Odnotujmy zatem owe wymuszone zmiany barw w ramach zrzeszeń w 1951 roku: Jan Malinowski, Jan Najdrowski i Zbigniew Sander z Grudziądza do Leszna, Zbigniew Chałupczak z Inowrocławia do Leszna, Zygmunt Garyantosiewicz i Kazimierz Kurek z Krotoszyna do Gwardii Bydgoszcz (Kurek potem długo startował w różnych klubach - Ostrowa, Piły, Zielonej Góry i Opola), Albin Tomczyszyn z Legnicy do Wrocławia, czy też Józef Dyląg, Ryszard Krajewski i Bolesław Puper z Ogniwa Bytom do Łodzi. Ten ostatni zasilił potem rodzący się Śląsk Świętochłowice, po czym reprezentując już barwy Ostrowa zginął podczas sparingu w Gnieźnie. Także Włodzimierz Szwendrowski – mistrz Polski popchany był nakazami, wpierw z Lublina do Bytomia (1951) i dalej do Łodzi (1952), gdzie już pozostał do końca kariery przeplatanej licznymi perturbacjami, także natury prywatnej. Liczne wzmocnienia napływające do Centrum z różnych stron Polski nie zahartowały tego łódzkiego Ogniwa na miarę oczekiwań. Przy tej wyliczance "zrzeszeniowej" ograniczam się tylko do bardziej znanych nazwisk.
Odejściami z wyboru, ale za przyzwoleniem władz były zapewne zmiany klubowych barw takich zawodników jak niespodziewanie Wacław Andrzejewski z Leszna do Rybnika w 1950 roku (żużlowiec ten potem kończył karierę w Świętochłowicach), dalej Daniel Baron i Robert Nawrocki z Rybnika do tych samych Świętochłowic w 1954 roku, kiedy to ów przesławny później Robert począł realizować swoje marzycielskie wizje o silnym ośrodku żużlowym w samym sercu Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, mającym być przeciwwagą dla rybnickiej potęgi ze skraju Zielonego Śląska. W tych latach, a dokładniej w 1953 roku w Świętochłowicach, pojawili się na krótko także dwaj gorzowianie: Kazimierz Wiśniewski i Marian Kaiser - wielka sława lat sześćdziesiątych - duma Warszawy, Gdańska i do pewnego czasu całej Polski. W 1954 w ich ślady poszedł inny gorzowianin Tadeusz Stercel. Baron i Nawrocki natomiast właściwie rzec by można powrócili z niedalekich podróży, jako że obaj zaczynali żużlowe ściganie bliżej Katowic, a w Rybniku znaleźli się, bo tam właśnie po wojnie jakoś tak samoistnie usadowiło się centrum żużlowego sportu na śląskiej ziemi.
Robert Nawrocki - jako działacz
Jerzy Brendler i Wiesław Kołodziejski przeszli po 1951 roku z Ogniwa Bytom do Częstochowy, Jan Bański z Rybnika do Świętochłowic w 1954, Jan Paluch z kolei z Bytomia do Rybnika. Marian Stawecki z Lublina do Łodzi w roku 1952, a następnie powracający do Lublina (1956), przechodzący do Cracovii (1959), by wreszcie zasilić potężniejącą coraz bardziej Stal Rzeszów, Jerzy Błoch z Zielonej Góry przeszedł do Ostrowa w 1951 roku, stamtąd zaś do Wrocławia.
Ciekawymi zawodnikami byli wędrujący w tych latach po Polsce: Władysław Kamrowski z Sopotu, przez Gdańsk i Warszawę, wreszcie powracający do Gdańska już z Legią - protoplastką wielkiego Wybrzeża, Tadeusz Fijałkowski z Warszawy, usiłujący przenosić stolicę z powrotem do Krakowa pod rękę z niejaką Wandą na Nowej Hucie (1958), czy wreszcie Franciszek Hudała, który zaczynał we Wrocławiu (Spójnia), skąd powędrował do Warszawy (Budowlani), a w końcu pokazał się i w Świętochłowicach już w latach 60. Z Wrocławia do Łodzi odeszli w 1955 roku Jerzy Sałabun i Mieczysław Kosierb, natomiast Rudolf Filip też z Wrocławia (1958) poszedł do Legii a potem Kolejarza Opole, Roman Wielgosz ruszył w kierunku odwrotnym, a konkretnie z Ostrowa do Wrocławia w 1953. Z Unii Leszno do Startu Gniezno przeszli Teodor Pogorzelski, a w roku 1959 Marian Kwarciński.
