Jubileusz Sławomira Drabika. To już pół wieku

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan

6 lutego 2016 roku to szczególna data dla Sławomira Drabika. Tego bowiem dnia obchodzi on swój piękny jubileusz. Jedna z najbardziej barwnych postaci w środowisku żużlowym kończy już 50 lat.

- Jakie tory sprawiają panu największe kłopoty?
- Kwadratowe (w innej wersji: zaminowane).
- Jak się dzisiaj panu jechało?
- Prosto a potem trochę w lewo.
- Jak pracował pana sprzęt?
- Bruum brrruuum bruuuum.

Dziennikarze nigdy nie mieli z nim łatwo. Sławomir Drabik, gdy był jeszcze czynnym żużlowcem, potrafił bardzo szybko "zgasić" swojego rozmówcę i beztrosko odejść, po drodze figlując komuś napotkanemu dowcip. Nawet teraz, kiedy prowadzi karierę swojego syna i wręcz od jego roli oczekuje się większej powagi, sypnie żartem z kapelusza. Przychodzi mu to bardzo łatwo, bo taki już jest. Taki ma styl, taki się urodził, a przed kamerami z pucharami w rękach nie udawał luzaka.

Na żużlu zjadł zęby. Poznał zarówno jego słodki, jak i gorzki smak. Zaczęło się niewinnie, od odwiedzin w warsztacie samochodowym, w którym pracował młody Sławomir Drabik, trenera Włókniarza, Wiktora Jastrzębskiego. Choć "Slammer" miał wówczas 17 lat, Jastrzębski dał mu szansę i przyjął do żużlowej szkółki. Jeszcze wtedy nie wiedział, że pod jego skrzydłami rozwinie się jedna z największych gwiazd Włókniarza Częstochowa, ba, ikona tego klubu, bo mówiąc "Drabik" myślisz "Włókniarz" (i odwrotnie) oraz reprezentant Polski, który dla tego kraju będzie się bić o mistrzowskie trofea.

Zdobył ich wiele. Mistrzostwa w krajowych, czy międzynarodowych rozgrywkach, indywidualne czempionaty, wór punktów na ligowych podwórkach. Są też takie sukcesy, których nie da się sklasyfikować w tabelach, mianowicie powroty do czarnego sportu po uporaniu się z przeciwnościami losu. Jak wtedy, gdy przeszło 20 lat temu za jazdę pod wpływem alkoholu odebrano mu prawo jazdy i skazano na sportową banicję (wedle ówczesnego regulaminu bez prawa jazdy nie wolno było jeździć na żużlu). Prywatnie stwierdza: - Wiesz, mówili mi, że to już po Drabiku. Pomyślałem sobie, że im pokażę. I pokazał. Po blisko rocznym rozbracie ze speedwayem sięgnął po Indywidualne Mistrzostwo Polski, Drużynowe Mistrzostwo Polski i awansował do cyklu Grand Prix. Chyba nie trzeba nic więcej dodawać?

Sławomir Drabik nie poddał się również wtedy, gdy poważnie ucierpiało jego ciało. A zaliczył, jak on zwykł je nazywać, trzy potężne dzwony. W Opolu w 1998 roku, w czeskim Slanym w 2004 i w jego Częstochowie w 2007. Pokiereszowany kręgosłup, żebra, barki. Po wypadku w Czechach opowiadał: - Lekarz we Wrocławiu po obejrzeniu badań nie chciał mnie do kriokomory wpuścić. Mówił, że to niemożliwe. Spytał: "jak ty w ogóle żyjesz?".

W swojej przygodzie z żużlem startował nie tylko w Częstochowie, ale też w Pile, Opolu, Wrocławiu, Tarnowie i Rybniku. Oczywiście najwięcej lat spędził we Włókniarzu. Po dziś dzień fani go oblepiają, a ci, którzy pamiętają trudne czasy i jego wierność klubowym barwom, wręcz kłaniają w pas. Bo Sławomir Drabik pochodził z pokolenia, dla którego na pierwszym miejscu nie stała kasa. I choć taką go mamiono, zostawał we Włókniarzu, będąc jego liderem i ostatnim przy wypłacie. Irracjonalne.

- Ta kasa na tyle mi nie namieszała w głowie żebym zmienił barwy. Propozycji było dużo, nawet do domu mi wbijali, bo też miałem takich prezesów. Po prostu jakoś to wszystko mi przeleciało. Nie miałem ciągu, by odchodzić. Na pewno ci co śledzili historię klubu pamiętają, że Drabik miał możliwości, ale zostawał z nami. Był spadek, coś się złego w klubie działo, ale Drabik pokładu nie opuszczał. Ja z kolei szanuję tych kibiców za to, że miałem słabsze mecze, a oni podchodzili i mówili: "Slammer, głowa do góry". Jestem za to niesamowicie wdzięczny. I podejrzewam, że oni pamiętają mi właśnie to, że nie kręciło mnie szukanie innego klubu - mówił po latach sam zainteresowany.

Częstochowianie (i nie tylko) pokochali go też za styl jazdy - zwykle szarżował przy samej bandzie, show w trakcie wyścigu - jak prowadził, to od razu unosił przednie koło do góry, osobowość i charakter. Bo nawet gdy nie wyszło, Drabik nie odwracał się do kibiców plecami.

Sławomir Drabik w swoim wielkim, mistrzowskim sezonie 1996 (fot. Karol Zagził)
Sławomir Drabik w swoim wielkim, mistrzowskim sezonie 1996 (fot. Karol Zagził)

Absolutnie jest postacią nietuzinkową, barwną, jedyną w swoim rodzaju. Dał żużlowi mnóstwo, za co od wszystkich kibiców należą mu się podziękowania. To jednak nie koniec. Nazwisko Drabik rozbrzmiewa w dalszym ciągu, bowiem tradycję kontynuuje Maksym, fenomen minionego sezonu. Dla syna Sławomir jest ojcem, trenerem, mentorem, podporą, wzorem, idolem. Dzięki młodości, talentowi, pracowitości i ambicji Maksyma oraz doświadczeniu i wielkiej wiedzy Sławomira są na autostradzie do wielkich sukcesów.

A sam jubilat? - Zawsze powtarzałem, że nie należy patrzeć na datę. To jak się czujesz jest najważniejsze. Ty masz być w formie, zadowolony, uśmiechnięty, "coco jumbo" i do przodu.

A więc Sławku, wszystkiego najlepszego! I trzymamy za słowo, że drugą młodość będziesz przeżywać dopiero w wieku 80 lat.

Źródło artykułu: