Jason Doyle, aktualnie piąty zawodnik świata, od nadchodzącego sezonu reprezentant Ekantor.pl Falubazu Zielona Góra. Pod koniec minionego roku otarł się o trwałe kalectwo uczestnicząc w koszmarnym karambolu podczas finałowego wyścigu w Grand Prix Australii. Etihad Stadium w Melbourne opuszczał na noszach, stwierdzono złamanie kręgu C7 (znajduje się w odcinku szyjnym) oraz przebite płuco.
Gdy tylko odzyskał świadomość, myślał o tym, by jak najprędzej wrócić do zdrowia i rozpocząć przygotowania do kolejnego sezonu. W Internecie pochwalił się zdjęciem ze szpitalnego łóżka. Cały posiniaczony trzymał kciuk uniesiony w górę i szczerzył zęby. To przecież nie pierwszy raz, gdy żużel dosłownie daje mu w kość. Australijska mentalność optymisty nie pozwoliła mu zwątpić. - Na moje szczęście nic nie pamiętam, więc nie będę miał psychicznej blokady, gdy wrócę na tor - mniej więcej tak można streścić jego słowa po feralnej kraksie.
Bit of make up and I'm ready for the weekend ;) pic.twitter.com/eY32TQQpCJ
— Jason Doyle #⃣6⃣9⃣ (@Jasondoyle43) październik 25, 2015
Wytrwałość, cierpliwość, trwanie w pasji i przede wszystkim ciężka praca. Gwiazda Jasona Doyle'a rozbłysła dość późno. W 2016 roku skończy 31 lat. Wrota do panteonu, w którym zasiada czołówka światowa otworzył raptem 2 lata temu.
Wychowany na brytyjskim gruncie
Jason Kevin Doyle urodził się 6 października 1985 roku w Newcastle. Nie na Wyspach Brytyjskich, lecz w stanie Nowa Południowa Walia, szóstym pod względem liczby ludności mieście w Australii. Przygodę ze sportami motorowymi rozpoczął bardzo szybko, bowiem już w wieku 3 lat dosiadał malutką motorynkę, o czym informuje na swojej stronie internetowej. I tak zżył się z motocyklami. Stały się jego życiową pasją, a pomysłem na życie żużel.
Doyle wchodził w poważne ściganie w momencie, gdy Australijczycy mieli kim chwalić się na międzynarodowych arenach. Fundamentami reprezentacji byli Jason Crump, Leigh Adams, czy Ryan Sullivan. Za nimi natomiast ustawiła się grupa młodych, głodnych sukcesów zawodników z nowego pokolenia. Troy Batchelor, Chris Holder, a chwilę później Darcy Ward. To były najgorętsze nazwiska nieopierzonych Kangurów, którzy przebojem wdzierali się do elity.
Tymczasem gdzieś tam pośród nich swoje żużlowe umiejętności szlifował Jason Doyle. W wieku 20 lat, w 2005 roku zdobył wicemistrzostwo stanu, z którego pochodzi, czyli Nowej Południowej Walii. Rok później na jego szyi zawisnął już złoty medal tych rozgrywek, lecz nie oszukujmy się, stawka tych zawodów nie jest powalająca.
Dobre występy w ojczyźnie stały się dla Jasona Doyle'a trampoliną do jazdy na Wyspach Brytyjskich. Z reguły jest to druga ojczyzna dla Australijczyków i to tam na poważnie rozpoczynają przygodę z żużlem. W 2005 roku Doyle trafił do kuźni australijskich talentów - Isle of Wight Islanders. Miał też epizod w Poole Pirates, gdzie na dłużej przeszedł rok później.
