Jaskółki wciąż walczą o fazę play-off. "Kluczowy mecz z Wrocławiem"

Po planowym triumfie nad zespołem MRGARDEN GKM-u Grudziądz ekipa Unii Tarnów ciągle liczy się w grze o awans do fazy PO. Droga do pierwszej czwórki jest jednak najeżona już tylko ciężkimi bataliami.

Nie wszystko jest też zależne od podopiecznych Pawła Barana. Po wpadce z Fogo Unią Leszno limit porażek u siebie został już wyczerpany. Jeśli scenariusz zakładający tylko zwycięstwa na swoim terenie (z bonusami) zostanie spełniony, trener Jaskółek wskazuje, co musi się stać, aby sezonu 2015 nie zakończyć już w sierpniu. - Wydaje mi się, że kluczowy będzie dwumecz z wrocławianami. By wygrać z bonusem potrzebujemy przebić wynik 52:38. Falubaz jest chyba poza zasięgiem. Oczywiście jeśli Sparta wygra w Grudziądzu też jedną nogą będzie w czwórce. Ale jeżeli ekipa z Dolnego Śląska zrobi tyle "oczek" ile zakładam, czyli dwa, spotkanie u nas dziewiątego sierpnia urasta do rangi decydującego. Rachunek jest prosty też przy okazji pesymistycznego wariantu. Jak Wrocław zatriumfuje na obcym obiekcie wtedy my też musimy szukać punktów poza swoim torem - przedstawił swój punkt widzenia szkoleniowiec biało-niebieskich.
[ad=rectangle]
Do następnych potyczek Baran może podejść z dużą dozą optymizmu. Drużyna kilkanaście dni przerwy od rozgrywek PGE Ekstraligi przepracowała bardzo solidnie. W meczu z grudziądzanami znów widzieliśmy zgrany kolektyw. - Wszyscy pokazali się z równej i bardzo dobrej strony. Może Artur zdobył tych punktów mniej, ale trzeba podkreślić, że miał ten jeden wyścig mniej. Dla mnie osobiście najbardziej liczy się to, że każdy bez wyjątku zostawia serce na torze. Są ambitni, chcą zwyciężać - oznajmił.

Gospodarzom w przekonującym zwycięstwie nie przeszkodziły nawet dwa solidne opady deszczu, które rozpętały się nad Tarnowem tuż przed rozpoczęciem zawodów. Właściwie problemy mieli tylko młodzieżowcy. Ponieśli niespodziewaną porażkę z jedną z najsłabszych formacji najwyższej klasy rozgrywkowej. Kto wie jednak z jakim dorobkiem skończyłby Ernest Koza, gdyby nie upadek z Krzysztofem Buczkowskim w czwartym wyścigu. - Tor dostał trochę wody, było przyczepniej niż zazwyczaj. Świadczy o tym rekord toru Janusza Kołodzieja. Po pierwszym biegu nasi juniorzy zrobili korekty. Widać było, że poszły one w dobrą stronę, Ernest dobrze wyskoczył ze startu, ale niestety wsadził nogę w koło "Buczka", a efekt widzieliśmy wszyscy. Myślę, że gdyby nie ta kolizja utrzymałby swoją pozycję i tak dojechał do mety. Niestety taki jest sport. Czasem okrutny - stwierdził.

- Tor nie był w stu procentach taki jak chcieliśmy, bo tyle wody byśmy w niego nie wlali. Rozmawialiśmy z chłopakami przed spotkaniem, nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. Nie było nawet myśli żeby nie przystąpić do meczu. Arbiter zszedł do parku maszyn po drugiej ulewie. Nastąpiła chwila zastanowienia. Nie było protestów w stylu, że tor nie nadaje się do użytku. Nic nie wymuszaliśmy, chcieliśmy dać sobie szanse, a nie robić coś na siłę. Przestało padać, wyszło słońce, postanowiliśmy przejść się po torze. Po pracach służb porządkowych sędzia dał zielone światło na jazdę i nie było dyskusji - dodał.

Do ciekawej sytuacji doszło podczas próby toru. Desygnowani do niej zostały pary młodzieżowe obu ekip. - To była decyzja arbitra. Sędzia też chodził po torze, widział, że w jednym miejscu jest trochę więcej luźnego materiału, w innym znów twardziej. Takie niespodzianki zawsze są niebezpieczne. I jeśli juniorzy nie mieli kłopotów z płynnym pokonywaniem łuków, to seniorzy tym bardziej - wyjaśnił.

Lubujący się w przyczepnej nawierzchni Janusz Kołodziej czuł się w takich warunkach jak ryba wodzie, co udokumentował nowym rekordem toru. - Janusz oczywiście jest walczakiem, kochającym się ścigać. Wiadomo, że tacy zawodnicy zawsze na twardo przyszykowanej nawierzchni mają gorzej. W meczu z Grudziądzem dostał "pod koło" i można było obserwować fajne mijanki. Wynik końcowy de facto nie odzwierciedla tego, co się działo na torze, bo wyścigi mogły się podobać - powiedział.

Sporą przeszkodą, aby w jeszcze większy atut zamienić swój domowy obiekt są duże odstępy czasowe, w jakich tarnowianie występują w Jaskółczym Gnieździe. - Naszym mankamentem jest to, że mecze w Tarnowie rozgrywaliśmy z ponad miesięczną przerwę i później z prawie trzydziestodniowym odstępem. To jest trudne. W marcu i kwietniu była inna wilgotność i temperatura. Podczas batalii z Toruniem było inaczej, na zawodach z Lesznem też, a z Grudziądzem całkowicie odmiennie. Gdyby spotkania były u nas częściej zawodnikom lepiej by się czytało ten owal. Mimo tego, że on w drugiej części meczu się zmienia - ubolewał.

Skrót meczu Unia Tarnów - MRGARDEN GKM Grudziądz

{"id":"","title":""}

Źródło: x-news/PGE Ekstraliga

Źródło artykułu: