To wszystkie zawieruchy, których złotą metą był finał 27 września na stadionie im. Alfreda Smoczyka.
Biodro Skóry i zakalec w parkingu
Często w życiu bywa tak, że złe historie rodzą te dobre, a punktem zwrotnym jest zwykły przypadek. Tak też było z Bykami w 2014 roku. Unia do sezonu podeszła z wielkimi nadziejami. Wieloletniego prezesa Józefa Dworakowskiego zastąpił młodszy Piotr Rusiecki, który zaryzykował i postanowił w końcu ściągnąć do Leszna kontrowersyjnego Nickiego Pedersena. Duńczyk miał wypełnić rolę lidera, którego tak bardzo brakowało w poprzednim sezonie. Ale z planu wyszły nici. Pedersen zawodził w najważniejszych momentach, Zengota drażnił bezradnością, a reszta drużyny jeździła w kratkę. Z zawiedzionych kibiców wylewała się frustracja. Tymczasem w połowie maja w swojej ukochanej lidze brytyjskiej Adam Skórnicki zaliczył na Perry Barr poważnego dzwona, który oznaczał dla Adama koniec sezonu. Skóra miał dużo wolnego czasu, a Unia kłopoty. Rusiecki i spółka postanowili to wykorzystać i zaproponowali byłemu wychowankowi rolę menedżera na drugą część sezonu, który wydawał się już przegrany. Skóra nie odmówił. - Na pierwszym spotkaniu wszedłem z chłopakami do salki i powiedziałem twardo: jeśli ktoś ma jakieś "ale", to niech mówi teraz, bo gdy wyjdziemy za drzwi będzie już za późno - wspomina Skórnicki.
W drużynie Unii coś zaskoczyło i zaczęła wygrywać. Weszła do play-offów, a tam sprawiła niespodziankę i wywalczyła srebrny medal. Początkiem tej żmudnej drogi na szczyt było złamane biodro Skórnickiego oraz parkingowe kłótnie utytułowanego Duńczyka z młodszymi kolegami i nikt w Unii tego nie ukrywa. - Tak naprawdę ten złoty medal stworzyło srebro z roku poprzedniego. Paradoksalnie na wskutek tych wszystkich zawieruch w ciągu 2014 roku przegrany finał nikogo nie zmartwił, a wręcz przeciwnie. Przez wszystkich został odebrany jako wielki sukces. Skoro tak, to nikt nie myślał o polowaniu na czarownice, rozliczaniu wszystkich dookoła i robieniu rewolucji. Poczuliśmy zupełnie coś odwrotnego. Pomyśleliśmy, że skoro jesteśmy tak blisko, to wystarczy zrobić ten jeden krok do przodu, wszystko zostawić po staremu i dokonać jednej zmiany. Dlatego postanowiliśmy bardzo szybko skompletować dotychczasowy skład, zakontraktowaliśmy Emila i to był klucz do sukcesu - mówi Józef Dworakowski. - W ciągu poprzedniego sezonu zdarzyło się wiele niepotrzebnych incydentów, ale to one scementowały tę ekipę. Po słynnej zadymie w parkingu z udziałem Nickiego Pedersena Duńczyk zmienił się - twierdzi dyrektor sportowy Ireneusz Igielski. - Ta drużyna dorastała do mistrzostwa z czasem. Byliśmy coraz mocniejsi, lepiej rozumieliśmy się i współpracowaliśmy zarówno na torze jak i w parkingu - podkreśla Nicki Pedersen.
