Wtedy bowiem światowa federacja powołując specjalną komisję CCP (ds. wyścigów torowych) uznała speedway za sport ważny na równi z innymi dyscyplinami motorowymi. To był dziejowy przełom. Wcześniej w wymiarze międzynarodowym bywało z tym blado, choć przecież na Wyspy Brytyjskie dirt track, w kształcie zbliżonym do dzisiejszego, zawitał w końcówce lat dwudziestych, a w Polsce zaraz po - na początku dekady lat trzydziestych tego samego ubiegłego wieku.
W tzw. międzywojniu ferment był niesłychany. Pewnie by ta ekspansja żużlowa lotem błyskawicy poszła dalej, zawładnęła skutecznie wszystkimi kontynentami, ale... wybuchła wojna. Najkrwawsza - jak dotąd - z wojen. Ile pięknych dusz pochłonęła? Ilu zginęło młodych poetów, malarzy, muzyków, zdolnych studentów, światłych naukowców, oddanych urzędników, ofiarnych robotników, pracowitych rzemieślników? Ilu wreszcie znakomitych, genialnie utalentowanych sportowców poległo, zaginęło bądź tracąc zdrowie postradało jakiekolwiek szanse realizacji marzeń? Nikt nie wie jaką kreską oni (i ich potomkowie nienarodzeni) narysowaliby świat, w którym żyjemy.
60 lat temu czas był burzliwy wcale nie mniej niż dziś. Rozpędzony po wojnie świat i Europa z Polską brały dziejowy zakręt. W Związku Radzieckim trzy lata po śmierci generalissimusa Stalina na zjeździe partii komunistycznej w lutym 1956 roku zaczęła się niosąca złudne nadzieje odwilż. Głośnym wystąpieniem Nikity Chruszczowa rozpoczął się proces odbrązawiania postaci sowieckiego tyrana. Co ciekawe w marcu tego samego roku 1956 w Moskwie zmarł polski przywódca, były prezydent i premier RP, I sekretarz PZPR, sowiecki agent, wierny sojusznik Józefa Stalina, Bolesław Bierut. W czerwcu w Polsce (Poznański Czerwiec) i w październiku na Węgrzech (rewolucja w Budapeszcie) obywatele wypowiedzieli posłuszeństwo prosowieckiej władzy. Interweniowała Armia Czerwona - polała się krew. Innym, ważnym z dzisiejszej perspektywy, wydarzeniem było ogłoszenie w 1956 roku Pakistanu jako pierwszej w świecie republiki islamskiej.
Sport światowy zdominowały igrzyska olimpijskie - zimowe w Cortina d' Ampezzo (pierwszy medal dla Polaka, Franciszka Groń-Gąsienicy, w historii zimowych olimpiad) i letnie w Melbourne (poza kilkoma srebrnymi i brązowymi, jedyny złoty medal Elżbiety Krzesińskiej w skoku w dal i w efekcie dopiero siedemnaste miejsce Polski w tabeli medalowej). Speedway międzynarodowy zdominowany był przez wybrane kraje Brytyjskiej Wspólnoty Narodów Commonwealth - Wielką Brytanię, Australię i Nową Zelandię. Amerykanie, eksperymentując u siebie, po wojnie odpuścili sobie - "europejskie" z racji miejsca ich rozgrywania - mistrzostwa świata. Powoli jednak od początku lat pięćdziesiątych w światowych rankingach zaczęli mieszać Szwedzi, w mniejszym stopniu Norwegowie (finał europejski w 1955 roku wygrał norweski żużlowiec Henry Andersen), a od drugiej połówki lat pięćdziesiątych dochodzili Polacy, Austriacy, Niemcy, Czechosłowacy, Finowie, wreszcie w latach sześćdziesiątych doszli jeszcze Rosjanie. Dumą Polaków napawać musi fakt, iż Anglosasów, we współczesnym rozumieniu tego słowa, ze szczytów chwały strącili wpierw szwedzcy śmiałkowie (Ove Fundin wygrywa finał światowy na Wembley w omawianym 1956 roku), a zaraz po nich polscy żużlowcy. Złoty medal DMŚ dla Polski w 1961 roku był tego najdobitniejszym dowodem i początkiem złotej serii.