Przez kilka sezonów Australijczyk nabierał doświadczenia ścigając się na brytyjskich torach, jednak mimo młodego wieku nie odnosił tak spektakularnych sukcesów jak jego rówieśnicy, nie licząc brązowego medalu w indywidualnym juniorskim czempionacie w jego ojczyźnie w 2006 roku. Powoli zaczynała przylegać do niego łatka ligowego rzemieślnika, solidnego żużlowca, jednak nienależącego, a raczej nieaspirującego do światowej czołówki. W 2008 roku nadszedł czas na starty w Polsce. Wówczas Doyle miał już 23 lata. Jego pierwszym klubem nad Wisłą był Kolejarz Rawicz, a więc ośrodek od lat rywalizujący w niższych ligach. O Doyle'a nie zabiegały potęgi, jak w przypadku Batchelora, który jazdę w naszym kraju zaczął w Unii Leszno, Holdera (Atlas Wrocław), czy Warda (Unibax Toruń). Tymczasem Doyle nie tylko rozpoczął starty w Polsce w Rawiczu, ale pięć lat później wrócił w tamte strony.
Zanim jednak do tego doszło, Doyle po średnim w jego wykonaniu sezonie w barwach Niedźwiadków (średnia biegowa 1,405 w 8 meczach) przeniósł się do gnieźnieńskiego Startu. I wówczas, gdy wydawało się, że w drużynie Orłów rozwinie skrzydła, napotkał na pierwszy nadpiłowany szczebel drabiny, który przystopował jego marsz ku górze. W styczniu 2009 w Indywidualnych Mistrzostwach Australii zanotował upadek. Konsekwencje? Operacja lewego ramienia i kilkumiesięczna przerwa. W efekcie ówczesny 24-latek stracił niemalże cały rok. Gnieźnianie nadal wierzyli w jego umiejętności i pozostawili w swoich szeregach na kolejny sezon. W 2010 roku Australijczyk jednak tylko dwukrotnie przywdział plastron Startu. Nie zachwycił - średnia 1,333, choć był ważnym ogniwem zespołu w wygranym w Grudziądzu meczu 46:44. Zdobył wtedy 9 punktów i bonus.
Przełom
W 2011 roku Jason Doyle skończył 26 lat. W Polsce nie zasłynął niczym szczególnym, a wręcz przeciwnie, dla części polskiej publiki był nawet postacią anonimową. Bardziej rozpoznawalny był w Elite League, lecz też nie był gwiazdą tamtejszych rozgrywek. Któż by wówczas przypuszczał, że wielka kariera dopiero przed nim. W Polsce jednak nadal pojawiał się sporadycznie. Nawet w 2013 roku, kiedy to wrócił do Kolejarza Rawicz i sygnalizował wysoką formę, wystąpił w jedynie trzech meczach. Już wtedy notował pokaźne zdobycze w Elite League zadebiutował w reprezentacji Australii podczas Drużynowego Pucharu Świata. W końcu nadszedł rok 2014. Wykazującego zwyżkę formy Doyle'a dostrzegł Witold Skrzydlewski z Orła Łódź.
(Ciąg dalszy na następnej stronie)
[nextpage]Ku zaskoczeniu większości, Jason Doyle jeździł jak z nut, choć już podczas krajowych mistrzostw, gdy w Europie panowała zima, zasygnalizował, że jest w formie sięgając po srebrny medal. Fantastycznie czuł się w łódzkiej drużynie, której dość niespodziewanie stał się liderem. Rewelacyjnie radził sobie nie tylko w Nice Polskiej Lidze Żużlowej, ale też w pozostałych ligach. W tym miejscu rodzi się pytanie: co stało się z Jasonem Doyle'em, że nagle zaczął brylować? Chyba najważniejsze to, że przestał mieć problemy ze zdrowiem (choć nie obyło się bez urazu barku), które ciągnęły się za nim od 2009 roku. Kłopoty ze ścięgnami utrudniały mu jazdę, nie mógł się na niej dostatecznie skupić i skoncentrować. Ponadto trafił w Polsce do ułożonego klubu, gdzie obce są nieporozumienia na płaszczyźnie organizacyjnej. Warto dodać, że Doyle związał się z Orłem w zastępstwie za Petera Kildemanda, który rok wcześniej w łódzkim zespole tak znakomicie się odnalazł, że natychmiast znalazł zatrudnienie w Ekstralidze. No i sprzęt. On też Doyle'a nie zawodził.
