Adam Skórnicki: Krytyków serdecznie pozdrawiam

Adam Skórnicki postawił na swoim, podnosząc drużynę po porażce w Toruniu i awansując z nią do finału PGE Ekstraligi. - Na wielką radość przyjdzie czas, gdy dokończymy ten sezon - zaznacza przed dwumeczem ze Spartą Wrocław.

Michał Wachowski
Michał Wachowski

WP SportoweFakty: Życie bywa przewrotne. Przed tygodniem wielu kibiców pana krytykowało. Teraz trener Unii Leszno Adam Skórnicki jest ponownie ulubieńcem Leszna i całego regionu. Po wygranym półfinale kamień spadł panu z serca?

Adam Skórnicki: Przede wszystkim pozdrawiam krytyków bardzo serdecznie (śmiech). A co do kamieni, to się nie będę wypowiadał, bo przed nami jeszcze najważniejszy moment tego sezonu. To nie jest odpowiedni czas, by zrzucać z siebie czy rzucać w kogoś kamieniami. Myślę, że ci krytycy powinni doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Nudzi im się jednak w domach i coś muszą robić.

To drugi rok pracy z Unią i drugi finał Ekstraligi. Niejeden menedżer może panu zazdrościć.

- Osoby, które czerpią przyjemność z tej pracy na pewno mogą tego zazdrościć. To naprawdę wielka satysfakcja awansować z drużyną po raz drugi z rzędu do finału. To wyróżnienie, ale na wielką radość przyjdzie czas, gdy dokończymy ten sezon. Przed rokiem musieliśmy uznać wyższość rywala, ale mamy nadzieję, że to, że jesteśmy tam ponownie będzie naszym atutem i pojedzie nam się z jeszcze większym wiatrem w plecy.

Czy radość, satysfakcja jaką odczuwa pan jako menedżer jest porównywalna do tej z czasów, gdy był pan żużlowcem?

- Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Teraz czerpię radość z tego, że zawodnicy tak dobrze jeżdżą i osiągają takie wyniki. Cieszę się, że to właśnie ten zespół przynosi mi tyle satysfakcji.

Budowanie przewagi w rewanżu z KS Toruń szło dość mozolnie. Zakładał pan właśnie to, że sprawę awansu uda się rozstrzygnąć właśnie w ostatnich wyścigach? Właśnie wtedy do gry wkroczyli liderzy zespołu.

- Pomeczowych znawców w naszym kraju nie brakuje. Ja po zawodach nie zwykłem się mądrzyć. Powiem krótko: wyszło jak wyszło i jesteśmy w finale.

Czy nie żałuje pan postawienia na Tobiasza Musielaka? Zdobył jeden punkt i jego powrót do składu nie wypadł tak, jak tego oczekiwano.

- Nie żałuję, bo niezależnie od tego czy Tobiasz robi bardzo dobry wynik czy nie, w każdym meczu i każdego dnia się czegoś uczy. To przede wszystkim pod tym kątem ten sezon jest dla niego ważny. Najważniejsze, by z każdego występu wyniósł coś dobrego i by zostało to w jego głowie. Nie rozpatruję tego pod kątem, że jego wynik punktowy jest zły czy też bardzo zły. Na pewno niektórzy "doradcy" gryzą się po wargach, mówiąc: "a dlaczego menedżer tak zrobił", ale ja nie uważam, by ten występ był stracony. Tobiasz może wyciągnąć z tego wiele dobrego i powinno zaowocować to w przyszłości. Tak jak mówiłem już niejednokrotnie, ci, którzy wypowiadają się na ten temat, nawet w połowie nie zdają sobie sprawy z sytuacji w jakiej znalazł się Tobiasz Musielak, a próbują gdzieś delikatnie wpływać na jego zachowanie.

Czy Tobiasza mógł zgubić tor? Takie głosy się pojawiają. W niedzielę po interwencji komisarza był on ubijany. Na treningach było bardziej przyczepnie.

- Tak jak już mówiłem, sytuacja w jakiej znalazł się Tobiasz nie jest dla niego łatwa. Każda zmiana i każdy dzień - jeżeli różni się od poprzedniego - może sprawiać mu problemy. Przede wszystkim w jego przypadku potrzeba jest cierpliwość. Naturalną koleją rzeczy jest to, że wahania formy będą się zdarzały. To jest cały czas młody zawodnik, który kształtuje swoją formę i buduje karierę. Potrzebuje wokół siebie zwłaszcza ludzi, którzy będą patrzeć nie na to, co ma pod nogami tylko to, co czeka go w przyszłości. Wiadomo, że dzisiaj wszyscy chcemy, by Tobiasz i inni zawodnicy jeździli świetnie w play-offach, ale nie da się wykonać od razu trzech kroków do przodu. Trzeba cierpliwości i ciężkiej pracy, którą Tobiasz wkłada już nie pierwszy rok.
Tobiasz Musielak zdobył w niedzielnym półfinale jeden punkt Tobiasz Musielak zdobył w niedzielnym półfinale jeden punkt
Na powrót do składu w miejsce Musielaka liczy Tomas H. Jonasson. Można pochwalić go na pewno za to, że nawet w meczach, w których nie jedzie, przyjeżdża do Leszna i jest razem z drużyną.

- Tomas podchodzi do tego bardzo profesjonalnie. Jest teraz w ciężkim momencie swojej kariery. Od paru lat dużo się wokół niego dzieje. Przeżywałem podobne problemy jak on i wiem, że nie są to łatwe rzeczy. Tomas zdaje sobie sprawę z tego, że potrafię go zrozumieć i cieszę się, że on też rozumie sytuację, w jakiej jako menedżer się znajduję. Muszę przyznać, że bardzo dobrze współpracuje mi się z tym zawodnikiem.

Tomas ma potencjał, by lepiej punktować? Pamiętamy mecze, gdy przyjeżdżał do Leszna z Wybrzeżem i zdobywał przeszło dziesięć punktów.

- Ten potencjał na pewno ma. Wtedy jechał przeciwko Unii jako prowadzący parę. Teraz w Lesznie sprawuje inną rolę i dlatego też te zdobycze punktowe są trochę inne. Na pewno największym mankamentem są w jego wykonaniu starty, ale przy tych problemach, które ma, bardzo ciężko jest niektóre rzeczy zmienić.

Unia obawia się finału z wrocławianami? Jak pokazał dwumecz z tarnowską Unią, drużyna Piotra Barona uzyskała w Częstochowie atut własnego toru.

- Cieszymy się, że wrocławianom udało się odnaleźć w Częstochowie, bo w przeciwnym wypadku byliby trochę poszkodowani. Wiadomo, że z racji wydarzeń losowych Sparta nie może startować w play-offach u siebie, ale na zaadaptowanym, częstochowskim torze czuje się dobrze. Ja sam bardzo się cieszę, że w finale spotkają się właśnie te dwie drużyny, bo na pewno na to zasłużyły. Oby zawodnicy stworzyli emocjonujące i zarazem ciekawe spotkanie, żeby nie powiedzieć, że dwa.

Rozmawiał Michał Wachowski

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Jak zakończy się pierwszy mecz finałowy w Częstochowie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×