173 centymetry radości z żużla
Po zwycięstwie Unii w pierwszym meczu finałowym w Częstochowie wszyscy zaczęli wieszać Bykom na szyjach złote medale. - Adam strasznie mi ciebie szkoda, bo będziesz dzisiaj jedynym gościem w Lesznie, któremu będzie łyso - zagadałem do Skóry przed rewanżowym meczem. - Poczekajmy. Oby - odpowiedział z pełną powagą, jakby czuł co się święci. - Podczas treningów w środku tygodnia dało się zauważyć, że nasi zawodnicy są za bardzo wyluzowani. Po tym świetnym wyniku w pierwszym meczu czuli, że już po sprawie i podeszli do rewanżu chyba zbyt pewni siebie. Tymczasem Sparta nie miała wcale ochoty się poddawać - ocenia Dworakowski. Na ostatnie chwile przed pierwszym wyścigiem w parkingu zupełnie nie wyczuwało się, że za moment będzie mecz o wszystko. Zarówno jedni i drudzy byli zrelaksowani i uśmiechnięci. Zwłaszcza wrocławianie wydawali się być pogodzeni z porażką. Okazało się, że była to tylko zasłona dymna. - Przyjechaliśmy z mocnym postanowieniem walki. Nie dopuszczaliśmy myśli, że jest po sprawie. Podeszliśmy do meczu mocno zmobilizowani. Udało się stworzyć emocjonujące widowisko. Co prawda ostatecznie przegraliśmy, ale srebrny medal brałbym w ciemno. Szkoda jedynie pierwszego meczu - komentował na gorąco trener Piotr Baron. - W Częstochowie nasi chłopcy byli za bardzo spięci i tak to wyszło. Wiedzieli, że muszą wygrać wysoko i zbudować przewagę. Mając w świadomości, że musisz tego dokonać na tak silnej drużynie jak Unia chyba dodatkowo to ich spięło i zaliczyliśmy kilka głupich błędów, jak taśmy i wykluczenia - ocenia Krystyna Kloc. - W Lesznie pojechaliśmy na większym luzie. Podeszliśmy do meczu bez myślenia o punktach, lecz z mobilizacją, żeby pokazać dobry żużel i to zaprocentowało - dodaje sterniczka WTS. - Mnie i Maćkowi wszystko wychodziło. Komplet kibiców na trybunach nie tylko mobilizował gospodarzy, ale również i nas. To było wielkie przeżycie ścigać się przy tak licznej widowni. Ponadto mieliśmy potrzebne wsparcie od naszych fanów. W Lesznie jeździło mi się perfekcyjnie. To był dzień, który zapamiętam na długo. Odnieśliśmy sukces i oby tak dalej. Nie chcę opuszczać Wrocławia - komentował lider cyklu Grand Prix Tai Woffinden.
Anglik i Janowski byli tego dnia bardzo szybcy i skuteczni. Łącznie zdobyli 28 punktów. - Nie przywiozłem dla nikogo żadnego silnika. Ot, byłem w pobliżu i postanowiłem sobie obejrzeć meczyk - odpowiedział tajemniczo majster Grega Hancocka, Rafał Haj, obecny w parkingu w trakcie zawodów. - Maciek robi postępy i o to chodzi. Z Gregiem cały czas powtarzamy mu, żeby za bardzo nie przejmował się porażkami i nie za bardzo nakręcał sukcesami. Najważniejsza jest ciągła praca i trwały postęp. On to rozumie i stąd coraz lepsze wyniki - chwalił Janowskiego Haj. - Nie ma spiny, jest radość - szczerzył się Maks Drabik, który wyrósł na bohatera Sparty. - Z moim rośnięciem, to ogólnie był... ale problem. Na szczęście został opanowany. Duży wzrost zepsułby mi wypracowaną sylwetkę, którą wzorowałem na ojcu. Zimowe ćwiczenia przyniosły skutek i przez cały sezon nic mi nie przybyło z moich 173 centymetrów i niech tak zostanie - mówił roześmiany 17-latek. Bardzo niezadowolony po zawodach był kapitan Sparty Tomasz Jędrzejak, który nie chciał w ogóle rozmawiać, jakby czuł, że to koniec jego przygody z Wrocławiem. Srebrnym medalistom ogólnie humor po zawodach dopisywał. Andrzej Rusko i Krystyna Kloc strzelali sobie selfie w parkingu oglądając pokaz sztucznych ogni. Tymczasem na stadionie i wokół obiektu Unii rozpętało się szaleństwo.
[nextpage]Niewdzięczna robota i prawie zdolny Dróżdż
Celebracja złota zaczęła się już na dobre w parkingu. Trudno było na spokojnie zamienić kilka słów z bohaterami wieczoru. Raz, że było mnóstwo osób chętnych do wspólnych zdjęć, a po drugie sami żużlowcy nie mieli zacięcia do wylewnych komentarzy w chwili wielkiego odprężenia i sukcesu, który nie przyszedł tak łatwo, jak przecież wszyscy zakładali. - W pewnej chwili serce miałem w gardle - zwierzał się prezes Rusiecki, który cały czas zachowywał stoicki spokój. - No i co prezes? Zadowolony? - pytał uradowany menedżer Sajfutdinowa, Tomasz Suskiewicz. - Takie chwile wiele dla mnie znaczą. Cudownie jest robić coś, co się bardzo lubi - przyznawał Roman Jankowski. Spokojny, ale wzruszony był Adam Skórnicki. - Żużel to całe moje życie. Na tytuł z Unią czekałem od zawsze. Kocham was ludzie żużla! - krzyczał do publiczności Skóra. Na meczu nie brakowało byłych zawodników Unii. Pojawili się Zbigniew Jąder, Roman Feld, Stanisław Gała, czy Ryszard Buśkiewicz. - Zaskoczył Kubera. W naszych czasach do szkółki w dwa miesiące zgłaszało się po 120 chłopaków. Tamte czasy już nie wrócą, ale ze szkoleniem nie jest u nas źle. Zresztą popatrz na trybuny. Leszno to wciąż żużlowy fenomen - rozpoczął Buśkiewicz. - Odżywają wspomnienia. Gdy patrzę na te tłumy przypomina mi się nasz pierwszy tytuł wywalczony w 1979 roku. Zdobyty po 25 latach przerwy. Musieliśmy wygrać z Toruniem i też nie był to łatwy mecz. Stal walczyła o swój pierwszy medal w historii. Gdybyśmy przegrali mistrzem zostałaby Stal, ale ta z Gorzowa - przypomniał popularny Buśka, który w pojedynku z Toruniem był najlepszym zawodnikiem gospodarzy i poprowadził Unię do długo wyczekiwanego złota.
W ten niedzielny wieczór była jedna rzecz, której mi brakowało. Był świetny żużel, twarde wyścigi, emocje do końca, komplet na trybunach, prawie dobre przepisy i sędziowanie. Prawie, bo jakim cudem Damian Dróżdż z usztywnioną i zabandażowaną ręką przyniósł zaświadczenie o byciu zdolnym do jazdy? Była wspaniała atmosfera, a Unia nie zapomniała o Adamsie, który wypowiedział za pomocą telebimu do kibiców kilka ciepłych słów. Ale zabrakło mi pamięci o byłych polskich zawodnikach. Czemu nie można tych panów ubrać w klubowe kurtki i przewieźć ich wokół toru przed kibicami i krzyknąć: Patrzajta ludziska. Przed wami Buśka. To on załatwił nam tytuł w 1979 roku! Tak mi się marzy, żeby w Polsce bardziej pamiętano o historii, bo to ona tworzy legendę, więź i wartości, które są najważniejsze. W parkingu pracował najsłabszy zawodnik mistrzowskiej drużyny z 1979 roku Andrzej Cichy. - Pomagam Dominikowi Kuberze. Wcześniej współpracowałem z Krystianem Klechą, Adamem Kajochem i Tobiaszem Musielakiem. Uwielbiam pracować z młodymi chłopakami, bo cieszy obserwowanie ich postępów. Poza tym oni nie mają worka pieniędzy i nie stać ich na opłacanie rzeszy mechaników i pomocników - mówi Cichy. - Kubera ma talent, ale w tym roku miał również ogromnego pecha. Zaliczył groźne i dokuczliwe kontuzje. Najpierw złamany obojczyk. Szybko wrócił i gdy rozkręcał się zaliczył kraksę w Gorzowie. Doznał wstrząśnienia mózgu. Przez jakiś czas jedno oko uciekało w bok i naprawdę truchleliśmy, co to dalej będzie. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Dominik w wieku 7 lat zaczynał od motorynki, następnie był motocross, do którego sprzęt sprawił sobie za pieniądze z I Komunii Świętej. Później za 4 tys. złotych rodzice kupili mu żużlówkę. To była Jawa od Rafała Konopki, którą ujeżdżał na prowizorycznym mini torze w podleszczyńskim Dąbczu i Śremie. Miała obicia Leigha Adamsa. Być może coś spłynęło tego żużlowego geniuszu Australijczyka na Dominika - śmieje się Cichy.
- Kiedyś chłopaki trenowali w Pawłowicach. Tam zaczynał m.in. Jarek Hampel. Tor został zbudowany na wysypisku śmieci znajdującym się na terenie PGR-u, ale nowy prezes kazał zaorać ten tor i teraz trzeba szukać nowych miejsc. Zimą trenujemy na zamarzniętym jeziorze w Osiecznie, żeby Dominik ćwiczył technikę wyłamania maszyny. Tak pracowałem z Tobiaszem Musielakiem. Żużel to niewdzięczna robota. Pięć minut jazdy i frajdy tego chłopaka, to pięć godzin naszej żmudnej pracy przy sprzęcie, bowiem Dominikowi pomaga także cała rodzina. Bez ich pracy i wolontariatu nie byłoby to wszystko możliwe - dodaje.
Po-rachunki z komuną
Kubera to przyszłość Unii. Są jeszcze Kaczmarek i Smektała. A co z przyszłością złotej i srebrnej drużyny? Wszyscy deklarują, że chcą zostać. - My budowaliśmy ten skład na trzy lata - mówi Baron. W Lesznie też przekonali się, że spokój i ewolucja są gwarantem sukcesu. "Zostań z nami!" - co rusz krzyczeli kibice po wystąpieniu kolejnego bohatera na pomeczowej fecie zorganizowanej na przystadionowej alejce. - Leszno dla mnie wiele znaczy i chcę być z wami dłużej, ale chyba zapracowałem na podwyżkę? - wykrzykiwał uszczęśliwiony Zengota, który z roku na rok robi postępy. - Obiecuję wam, że zrobię wszystko, aby ta drużyna pozostała na przyszły rok - deklarował ze sceny prezes Rusiecki. W przyszłym tygodniu mistrz zaczyna budowanie składu. Nieprzypadkowo na pierwsze rozmowy zostali zaproszeni bracia Pawliccy. Sporo zależy od oczekiwań Piotra juniora, który publicznie nie ukrywał, że też liczy na podwyżkę. Z tym może być ciężko, bo Piotrkowi odpada wielki oręż w negocjacjach - przestał być juniorem. Ponadto w klubie obawiają się jego ewentualnych kontuzji w GP. Wiadomo, że porywczy na torze Piter będzie walczył na całego.
Do tego dochodzi słaba forma Przemka, który w tygodniu poprzedzającym finał lekko sobie pofolgował i uciął sobie małe zagraniczne wakacje. Od ułożenia rozmów z braćmi wiele zależy w układaniu dalszych klocków, dlatego idą na pierwszy ogień. Przekonamy się niebawem jak to wszystko się ułoży. W każdym razie kibice mogą spać spokojnie, bo klubem zarządzają odpowiedzialni ludzie. - Różnica między mną, a innymi prezesami jest taka, że ja to robię dla frajdy, a nie dla pieniędzy - oświadczył Rusiecki, który przygotował specjalne koszulki dla swojej ekipy oznaczające 15 tytuł DMP dla Leszna, choć formalnie jest to czternasty złoty medal. - Komunistyczne przepisy nie interesują mnie - zripostował Rusiecki.
Feta trwała do późnych godzin nocnych. Tego dnia w sercach wszystkich leszczynian królował speedway, choć... nie do końca. - W trakcie zawodów wezwaliście do jednego z sektorów karetkę. Co się stało? - spytałem Oskara Baldysa, kierownika zawodów, który w młodości brawurowo śmigał na speedrowerze. - Nie uwierzysz, ale dwóch gości pobiło się o dziewczynę - odpowiedział. - Na finale? - spytałem zdziwiony. - Nieźle, co? Laska wygrała z żużlem!
Grzegorz Drozd
Ech, żeby to było takie proste Czytaj całość
Gratki.