Sezon 2014 trwał w najlepsze, a Doyle dopisywał przy swoim nazwisku trójki za odnoszone zwycięstwa. W Nice Polskiej Lidze Żużlowej nie miał sobie równych. Na koniec rozgrywek został sklasyfikowany na 1. miejscu najskuteczniejszych zawodników ligi ze średnią biegową 2,488. Wygrał aż 56 biegów spośród 84, w których uczestniczył. Został też Indywidualnym Mistrzem Elite League w Leicester. - Myślę, że obsada tegorocznego IMEL była jedną z najsilniejszych w historii tych rozgrywek. Wygrana w tym turnieju jest więc fantastycznym uczuciem - komentował.
Sezon życia okrasił wywalczeniem awansu do cyklu Grand Prix 2015. Dokonał tego tuż przed "30-tką", udowadniając tym samym, że w sporcie nie istnieją wiekowe bariery. - Awans do Grand Prix to jedna z rzeczy, o której marzy młody żużlowiec. To był mój wielki cel. Po wielu kontuzjach, awans do elitarnego cyklu jest świetną sprawą. Mam nadzieję, że wszystko jeszcze przede mną. Nawet nie myślałem, że w Grand Prix Challenge zajmę drugą pozycją. Wiedziałem, że muszę nieźle startować i tak się właśnie stało - mówił szczęśliwy Doyle. Od razu w swoich składach widziało go wiele ekstraligowych klubów, proponując mu kontrakt na atrakcyjnych warunkach. Ostatecznie przeniósł się do KS Toruń. Doszli też nowi sponsorzy. Ale to jeszcze nie był koniec drabiny.
Uczestnictwo w cyklu wyłaniającym Indywidualnego Mistrza Świata a walka o najwyższe laury to dwie różne sprawy. Przed Doyle'em stało ogromne wyzwanie, wszak dopiero debiutował w elicie i mimo 30 wiosen na karku nie posiadał żadnego doświadczenia w realiach Grand Prix. Odnalazł się jednak w nich bardzo dobrze i już w pierwszym sezonie walki o światowy czempionat stanął na podium (2. miejsce w Grand Prix Polski w Toruniu). A gdyby nie fatalna kraksa w Melbourne, mógł nawet wygrać na ojczystej ziemi. Sprostał też presji w PGE Ekstralidze. Średnią 1,802 jak na debiutanta można rozpatrywać pozytywnie, choć niektórzy toruńscy fani spodziewali się po Australijczyku więcej. Wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Jason Doyle po wielu latach od rozpoczęcia kariery w końcu dotarł na szczyt. Trwało to tak długo nie tylko ze względu na urazy. "Czasami za mało w siebie wierzę" - oznajmił w jednym z ubiegłorocznych wywiadów. Dobrze byłoby by nie brakowało mu pewności siebie, bo jest zawodnikiem wszechstronnym, walecznym i widowiskowo jeżdżącym (przez co niekiedy nie zyskuje na sympatii). Teraz śmiało jednym tchem może być wymieniany w światowej czołówce, obok Taia Woffindena, Grega Hancocka, Nickiego Pedersena, czy Jarosława Hampela (w końcu jest piątym żużlowcem świata), lecz na pewno przydałoby mu się więcej stabilności. Między innymi nad tym musi jeszcze pracować. Ponadto przed nim kolejne wyzwania - udowodnić, że potrafi utrzymać wysoki poziom po poważnej kontuzji, czy sprostać wymaganiom swojego nowego klubu i jego fanów, czyli zielonogórskiemu Falubazowi (notabene to już 7 polski klub Doyle'a w jego przygodzie w naszym kraju).
Australijczyk jest kolejnym przykładem sportowca, który dowiódł, że nigdy nie należy się poddawać, lecz cierpliwie kroczyć wytyczoną ścieżką w kierunku realizacji marzeń. Puentą niech będą słowa samego Jasona Doyle'a: - Nie chciałbym robić w życiu czegokolwiek innego. Żużel to moje życie.
Mateusz Makuch
bo moja nie.Śpij dobrze chłopaku