Rawicz natomiast próbowali wspierać, oprócz braci Świtałów w jednym tylko roku 1952, także już wcześniej Władysław Zieliński z Unii Poznań (1951), Jan Kolber z Piły w 1957 roku oraz Witold Świątkowski z Poznania (Gwardia) - 1958, później przechodzący do Gniezna, w barwach którego przyszło mu złożyć ofiarę życia na ołtarzu ligi po uderzeniu w drewnianą bandę rybnickiego toru.
Maciej Korus przechodził w 1958 roku z Resovii Rzeszów do Skry Warszawa (a potem do Krakowa), choć to właściwie były personalne rezerwy stołecznego klubu. Bohdan Jaroszewicz z Łodzi do krakowskiej Wandy, a następnie do Wrocławia w roku 1965. Niemal zmasowany był odpływ ludzi z Gorzowa: Stanisław Rurarz do Świętochłowic (1954), Bronisław Rogal do Warszawy - Legia (1958), Marian Pilarczyk (1959) do Rzeszowa. W Gorzowie nie ośmielono się budować jeszcze wówczas takich ambicji, jakie ku chwale polskiego żużla rosły już niebawem – wówczas dla odmiany notowano powroty, choćby wspomnianego Rogala, Kaisera czy braci Pilarczyków. Bonifacy Langer poszedł z Leszna do Zielonej Góry, Marian Kolęda z Ostrowa oraz zasłużony ponad czterdziestoletni Paweł Dziura z Rybnika – obaj do Czeladzi (1958), Tadeusz Jaworski z Tarnowa do Torunia, Władysław Bistroń z Kolejarza Jarosław do Rzeszowa, Józef Christiani z Rzeszowa do Tarnowa (1959), Stefan Kępa z Lublina do Rzeszowa (1959-67).
Bronisław Rogal
Stopniowy upadek szalenie prężnego klubu z małego Rawicza, który był fenomenem w skali kraju, znaczony był następującymi po sobie złowieszczo odejściami twórców owej niepojętej potęgi z granicy Wielkopolski i Dolnego Śląska. Jan Siekalski uczynił to już w 1949 roku, przechodząc do Leszna, tak samo Władysław Szulczewski przechodzący w tym czasie do Częstochowy, ale to nie zdołało jeszcze osłabić wielkiego Kolejarza - tyle tam było znakomitych osobistości. Potem odchodzili: Wacław Kucharek w 1952 roku do Warszawy, Bolesław Ciesielski rok później do Unii Leszno, Marian Jankowski, który potem poległ w wypadku drogowym, do Ostrowa, Florian Kapała w 1958 roku do Rzeszowa, Marian Spychała do Tarnowa i Mieczysław Mendyka do Zielonej Góry w 1960. Dać tym ludziom sprzęt, przyzwoite środki finansowe do życia, a Rawicz przez lata nie schodziłby ze strefy medalowej DMP. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Jak się okazuje krew zmieszana z metanolem wciąż u ludzi w tych okolicach płynie, czego dowodzi choćby dzisiejszy niesłychany wojownik Piotr Świderski - także wychowanek Kolejarza Rawicz.
Jak z tego widać ruch w interesie był totalny. Rzemieślnicy i artyści żużlowego wyczynu przemierzali kraj wzdłuż i wszerz, co nawet trochę przypomina dzisiejsze czasy. O tyle mieli łatwiej, że nie blokowały im miejsc w zespołach całe zastępy obcokrajowców, często wcale nie lepszych, ale za to wygodniejszych i pozornie tańszych "w utrzymaniu", zaś zawodnik bardzo młody pojawił się na torze w meczu ligowym tylko wtedy, gdy na to zasłużył poziomem wyszkolenia, bojowością i ambicją sportową, bez najmniejszych podpórek regulaminowych. Przykro to powiedzieć, ale w tej kwestii było normalniej.
Stefan Smołka
PS. O tych najbardziej głośnych pojedynczych transferach lat pięćdziesiątych opowiemy sobie innym razem, podobnie jak o małej armii żużlowców powoływanych pod broń do sekcji wojskowych i milicyjnych po II wojnie światowej, pięćdziesiąt i więcej lat temu.