W sobotnim finale w Lublinie Paweł Przedpełski był w bardzo dobrej dyspozycji. Zawodnik KS Toruń tylko raz przyjechał na metę za którymś z rywali - w wyścigu drugim pokonał go Mikkel Michelsen. Później jednak torunianin kompletnie zdominował już rywali.
[ad=rectangle]
- Co prawda punkt straciłem na początku, ale później było już tylko lepiej i udało się wygrać, z czego jestem bardzo zadowolony. Dobrze też, że każdy jedzie do domu cało i zdrowo. Mam nadzieję, że przed turniejem w Pardubicach będę jeszcze mocniejszy i zrobię wszystko, aby tak właśnie się stało - mówi Przedpełski.
Po dwóch finałach z zaplanowanych trzech, rywalizacja w IMŚJ stała się bardzo ciekawa. Za prowadzącym Bartoszem Zmarzlikiem kilku zawodników w klasyfikacji jest niezwykle blisko siebie, więc ostatnia impreza w Pardubicach z pewnością dostarczy ogromnych emocji.
- Troszeczkę się pomieszało po zawodach w Lublinie, ale na moją korzyść, więc ja jestem z tego zadowolony. Do Pardubic wszyscy pojadą wygrać, bo stawka jest bardzo wyrównana. Dziś przecież Michelsen, który wygrał w Lonigo, nie załapał się nawet do pierwszej piątki, więc wszystko się miesza - uważa zawodnik z Grodu Kopernika.
Wychowanek toruńskich Aniołów odniósł się też do organizacji sobotniego finału. Choć Przedpełski przyznaje, że tor sprawiał czasem zawodnikom problemy, podkreśla on, że nie można raczej winić za to lubelskiego klubu.
- Organizacja była w porządku. Tor co prawda sprawiał trochę trudności, było kilka niebezpiecznych sytuacji przede wszystkim na pierwszym łuku, gdzie były zdradliwe koleiny i motocykle podrywało do góry. Ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. To się zdarza, gdzieś powstaną jakieś dziury i nie zawsze jest to wina toromistrza, czy klubu, po prostu złośliwość rzeczy martwych - tłumaczy młodzieżowiec.
Podczas pierwszego finału IMŚJ rozegranego w Lonigo Przedpełski wciąż zmagał się z kontuzją obojczyka. Dlatego też trudno było mu rywalizować o najwyższe lokaty. Teraz jednak zawodnik z Torunia jest już w pełni dyspozycji.
- W Lonigo jazda nie sprawiała mi żadnej przyjemności, pojechałem tam tylko po to, żeby pozbierać jakieś punkty, udało się zdobyć osiem właściwie jadąc z kontuzją, więc nie było źle. Zwłaszcza, że miałem jeszcze szwy przy obojczyku i to wszystko jeszcze ciągnęło. Człowiek nie chce myśleć o tym, że dojdzie do jakiegoś upadku, ale siłą rzeczy jeżeli coś boli, to jest zawahanie przy wjeździe w miejsca, gdzie zdrowym się normalnie jedzie. Na szczęście przed zawodami w Lublinie trochę sobie odpocząłem i już startowało się fajnie - twierdzi 20-latek.