Grzegorz Drozd: Moc Szczakiela
W warszawskim Hotelu Hilton rozdano nagrody dla najlepszych w naszej najlepszej dywizji ligowej. Żużel potrzebuje takich imprez i takich miejsc.
Niech świat zobaczy, że czarny sport jest nie tylko brudny od kurzu i gęstej szprycy, ale również glamour i błyszczący od spinek w mankietach.
Kolory żużla
Główne trofea - statuetki Szczakiele - przyznawano w ośmiu kategoriach. Bardzo się ucieszyłem na wieść, że to właśnie Jurek Szczakiel został wyróżniony w ten sposób przez kapitułę i pomysłodawców Gali. Opolanin bez wątpienia zasłużył na szczególne miejsce w historii i tradycji naszego żużla. Cieszy, że jego imię nie tylko nie jest zapominane, ale w dalszym ciągu jest symbolem tego, co w żużlu najlepsze. Przez długich trzydzieści siedem lat Szczakiel pozostawał naszym jedynym indywidualnym mistrzem świata. Po erze jego startów następców nie było widać. - Mieliśmy wielu wspaniałych reprezentantów. Wyróżniali się Rysiek Dołomisiewicz i Piotrek Świst. Komuna przeszkadzała w rozwoju tych zdolnych chłopaków - podkreśla Szczakiel. Później był Okrągły Stół i dwóch braci plus ojciec, czyli Gollob team. Lata mijały, a Tomek wciąż był bez mistrzostwa. Swego czasu wedle fachowców Gollob po 30-stce skończył się. - Nie zgadzam się. Nie można przekreślać zawodnika przed wyjazdem na tor, a na pewno nie Tomka. Ciągle wierzę, że stać go na tytuł - tłumaczył mi pan Jerzy w czasach kryzysu bydgoszczanina.
W końcu doczekał się, a my wspólnie z nim. Następca Gollob również był obecny na Gali, a nawet wystąpił w roli laureata. - W tym wieku to już się nie zdarza - przyznał Tomek, który zgarnął nagrodę za najefektowniejszy wyścig sezonu. Szkoda, że w Warszawie zabrakło Szczakiela, który lubi takie imprezy pod krawatem. - Kilkukrotnie bywałem na rożnych galach w Wielkiej Brytanii, gdzie było wiele znakomitości. Obsada wyborowa, a wspomnienia wspaniałe. Brytyjczycy zawsze wszystko przygotowywali bardzo dokładnie i precyzyjnie. Spotkania odbywały się z wielką pompą. W dalszym ciągu zapraszają mnie na różnego rodzaju spotkania z kibicami. Wszystko to bardzo wiele dla mnie znaczy i sprawia mi wiele radości. Myślę, że kibice chcą mieć styczność z dawnymi mistrzami. Chcą obcować, słuchać, powtórnie przeżywać wspaniałe chwile związane z dawnymi sukcesami. Dla mnie to sama przyjemność. Starsi kibice odtwarzają i przypominają tamte czasy, a młodzi poznają je po raz pierwszy. Zaznajamiają się z historią żużla i z jego ważnymi wydarzeniami - mówi Szczakiel.
Podczas Gali nie zabrakło zwycięskich obrazków z 2 września 1973 roku, kiedy to pan Jerzy został pierwszym polskim mistrzem świata. Na trybunach Stadionu Śląskiego w Chorzowie zasiadło 100 tysięcy kibiców, a legenda głosi, że podczas zawodów pod naporem tłumu, dla którego zabrakło biletów ugiął się opór bram wejściowych i na stadion wdarło się dodatkowe 10 tysięcy widzów. Szczakiel ponoć startował z lotnych, a enerdowski sędzia przymykał oko na wyczyny Jurka. - Nie miałem wypróbowanego sposobu na stres. Do zawodów podchodziłem z dużym spokojem. Stutysięczna publiczność nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Miałem okazję uprzednio startować przy podobnej frekwencji na Wembley i Ullevi. Być może luz wynikał z faktu, że nikt na mnie nie liczył. Przed finałem w Chorzowie myślałem tylko o tym by nie dać plamy i znaleźć się w pierwszej dziesiątce - dodaje Szczakiel, który pogodził faworytów; Maugera, który w biegu o wszystko fiknął kozła; Olsena, który zmagał się z palącym bólem ramienia i faworyta Szweda Andersa Michanka, który wystrzelił z lotnego startu, zerwał taśmę i rozgoryczony zakończył zawody na odległym miejscu.