Urodził się w Wilnie, gdzie los rzucił rodzinę, w roku 1940. W Gdańsku pojawił się na żużlowym torze natychmiast kiedy mógł to uczynić, w wieku 17 lat, w nowopowstałym przy stoczni klubie Ligi Przyjaciół Żołnierza, u boku takiej sławy jak Władysław Kamrowski, który zaraz po wojnie tworzył zręby gdańskiego żużla, razem z Alfonsem Ziółkowskim, Romanem Nikietynem i innymi pionierami żużlowego Wybrzeża.
Był powszechnie uznany jako wielki talent - ostatecznie nie do końca spełniony. Najlepszym okresem w jego karierze był przedział lat 1964-70, wtedy zdobył większość ze swoich laurów. Zwłaszcza rok 1964 mocno zaznaczył się w jego biografii. Był wówczas po raz pierwszy powołany do kadry, co wykorzystał skrzętnie. Obok Andrzeja Wyglendy - indywidualnego mistrza kraju, zdobywcy Złotego Kasku, okazał się najlepszym żużlowcem w Polsce. Piąty w finale IMP, czternasty w finale światowym w Goeteborgu, uczestnik wielkiego finału DMŚ, ale przede wszystkim zwycięzca finału europejskiego we Wrocławiu, zdobywający prawo do zaszczytnego miana "Mistrza Europy".
Skromny Zbigniew Podlecki u szczytu kariery
Następne lata też przyniosły liczne wawrzyny. I tak w 1965 roku został ozłocony blaskiem wielkiego zwycięstwa biało-czerwonych w finale DMŚ, gdzie w zachodnioniemieckim Kempten polska reprezentacja dała pokaz wyśmienitego kunsztu jazdy na motocyklach (Wyglenda, Pogorzelski, Woryna, Podlecki, rez. Waloszek), zadziwiając tym szeroki świat. Zdobył tam 7 punktów. W tym samym roku wywindował też, razem z Marianem Kaiserem, Bogdanem Berlińskim, Janem Tkoczem i Henrykiem Żyto swoje Wybrzeże na brąz DMP. Był, ku pokrzepieniu serc umęczonych obywateli nadmorskiej metropolii, najsławniejszym wychowankiem żużlowego klubu z Wybrzeża. W 1967 roku Podlecki przyczynił się walnie do srebra DMŚ dla Polaków w Malmoe (obok Woryny, Wyglendy, Trzeszkowskiego), a także do takiego samego wyczynu Wybrzeża w polskiej silnej i wyrównanej lidze. W 1969 roku wywalczył sobie miejsce rezerwowego w wielkim finale światowym na Wembley (wystartował i zdobył tam 3 pkt).
Przez wszystkie lata swojej dorosłej kariery, ale od roku 1963 szczególnie, należał rok po roku do najlepszych żużlowców polskiej ligi. Mówią o tym statystyki, wysokie średnie punktowe za każdy sezon, czołowe pozycje w turniejach finałowych Złotego Kasku, innych turniejach indywidualnych i w kadrze.
– Był dobrym kolegą, nie umiał latać samolotami, dlatego zawsze mieliśmy ubaw, jak trzeba było lecieć do Związku Radzieckiego, na Ural, czy gdziekolwiek. Wiele spędziliśmy ze sobą czasu, a najbardziej wzruszające były chwile w Kempten, na rękach nas wtedy noszono. Mówił mi Henio Żyto – bliski sąsiad Zbyszka z tej samej klatki, że Podlecki do końca otaczał się m.in. naszymi wspólnymi zdjęciami z finałów MŚ. Nie zapominajmy o jednym: chcąc uniknąć potrącenia dziecka na drodze, tak się wywrócił, że uszkodził kręgosłup – wspomina ze smutkiem poruszony Andrzej Wyglenda, także kończący swoja karierę z uszkodzonym kręgosłupem.
Złota reprezentacja Polski w Kempten 1965
(P.Waloszek, Zb.Podlecki, A.Wyglenda, A.Pogorzelski, A.Woryna)
Wielki upadek Mistrza rozpoczął się w roku 1971, chociaż już wcześniej, brak powołania na rybnicki finał DMŚ’69 przeżył bardzo mocno, jako że był w kilkuosobowej kadrze na ten finał, cofnięty jednak w ostatniej chwili razem z Janem Muchą. Wciąż pozostawał żywą legendą Wybrzeża (najsławniejszym jego wychowankiem pozostaje do dziś), równo punktował, wyróżniał się w skali ogólnopolskiej na tyle, że stanął znów przed całkiem realną szansą reprezentowania Polski w wielkim finale MŚP’71 w Rybniku. Miał świetny początek sezonu, jego szanse oceniano zrazu wyżej niż Jerzego Szczakiela – późniejszego obok Andrzeja Wyglendy mistrza świata, ale prędko odpadł, bowiem na partnera "starego" Wyglendy – pewniaka – wybrano młodość Jurka Szczakiela. Równie załamany był wówczas Henryk Gluecklich, ale najbardziej z wszystkich jednak będący w znakomitej formie Antoni Woryna (pokazał to złoty Antek w Złotym Kasku, tuż przed i tuż po turnieju MŚP, bezapelacyjnie z kompletami punktów zwyciężając). Szkoda, że nie można było wówczas wystawić dwóch, albo trzech polskich reprezentacji par – całe podium byłoby biało-czerwone. Zbigniew Podlecki nie miał szczęścia do Rybnika także podczas finałów IMP, non-stop w finale, zawsze w czołówce, ale nigdy na podium. W roku 1971 musiał, jako lider Wybrzeża, przeżyć także spadek swojego klubu do II ligi. To było dla tego ambitnego człowieka osobistą klęską. Rok 1972 był tym ostatnim w karierze uwielbianego w Gdańsku Zbigniewa Podleckiego. Druga liga nie cieszyła Go wcale, nie dosięgała Jego ambicji. Ale nie zdradził Wybrzeża w trudnym czasie, nie poszedł tam, gdzie jaśniejszy jest blask popularności, a takie to było wtedy łatwe.
Niestety licho nie śpi. Nieszczęście przyszło latem (19 sierpnia owego 1972 roku doszło do kraksy na gdańskiej ulicy), a Zbigniewa Podleckiego dotknęło na jego "wuesce". Podobnie jak wielki Alfred Smoczyk 21 lat wcześniej upadł na motocyklu i… dzięki Bogu przeżył, ale został inwalidą. Kręgosłup, kariera sportowa i życie całe w jednym ułamku sekundy zostały jednocześnie brutalnie złamane. Reszta dni, miesięcy i lat życia, to dla Zbigniewa Podleckiego w większości pasmo cierpień. Ale walczył. Pytany na tę okoliczność jeszcze w zeszłym roku Wiesław Dobry Dobruszek, który o żużlowcach w Polsce zawsze wie wszystko, wspominał mi o kiepskiej kondycji Pana Zbigniewa i stopniowej utracie resztek sił u tego wielkiego sportowca. 8 stycznia br. odszedł od nas na zawsze.
Panie, daj dziś śp. Zbigniewowi łaskę swej jasnej Bliskości! Błaga rodzina, Gdańsk i Polska prosi!
Stefan Smołka
PS. Stadion im. Zbigniewa Podleckiego w Gdańsku to znakomity pomysł, idealnie trafiona idea oddania Mu czci należnej.