Grzegorz Drozd: Bez zarostu (felieton)

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Greg Hancock na prowadzeniu
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Greg Hancock na prowadzeniu

Piękni i bogaci dzisiejsi czterdziestoletni nie dają za wygraną i wciąż sięgają po najwyższe laury. Znak czasów najnowszej historii speedwya. Tak bogatej serii zwycięstw w IMŚ klub starszych panów światowy żużel nie notował nigdy.

W tym artykule dowiesz się o:

Greg Hancock ma 45 lat i jest aktualnym indywidualnym wicemistrzem świata. Nikt w tym wieku nie dokonał podobnego wyczynu. Ale to nie koniec rekordów "Herbiego" pod względem metryki. Hancock już w 2011 roku został najstarszym mistrzem świata. Trzy lata później jeszcze bardziej wyśrubował wynik. Amerykanin po czterdziestce łącznie zdobył aż 4 medale! Najgorszą pozycję - tuż za podium - zajął w 2013 roku, kiedy to w środku sezonu mocno poturbował się w trakcie ligowego meczu na bydgoskim torze i mozolnie wracał do pełni formy. Nie zwalnia tempa Nicki Pedersen, nie poddaje się Tomasz Gollob, a dopiero co z toru zjechali niepokonani Jason Crump, Tony Rickardsson i Leigh Adams. W czym tkwi sekret długowieczności?

Soda i wino prekursorzy energetyków

Żużel przez wiele lat nie był profesjonalny. Nigdzie poza Anglią do lat 90-tych nie funkcjonowała liga zawodowa. W Szwecji, Polsce, czy ZSSR żużel był często bardziej młodzieńczą przygodą niż sposobem na długoletnie życie w dobrobycie. Dlatego kariery rzadko trwały dłużej niż do trzydziestego roku życia. Pieniądze nie były duże, rozgrywki ubogie, a zawodnicy pod względem przygotowania fizycznego mieli ogromne braki. Nadwaga i brak motoryki były nagminne u wszystkich, łącznie z pół zawodowcami z Anglii. Pół zawodowcami, bo mało kto mógł pozwolić sobie na życie z jazdy na żużlu i w przerwie zimowej trzeba było pójść do pracy. W zawodowej lidze brytyjskiej zarobki stanowiły stawki zdobyte za punkt, natomiast w Polsce oprócz gratyfikacji za zdobycze punktowe kluby przyzakładowe zatrudniały fikcyjnie zawodników. Nie było sponsorów i kontraktów reklamowych. Światowe koncerny dopiero powstawały, a w Polsce prywatna działalność gospodarcza była sparaliżowana przez ustrój.

Przypadki luksusowych idoli przedwojennych (Frank Atrhur, Frank Varey) bądź powojennych (Graham Warren, Ronnie Moore) były wyjątkami potwierdzającymi regułę, a długowieczność niektórych asów z przełomu lat 40. i 50. - Tommy Price, Vic Duggan, Jack Parker - była wynikiem przerwy startowej wskutek wybuchu II WŚ. Ewenementem był Australijczyk Aub Lawson najlepszy według wielu fachowców żużlowiec lat 50-tych. Lawson nie miał jednak szczęścia do finałów światowych i pierwszy i jedyny medal zdobył w 1958 roku w wieku 44 lat! - Aub posiadał ten luksus, że opiekowały się nim na bieżąco siostra i mama. Lawson należał do tych zawodników, którzy "nie biorą jeńców". Jeździł ostro i na granicy faulu. Miał liczne upadki, urazy i ciągle palił. Mimo to wciąż jeździł, wygrywał i wydawał się niezniszczalnym gościem, którego zahartowała służba wojskowa podczas wojny światowej - mówi Collin Pratt, były zawodnik reprezentacji Wielkiej Brytanii i finalista IMŚ z 1967 roku.

Wszystko zaczęło się zmieniać na przełomie lat 60. i 70. W 1964 roku powstał system satelitarny INTELSAT, a igrzyska w Tokio (68) były już transmitowane na całym świecie. Rok później (69) została przeprowadzona pierwsza transmisja telewizyjna z finału światowego na żużlu. Na szklanym ekranie regularnie zaczęły pojawiać się transmisje z zawodów żużlowych. Reklamy nabrały globalnego charakteru, a pierwszymi żużlowcami posiadającymi własnych sponsorów zostali Ivan Mauger, Ole Olsen i Peter Collins. Czarne skóry bez nalepek sponsorów, które dominowały jeszcze w latach sześćdziesiątych powoli ustępowały kolorowym kombinezonom przyozdobionym w pstrokate naszywki sponsorów. Mauger podpisał lukratywny kontrakt z francuskim koncernem winiarskim, a z kolei Ole Olsen z producentem napojów. Petera Collinsa wspierał producent oleju oraz Harry Weslake - konstruktor silnika, który zrewolucjonizował światowy speedway. Umowy współpracy z producentami silników to odrębny bardzo ciekawy rozdział.

W latach 60-tych dominował silnik ESO. W 1968 roku pierwszy swój kontrakt firmowego jeźdźca Jawy podpisał Ivan Mauger i był to przełomowy moment w historii żużla. - Każdej zimy przyjeżdżałem do Czechosłowacji i wybierałem sobie na początek pięć motocykli, a później podstawiono mi 10 maszyn - opowiada Mauger. - Kontrakt Maugera był epokową sprawą. Dotąd każdy z nas niezależnie czy to finalista mistrzostw świata, czy też średniak ligowy posiadał po jednym bądź góra po dwa motory - mówi Colin Pratt. Mauger wytyczył nowe ścieżki, a jego kariera nabrała zupełnie innego wymiaru. Własny tuner, mechanicy, cały garaż motocykli, starty w różnych krajach. W jego ślady szli inni z Ole Olsenem na czele, co przełożyło się na długie lata dominacji najlepszych. - Sprawa była prosta: żużel dawał mu spore profity i był dla Maugera świetnym biznesem, dlatego Ivan wszystko podporządkowywał temu, aby jak najdłużej z niego korzystać. Tak w skrócie można podsumować temat - dodaje Pratt. Sęk w tym, że na razie były to jednostki. Milionerem nie można było zostać bazując wyłącznie na startach na torach brytyjskich, a mistrzem świata mógł zostać tylko jeden. Taka sytuacja utrzymywała się przez lata osiemdziesiąte.

Hans Nielsen i Erik Gundersen szpanowali opowieściami o kontraktach reklamowych z markami samochodów, producentem obuwia, czy odzieży sportowej, ale im dalej w las to niewiele się zmieniło w stosunku do poprzednich lat. - Nielsen i Gundersen to były mega gwiazdy, a my byliśmy drobnymi wyrobnikami. Gdy w 1990 roku postanowiłem, że zaatakuję pozycję Duńczyków i powalczę o tytuł mistrza świata uprosiłem lokalnego dealera samochodów, żeby mi dołożył na zakup sprzętu, a byłem przecież czołowym, zawodnikiem na świecie. Finał w Bradford wygrałem, ale na zimę... musiałem pójść do pracy. Żużel w dalszym ciągu nie był dochodowy - mówi Per Jonsson. Szwed się nie mylił. Uwielbiani przez wszystkich kibiców żużlowych w latach 80. showmani Kelly i Shawn Moranowie po zakończeniu kariery nie mieli pieniędzy i zaczęli dorabiać naprawiając dachy. Problem słabych zarobków dotyczył zwłaszcza zawodników z innych kontynentów niż Europa, którzy musieli wyjeżdżać daleko od domu, aby uprawiać regularnie speedway i musiało im się to opłacać. - Gdy Phil Crump zszedł do granicy średniej około dwa na bieg, co dalej było świetnym wynikiem momentalnie zrezygnował z ligi brytyjskiej w 1985 roku i wolał pilnować rodzimego interesu związanego ze sprzedażą cytrusów, a przecież mógł się jeszcze ścigać z powodzeniem przez kilka następnych sezonów. Takich przypadków nie brakowało, czego dowodem był Dennis Sigalos, Bobby Schwartz, Scott Autrey, czy John Titman. Żużel w dalszym ciągu przypomniał bardziej młodzieńczą przygodę z motocyklem w tle, niż dorosły poważny biznes.

Wyprzedzić epokę

Rick Miller w 1992 roku był jednym z liderów Coventry Bees, reprezentacji USA i obok Sam Ermolenki i Ronniego Correya awansował do finału indywidualnych mistrzostw świata we Wrocławiu, a mimo tego na wiosnę w nowym sezonie po Millerze pozostało tylko wspomnienie. - Ricka od zawsze ciągnęło do wielkiego świata, filmu i mediów. Jeszcze w trakcie kariery zapuszczał się w meandry show biznesu. Był modelem i pozował do reklam. Z drugiej strony żużel nie mógł zaoferować mu zbyt wiele. Jazda na motocyklu, to była przygoda młodego chłopaka, który marzył żeby pójść w ślady Bruce'a Penhalla. W lidze brytyjskiej przejeździł 10 sezonów i odstawił kolorowego GM-a. Zarobki w brytyjskiej lidze spadały i za chlebem coraz częściej trzeba było tułać się za Żelazną Kurtynę. Te wszystkie okoliczności powodowały, że nawet tak zdolni zawodnicy Josh Larsen czy Chris Manchester bardzo szybko rezygnowali z profesjonalnej kariery żużlowca.

- Lata 90. były bardzo trudne dla Amerykanów i Australijczyków. Siła europejskiego żużla przesuwała się na Wschód, co wymagało od nas jeszcze większego zaangażowania, mobilizacji i wysiłku. Oprócz startów na Wyspach coraz częściej musieliśmy wyjeżdżać do innych krajów. Normalnością i codziennością stało się, że we wtorki jesteśmy w Szwecji, a w niedziele w Polsce - mówi Greg Hancock. - Pieniędzy w tamtych czasach nie było za wiele. Grand Prix od początku, to było więcej nakładów niż korzyści. Promotorzy na Wyspach coraz mniej płacili, a Polska to było Eldorado dla wybranych. Ja, Billy, czy Leigh byliśmy beneficjentami otwarcia polskiego rynku dla obcokrajowców, ale reszta chłopaków polskie pieniądze widziała rzadko albo wcale. Należeliśmy do czołówki światowej, niby mieliśmy wielu sponsorów, ale to wszystko była drobna pomoc ludzi, którzy prowadzili drobne interesy, lubili żużel bądź nas osobiście - przyznaje Hancock, który do spółki z Billym Hamillem, druhem i kumplem z Dudley Wood dokonali przełomu. - Od początku kariery starałem się być profesjonalny. Gdy byłem młody i rozpoczynałem profesjonalną karierę w Europie znakomity angielski żużlowiec i mój kolega po fachu Phil Collins napisał mi 10 podstawowych rad, jak mam zachowywać się w szarej żużlowej codzienności - opowiada Hancock.

Wśród wytycznych były ciekawe wskazówki mówiące o tym, aby Greg systematycznie i ciężko pracował, odżywiał się zdrowo, unikał fast-foodów, oszczędzał pieniądze, inwestował w sprzęt, szanował kibiców, wyznaczał cele, nie szarżował na ciężkich torach, a jeden z bardzo ciekawych punktów brzmiał tak: Nie zachowuj się jak primadonna w stosunku do promotorów, kibiców, wyglądaj schludnie i bądź zawsze ogolony. Pamiętaj, że jak cię widzą tak cię piszą. Młody, dobrze wyglądający, z zadbaną i ułożoną fryzurą oraz ogolony mężczyzna, to sygnał dla sponsorów, że to solidny i odpowiedzialny partner w biznesie. Kto będzie chciał inwestować swoje pieniądze w kogoś, kto nie wygląda wiarygodnie - tłumaczył przyszłemu mistrzowi świata Collins.

Ciąg dalszy artykułu na drugiej stronie.
[nextpage]- Wspólnie z Billym tak też postępowaliśmy i zawsze byliśmy ogoleni - śmieje się Hancock. - Szukanie sponsorów to ciężka i żmudna praca - przyznaje. - W 1995 roku wystartowało Grand Prix i Sam Ermolenko rzucił pomysł, aby wspólnie zbudować team. Temat jakoś się rozmył i nic z tego nie wyszło. W trakcie sezonu podczas powrotu z niedzielnego meczu ligi polskiej wróciliśmy z Billym do tego tematu. Ustaliliśmy, że znakiem rozpoznawczym teamu będzie wspólny design kevlarów, motocykli, boksów, busów i ubioru mechaników. Opracowaliśmy szczegółowy plan działania w poszukiwaniu sponsora. Przygotowaliśmy portoflio naszych sukcesów oraz odbyliśmy szkolenia, jak mówić językiem korzyści. Że nie należy używać słów: ja chcę, ja potrzebuję, lecz opisywać wspólny cel i obopólne korzyści płynące z współpracy. Lakoniczne hasło "umieszczę pańskie logo na kombinezonie" to było za mało - twierdzi Greg.

Organizacja to podstawa

Plan powiódł się i w sezonie 1996 wystartował pierwszy projekt żużlowego teamu w mistrzostwach świata. Team Exide - tak brzmiała nazwa firmowego zespołu Hancocka i Hamilla, którzy zdominowali tory i obaj sięgnęli po tytuły mistrzów świata w latach 96-97. Później nastąpił kryzys. - Wydaje mi się, że żużel nie był przygotowany na takie wydarzenie i można powiedzieć, że nieco wyprzedziliśmy epokę - zauważa Hancock. - Jednak był to bardzo ważny punkt zwrotny w najnowszej historii żużla i dowód na to, że speedway również może być atrakcyjny - podkreśla. Żużel od tamtych czasów powoli się zmieniał. Na stałe do kalendarza weszła kilkurundowa karuzela o miano indywidualnego mistrza świata, a zawodnicy regularnie zaczęli jeździć w kilku ligach jednocześnie. Coraz więcej żużla pojawiało się w różnych stacjach telewizyjnych. Najlepsi zawodnicy np. Tony Rickardsson i Tomasz Gollob podpisywali lukratywne kontrakty z firmami z branż budowlanych i telekomunikacyjnych. Przełomem okazały się marki napojów energetycznych. Jednym z pierwszych, który podpisali umowę sponsorską z energetykiem był nasz Jarosław Hampel.

- Kontrakt podpisałem w 2004 roku, gdy wszedłem do Grand Prix. Na pewno ważnym czynnikiem był mój młody wiek, byłem aktualnym mistrzem świata juniorów oraz pochodziłem z kraju, gdzie żużel jest bardzo popularny - wspomina Hampel. Wkrótce w jego ślady poszli następni: Hancock, Crump, Sajfutdinow, Gollob, Holder, Woffinden, Ward i inni. Żużlowcy posiadają coraz większe budżety, szereg pomocników, duże teamy i perfekcyjną organizację. - Nie wszystkich na to stać i przeinwestowują. Za moich czasów nie potrzebowałem żadnych pomagierów. Sam przygotowywałem sprzęt do zawodów i dawałem radę. W wielu przypadkach ten cały zastęp mechaników to zwykły szpan i marnotrawstwo pieniędzy, na które żużel nie jest w stanie sobie pozwolić - uważa były żużlowiec Brian Havelock, ojciec mistrza świata z 1992 roku. - Helge Pedersen to mój menedżer od 2004 roku. Poznaliśmy się bliżej przy okazji współpracy w reprezentacji podczas Pucharu Świata rok wcześniej organizowanym w Danii. Zostałem wtedy mistrzem świata. Kariera nabrała rozpędu i potrzebowałem kogoś, kto to wszystko ogarnie. Helge miał dobre rekomendacje od Hansa Nielsena i był solidnym pracownikiem jednego z duńskich banków. To mnie przekonało i nie zawiodłem się. Współpracujemy do dziś - mówi Nicki Pedersen. - Rozbudowane teamy powoli przestają być modne. Kulminacją były czasy, gdy Tony Rickardsson zatrudniał 15 osób i tworzył team z Sebastianem Ułamkiem. Żużlowcy sumienniej liczą każdą złotówkę i ograniczają wydatki, ale to prawda, że poziom profesjonalizacji wśród zawodników bardzo wzrósł. Więcej zarabiają i są coraz bardziej profesjonalni. Zwłaszcza ci lepsi. Dlatego to jest odpowiedzią, dlaczego średnia wieku zawodników z czołówki światowej przesunęła się nieco w górę - uważa Andrzej Grodzki.

- Żużlowcy lepiej się odżywiają, współpracują z fachowcami przygotowania fizycznego i mentalnego - dodaje Krzysztof Cegielski. - Sam do tego wszystkiego ten sposób podchodziłem - zaznacza. Po jednym z sezonów Bjarne Pedersen oprócz listy podsumowującej sezon, w której umieścił liczbę odjechanych zawodów, biegów i pokonanych kilometrów, odznaczył zjedzoną liczbę specjalnych posiłków bazujących na owocach i warzywach. - W kilku ligach na raz startuję od wielu sezonów, ale ciągle powtarzam, że mnie to nie męczy. Wszystko jest kwestią organizacji, a ja mam to bardzo dobrze poukładane - tłumaczy Nicki Pedersen. Rozwój linii lotniczych, gęstość lotnisk, a także sieć usług kurierskich, to elementy, które mają ogromny wpływ na profesjonalizację żużla. - Jeszcze w latach 90. logistyczną łamigłówką było wysłanie silnika do serwisu w ręce zagranicznego tunera i otrzymanie sprzętu z powrotem na czas. Dziś młodzi żużlowcy nie mogą pojąć, że istniał świat bez kurierów i w zupełnie inny sposób trzeba było sobie radzić z takimi przyziemnymi sprawami - mówi Mirosław Cierniak. - Kibice, działacze i dziennikarze myślą, że głównym wydatkiem zawodników jest zakup sprzętu, natomiast nie wiedzą jak kosztowną sprawą w przeciągu całego sezonu są usługi kurierskie - śmieje się Ryszard Kowalski, uznany tuner z Torunia. - Silniki non stop kursują pomiędzy tunerami i zawodnikami. To są ogromne koszty, na które stać niewielu. Dlatego najlepsi i najbogatsi mają na tym polu przewagę, bowiem regularnie jeżdżą na świeżo serwisowanym sprzęcie - mówi Kowalski.

- W pamiętnym sezonie 1999, gdy Tomek Gollob walczył o tytuł mistrza świata startował, co prawda tylko w dwóch ligach, ale uparcie sam dokonywał częstych prac przy silnikach, co go wykańczało. Po jednym z powrotów z Anglii odbieraliśmy go z lotniska pod kroplówką, bo był wycieńczony, aż w końcu zanotował koszmarny wypadek we wrocławskim Złotym Kasku. Po wielu latach i on zrozumiał, że trzeba bardziej zaufać tunerom i zachować świeżość organizmu - mówi lekarz ze Szpitala Wojskowego w Bydgoszczy, w którym bydgoszczanin był hospitalizowany po słynnym karambolu.

Ciągle młody i… nieogolony

Wszystkie okoliczności powodują, że zawodnicy do czterdziestki, a nawet po, z powodzeniem rywalizują na światowych torach. - Żużel to bardzo niewdzięczna robota. Rzadko bywam w domu, ale moja rodzina doskonale to rozumie, że jestem w pracy i jeżdżę po to, aby zarobić na nasz wspólny dom - podkreśla Hancock. - Technika idzie do przodu, a geopolityka się zmienia. Kiedyś Polska była zupełnie innym krajem. Wiele czasu zajmowała podróż na mecz ligi polskiej. Bywało, że na granicy staliśmy po kilka godzin. Nigdy nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Z tego powodu wielu, zwłaszcza starszych kolegów odpuszczało Polskę. My byliśmy młodsi i bardziej zdeterminowani. Dziś nie ma takich problemów - mówi Hancock. - Uprawiam niebezpieczny sport, ale wkalkulowałem to ryzyko w swoje życie już wtedy, gdy rozpoczynałem profesjonalną karierę. Od tamtego czasu byłem świadkiem kilku wielkich dramatów bliskich mi kolegów z toru. W 1989 ledwie z życiem uszedł mój kolega klubowy z Cradley, Erik Gundersen. Kilka lat później wypadek przykuł do wózka inwalidzkiego Pera Jonssona, z którym znaliśmy się bardzo dobrze choćby ze wspólnych startów w Rospiggranie w latach 92-93. Teraz kontuzji nabawił się Darcy Ward, dla którego mam wiele szacunku i traktuję go jak młodszego brata, ale... to był po prostu fatalny upadek i w żaden sposób nie wpłynie na osłabnięcie mojej pasji do żużla. No i mimo panującej mody na brodę ciągle jestem ogolony - śmieje się Greg Hancock.

Najstarsi medaliści IMŚ
1. Greg Hancock (45 l.) 2015 rok
2. Aub Lawson (44 l.) 1958 rok
3. Ivan Mauger (40 l.) 1979 rok
4. Hans Nielsen (40 l.) 1999 rok
5. Tomasz Gollob (39 l.) 2010 rok
6. Nicki Pedersen (38 l.) 2015 rok
Tommy Price (38 l.) 1949 rok
8. Leigh Adams (36 l.) 2007 rok

Grzegorz Drozd

Zobacz więcej tekstów Grzegorza Drozda ->

Komentarze (6)
avatar
RECON_1
11.01.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Duzy plus dla autora, wlasnie takich artykulow powinno byc wiecej,szczegolnie w okresie zimowym. 
avatar
k44
11.01.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
5 /5 pozdrawiam Grzesiu 
avatar
żółtoniebieskobiały - DW43
10.01.2016
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Kolejne 5/5 ode mnie! Świetnie się czyta takie historie o speedwayu:) 
avatar
sympatyk żu-żla
10.01.2016
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
P, Grzegorzu czasów PRL.Zawodnicy nie zmieniali klubów jak dzisiaj,Każdy zawodnik miał stałą pracę jak w tych przypadkach co ja znam, Zakład gdzie zawodnik miał etat był płacony czy był w prac Czytaj całość
budlight
10.01.2016
Zgłoś do moderacji
4
2
Odpowiedz
Jak zawsze świetny tekst. Gratulacje dla autora