To właśnie w roku 1956 polskich żużlowców pierwszy raz dopuszczono do eliminacji IMŚ. Dokładnie 29 kwietnia w Warszawie do ciężkiej batalii o finał na Wembley stanęli Włodzimierz Szwendrowski, Edward Kupczyński, Florian Kapała, Marian Kaiser, Mieczysław Połukard, Tadeusz Teodorowicz, Eugeniusz Nazimek, Janusz Suchecki. Jeśli do tego dodać rewelacyjnego wówczas Andrzeja Krzesińskiego, to mowa jest o najlepszych z najlepszych w polskim żużlu. Tę historycznie pierwszą eliminację wygrał Kapała przed Kupczyńskim i Sucheckim. W kolejnej rundzie szóstka Polaków awansowała dalej, a Austriak Fritz Dirtl zginął po upadku na torze w Oberhausen. Wreszcie podczas finału europejskiego w Oslo, skąd promocję do Londynu otrzymywała tylko pierwsza czwórka, Florianowi Kapale do awansu zabrakło trzech punktów. Najważniejsze jednak, że Polacy wreszcie zaistnieli, pokazali się światu. A że poznali swoje miejsce w szeregu?... Jeszcze przez równe dziesięć lat, aż do roku 1966, podium IMŚ było poza zasięgiem Biało-Czerwonych. Dopiero kapitalna postawa Antoniego Woryny na Ullevi w Göteborgu pozwoliła jako pierwszemu z Polaków wedrzeć się do pierwszej trójki najlepszych żużlowców świata, z całkiem realną wówczas szansą nawet na złoto. Ale to już osobna historia.
W polskim ligowym żużlu powrócono do ośmiozespołowej ekstraklasy, po jednorocznym eksperymencie z sześcioma drużynami, co okazało się kompletnym niewypałem. Ten przykład sprzed sześćdziesięciu lat dowodzi, że liczba drużyn w lidze powinna być uzależniona od potencjału kadrowego - w pierwszej kolejności, najlepiej opartego w optymalnym stopniu na własnych wychowankach, a dopiero potem na zasobności klubowej kasy, czynnika super istotnego, ostatnimi czasy często decydującego, ale i do bólu złudnego. Potęga zbudowana wyłącznie na pieniądzach prędzej czy później runie, bo nie ma wystarczająco mocnych fundamentów. W tym kontekście odgórne zamykanie ligi dla komfortu psychicznego niektórych prezesów wydaje się bezsensowne. Ostatnie miesiące i lata pokazują, że stawianie na głośnych możnych zamiast na cichych ambitnych prowadzi do katastrofy, a liga tak ukształtowana zamyka się, jak widać, sama - bez obligatoryjnych zapisów. I niech tak zostanie. Lepiej na bieżąco pochylać się nad tym, co życie podpowiada, niż regulować coś przepisami nieprzystającymi do dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.
Wracając do ciekawszej po stokroć historii, zreformowana liga była bardzo interesująca, pełna walki i sensacyjnych rozstrzygnięć. Bydgoska Gwardia z Mieczysławem Połukardem, Zbyszkiem Raniszewskim, Janem Malinowskim i braćmi Świtałami w składzie nie obroniła tytułu sprzed roku, lądując na trzecim miejscu. Wicemistrz roku poprzedniego, 1955, Kolejarz Rawicz wypadł poza podium, mimo iż jego lider Florian Kapała nie miał sobie równych w kraju. Był to początek kryzysu rawickiej sekcji, pogłębionego odejściem jesienią rok później Kapały do Rzeszowa. Wciąż świetnie prezentowała się Ślęza Wrocław z liderami w osobach Edwarda Kupczyńskiego, Tadeusza Teodorowicza i Konstantego Pociejkowicza - reprezentantów Polski. Wystarczyło im to do srebra. Dramat w Lesznie, gdzie, mimo niezłej paczki zawodników (Henryk Żyto, Zdzisław Waliński, Zbigniew Flegel i kończący już swoją bogatą karierę Józef Olejniczak), przełknąć musiano gorycz degradacji ukochanej Unii do II ligi. Drużynowym mistrzem Polski został Górnik Rybnik, rozpoczynający (jak i dziś) sezon 1956 roku z pozycji beniaminka ekstraklasy.
Fenomenowi, który się wtedy w Rybniku narodził warto poświęcić w całości osobne opracowanie.
Stefan Smołka