłem tu dobry wynik. W przyszłym roku mamy kolejny finał i na pewno chciałbym powalczyć o tytuł - zakończył z uśmiechem Grzegorz Zengota.

Źródło artykułu: