Czy kadra zmotoryzowana ma szansę kiedykolwiek uzyskać choć ułamek popularności tej drepczącej? W sobotę pojechali pierwsi, w niedzielę zagrali drudzy. Pod wieloma względami dzieli ich przepaść, biorąc pod uwagę choćby popularność czy osiągane sukcesy (choć w tym porównaniu obie dyscypliny zgarniają po jednym łupie), ale da się zauważyć między nimi kilka podobieństw. I nie chodzi tu o weekendowe zwycięstwa - pokonanie ewidentnie zdemotywowanej (poza Kildemandem, którego szarże dwukrotnie zakończyły się tradycyjnym siadem na tyłku) drużyny Reszty Świata w meczu towarzyskim nijak się ma do wywalczenia awansu na Euro 2016, nawet w tak rozrośniętej wersji. Wspólnym mianownikiem jest przede wszystkim progres, który dokonał się w odbiorze obu reprezentacji przez kibiców.
Nie ma sensu rozpisywać się w tym miejscu o piłkarzach - ich sukces w ostatnich dniach stał się głównym tematem mediów, nie tylko sportowych, więc każdy posiadający dostęp do Internetu, albo przynajmniej sprawnie działającą parę oczu i uszu powinien być doskonale zorientowany w temacie. Chciałbym się jednak na dłużej zatrzymać przy reprezentacji żużlowej. Jeszcze do niedawna był to twór istniejący tylko teoretycznie - kilku chłopaków raz do roku skrzykiwało się na Drużynowy Puchar Świata, przywdziewało ładne biało-czerwone kevlary, po czym najczęściej lało bez litości analogiczne zbieraniny z krajów skandynawskich i anglosaskich. Dopiero 2 lata temu ktoś rezolutny wpadł na pomysł, by w całe to przedsięwzięcie tchnąć odrobinę tożsamości i prezentować gromadę jeżdżącą pod skrzydłami białego orła w koronie odrobinę częściej. Pomysł serii meczów towarzyskich rozgrywanych na przestrzeni całego sezonu należy uznać za krok w dobrą stronę. Choć stawka owych spotkań jest żadna, umiejętnie dobrane lokalizacje, w miastach nieprzywykłych do widoku najlepszych żużlowców świata powodują, że zawody z cyklu Polish Speedway Battle oraz coroczny majowy sparing w Ostrowie cieszą się całkiem niezłym powodzeniem.
Dość powiedzieć, że w sobotę na stadionie przy Alejach Zygmuntowskich w Lublinie zanotowano najwyższą frekwencje od meczu... Polska - Mistrzowie Świata 2 lata temu. Jasne, można argumentować, że te 5 tysięcy ludzi to nic nadzwyczajnego, ale... w taką pogodę? Na mecz o wielkie nic? To już mniej osób było na zeszłorocznym Grand Prix w Bydgoszczy. W Terenzano za taką frekwencję daliby się przerobić na carpaccio. Przy okazji cieszy, że organizatorzy naprawdę starali się umilić widowni czas - przed zawodami odbył się efektowny pokaz Freestyle Motocrossu, w przerwach na tor wychodzili zawodnicy rzucający w trybuny piłeczki oznaczające jakieś drobne nagrody, ba, nawet prezentacja odbyła się z większą niż zwykle pompą, w amerykańskim stylu, z zawodnikami wyjeżdżającymi pojedynczo na tor w akompaniamencie świateł. Patrzyłem na to wszystko i zastanawiałem się - nie można tak częściej? Żużel ze względu na liczne przerwy idealnie nadaje się jako poligon doświadczalny dla wszelkiej maści rozrywek dla publiczności. Ale to temat na osobny tekst. W każdym razie było na tyle wesoło i na tyle beztrosko, że tuż po meczu dżentelmeni stojący przede mną spytali się mnie, kto wygrał. A przypominam, że różnica wyniosła 18 punktów.
Wróćmy do kadry. Jak widać - ludzie mają ochotę oglądać ją w akcji. To dobry znak. Szczerze mówiąc od dawna boli mnie, jak marnowany jest potencjał tej dyscypliny. Najbardziej emocjonujący sport motorowy na świecie (tak, piszę to bez cienia przesady) sprowadzamy najczęściej do międzysąsiedzkich potyczek a'la Kargul z Pawlakiem. Byle dopiec klubowi zza miedzy. Jasne, to ciekawy folklor, na swój sposób nawet uroczy, ale cały czas mam wrażenie, że z żużla da się wycisnąć nieco więcej. Grand Prix w obecnej formie ewidentnie się przejada, żużlowa Liga Mistrzów przy systemie "jeden zawodnik - milion klubów" nie ma racji bytu, więc w tym miejscu fajnie byłoby zaproponować coś nowego. A gdyby tak przerobić Polish Speedway Battle na rozgrywki międzypaństwowe, czyli coś, o czym od dawna mówi się w kontekście Drużynowego Pucharu Świata? Na inwencję ze strony BSI raczej nie ma co liczyć, a skoro SEC pokazał, że Polak potrafi, dobrze byłoby wykorzystać potencjał, jaki drzemie w pomyśle na PSB. Zamiast meczów Polska - Znajomi Tony'ego Rickardssona albo Polska - Królowie Jazdy Pod Bandą, można byłoby zorganizować rozgrywki międzynarodowe, które trwałyby nie tydzień, jak DPŚ, a na przestrzeni całego sezonu. Z uwagi na ograniczoną liczbę dobrych reprezentacji udział brałyby tylko te kraje, które faktycznie są w stanie wystawić w miarę silny, sześcioosobowy skład. Wyobraźcie sobie: Polska, Dania, Szwecja, Australia, Wielka Brytania, Rosja. Dwie grupy po 3 zespoły, każdy z każdym jedzie mecz i rewanż, po czym zwycięzcy grup spotykają się w wielkim finale. Razem daje to raptem 6 meczów dla finalistów i 4 spotkania dla pozostałych ekip. Skoro reprezentacja Polski była w stanie odjechać w tym sezonie 5 meczów towarzyskich, to zorganizowanie w zamian 6 meczów o stawkę nie powinno stanowić wielkiego problemu. A o ile byłoby ciekawiej! Owszem, Anglię u nas rozjechalibyśmy pewnie 20 punktami, ale czy równie dobrze poszłoby nam na Monmore Green? Bardzo chciałbym zobaczyć taki mecz. Podejrzewam, że równie chętnie kibice duńscy obejrzeliby maglowanie Szwedów w Vojens (chociaż po tegorocznym DPŚ nie jest to takie oczywiste), a Rosjanie, patrząc po frekwencji na niedawnym Memoriale Stiepanowa, zapełniliby stadion nawet gdyby zawitała tam reprezentacja Bułgarii.
Zgrzyt pod tytułem "za dużo fajnych imprez, ludziom by się przejadło" dałoby się rozwiązać, organizując taki turniej nie co roku, a co dwa. Ideałem (niestety trudnym do zrealizowania) byłoby robić go zamiennie z Drużynowym Pucharem Świata - wówczas oba wydarzenia zyskałyby na prestiżu. A tożsamość z kadrą, którą czuliby kibice, wskoczyłaby na nowy poziom. Skoro w siatkówce Mistrzostwa Świata, Mistrzostwa Europy, Igrzyska Olimpijskie i Liga Światowa mogą funkcjonować ze sobą w pełnej harmonii, to w żużlu również. Zresztą nazwa tej imprezy to sprawa drugorzędna - Speedway Battle, Puchar Sześciu Narodów, Turniej 4 Torów, wszystko jedno. W ostateczności można z tego zrobić nawet Drużynowe Mistrzostwa Europy, choć żal wyganiać z zabawy Australijczyków, którzy przecież mogliby śmiało gościć inne reprezentacje na swoim kolonialnym torze w Poole.
Zastanówcie się. Czy nie fajnie byłoby poczuć nieco więcej dumy z naszych chłopaków? Spowodować, że jazda w biało-czerwonym kevlarze choć odrobinę zbliżyłaby się prestiżem do biegania po murawie z orzełkiem na piersi? Sprzedać mediom naszą reprezentację jako najsilniejszy taki twór spośród wszystkich dyscyplin? Do dziś pamiętam, jak po finale Drużynowego Pucharu Świata 2009 wracałem przez miasto na dworzec. Pewien jegomość widząc moją koszulkę spytał "o, był jakiś mecz? Jak wynik?". I to w Lesznie. W Lesznie! Mieście zdominowanym przez speedway jak żadne inne. A miejscowy facet nie wiedział, że godzinę wcześniej odbył się tam żużlowy Mundial. Warto byłoby podnieść świadomość jego i jemu podobnych. Niech wieczorem włączy telewizor i dowie się, że właśnie rozjechaliśmy w Rybniku Szwecję, za miesiąc atakujemy Togliatti, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, w finale najprawdopodobniej czeka na nas Dania. Którą również pokonamy, bo Kildemand znów się wywróci.
Marcin Kuźbicki