Grzegorz Drozd: Prezesi - mamy was dość!

Żużlowi prezesi po raz kolejny stanęli na głowie, żeby nie dopuścić do połączenia lig. Stanęli na głowie, żeby wprowadzić grupy, podziały, udziwnienia i oczywiście play-offy.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd

Czyli mecze "o coś", które w rozumieniu prezesów wraz z dotacjami miejskimi "załatwią" im budżet. Po raz kolejny okazuje się, że mam rację i nie będę się z tym skrywał. Podobnie jak w sprawie tłumików, fali upadków, formy Tomka Golloba na upragnionych przelotówkach, czy układania jednorazowego toru w Warszawie. Od 15 lat niezmiennie utrzymuję, że żużla w Polsce nie stać na trzy ligi. Nie ma tylu drużyn, a ów podział wytwarza więcej zła niż pożytku. Naczelnym argumentem na "tak" zwolenników podziału na trzy dywizje jest zapewnienie emocji sportowych związanych z awansami i utrzymaniem się w lidze. Ja natomiast odpowiadam, że ów mechanizm, który rzekomo pomaga rozwijać się naszemu żużlowi powoduje dokładnie odwrotny proces - zwija polski żużel.

Sytuacja przypomina psa, który zjada swój własny ogon. Wizja awansów i spadków działa paraliżująco na prezesów, sponsorów, włodarzy miast i media. Wszystkie te grupy manipulują i sterują kibicami, którym wmawia się, że jedynym sensem pójścia na żużel są mecze "o coś", które zamiast być wisienką na torcie są niezbędną codziennością w oczach wszystkich prezesów i podstawowym elementem spinającym ich budżet, który lawiruje nad przepaścią bankructwa. Od kilkunastu lat w polskim żużlu trwa błędne koło i zaciskanie pętli na własnej szyi. Efekty tego widzimy w coraz większym stopniu. Jeśli nie mam racji, to czekam na odpowiedź wszystkich tych, którzy twierdzili, że trzy ligi zapewniają emocje, rotację i rozwój dyscypliny. Czekam na ich odpowiedź, czy to nastąpiło?

Nie nastąpiło i nie nastąpi. Od lat dyskutuje się nad sprawnymi przepisami, które ukrócą samowolę finansową. Od lat w ogóle ich nie czytam. Każdy, kto choć odrobinę ma oleju w głowie nie będzie do nich przywiązywał wagi, a po drugie ich wymyślał, bowiem nikt nie wymyślił i nie wymyśli regulaminu rozgrywek sportowych, który skutecznie respektowałby i nadzorowałby ludzi w wydawaniu ich własnych bądź klubowych pieniędzy. Jeden jedyny skuteczny nadzór to własny mózg. Każdy, kto będzie chciał zadłużyć żużlowy klub zrobi to bez wahania. Tak często się dzieje, bo funkcja prezesa klubu żużlowego, to szansa na lans i furtka do prywatnych interesów. Przykładów z ostatnich lat nie brakuje. To bardzo ciekawe, że ci ludzie - na co dzień właściciele prywatnych firm - zadłużyli kluby żużlowe, ale nie własne firmy, które ciężko budowali od podstaw i z powodzeniem rozwijają.

Tam doskonale wiedzą jak rachować pieniądze, natomiast żużel to trampolina do kariery politycznej, biznesowej bądź działacza żużlowego na poziomie centralnym, z czego też można nieźle żyć i przy okazji zwiedzać świat. Zresztą z tym naszym żużlem pod względem finansowym wcale nie jest tak źle! Na przestrzeni ostatnich 25 lat, czyli wolnej Polski i pluralizmu, wszystkie kluby żużlowe albo stały na skraju bankructwa albo zbankrutowały! Różnica polegała na tym, że wcześniej wystarczyło zmienić literkę w nazwie klubu i można było hulać od zerowego konta w następnym sezonie, a teraz trzeba zginać kark nad fakturami i ugodami.

Kogel-mogel, czyli żużlowy galimatias

Bankructwo z de facto utworzeniem nowego klubu przerabialiśmy w Bydgoszczy, Wrocławiu, Grudziądzu, Krośnie, Rybniku, Ostrowie, Opolu, Łodzi, Gdańsku, Tarnowie, Częstochowie, Pile, Lublinie, czy Zielonej Górze. Bankrutem był bądź ponownie jest: Leszno, Gorzów, Rzeszów, Toruń, Gniezno, padła Warszawa, Machowa, Świętochłowice i Poznań. Tak często zachwalane z perspektywy upływającego czasu lata 90. w niczym nie były lepsze od obecnych. Ostrów nie jeździł w lidze, prezesa Marcinkowskiego z Wrocławia prokurator za przekręty wsadził do pierdla, działacze w Lublinie rozkradli Motor, Roman Niemyjski z Rybnika w ciągu jednego sezonu zniszczył ROW, cudotwórca z USA i sprzedawca pieczarek Zbigniew Morawski zbankrutował w Zielonej Górze, a w Rzeszowie latem podczas meczu z Polonią Bydgoszcz w 1992 roku na koronie stadionu porozstawiano kubły przypominające wyborcze urny na datki od kibiców, bo w klubowym sejfie grasowało echo. W urnach najwięcej uzbierało się powrzucanych przez dzieci papierków i połamanych gałęzi.

Od tamtej pory minęło 23 lata, a mentalność i sposób uprawiania żużla przez działaczy nie tylko w Rzeszowie nie uległy zmianie. Prowizoryczne urny zastępuje internet, gdzie działacze Stali Rzeszów wydali oświadczenie z prośbą o datki i zobowiązali się każdą złotówkę wydać rzetelnie. Gospodarność klubów żużlowych nie zmieni się dopóki prezesi nie będą ryzykować własnym majątkiem, bądź rada nadzorcza nie będzie pociągała ich do odpowiedzialności cywilnej. W radach powinni zasiadać główni sponsorzy oraz przedstawiciele urzędów miasta i innych sponsorów, którzy kładą niemałe pieniądze. Prezesem powinien być menedżer, który realizuje strategię właścicieli klubu. Tylko ktoś taki będzie zainteresowany bytem klubu żużlowego, bo inaczej straci dobrze płatną pracę. Tak jest w Gorzowie, czy Lesznie, gdzie istnieje funkcja dyrektora sportowego, i takie rozwiązania zdają egzamin. Tymczasem w Rzeszowie od dwóch lat prezes "pracuje" za darmo.

Obecnie dla prezesów-dyktatorów bez odpowiedniego nadzoru klub żużlowy to trampolina do kariery bądź biznesu za cudze pieniądze bez żadnego ryzyka. Byliby frajerami, gdyby nie ryzykowali i nie balansowali na krawędzi ryzyka na zasadzie: a nuż się uda i wejdę do play-off, nikt nie złapie kontuzji, a na trybunach będzie komplet publiczności. Jeśli plan się powiedzie nagroda może być sowita, jeśli nie... to nie. W temacie płynności finansowej klubów nic nie zmienimy. Ani ja, ani nikt inny nie wymyśli patentu na zdrowe finanse w sporcie żużlowym. Pozostaje mieć nadzieję, że kluby w coraz mniejszym stopniu będą przypominały prywatne folwarki, w których prezes-dyktator pociąga za wszystkie sznurki i w razie najmniejszego sprzeciwu usuwa niewygodne pionki na klubowej planszy, czego przykładem jest nawet tak potężny klub jak Falubaz Zielona Góra. Natomiast pozostaje kwestia zasad sportowych.

Dalsza część tekstu na drugiej stronie.

Czy zgadzasz się z Grzegorzem Drozdem?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×