Andrzej Witkowski: Większe różnice między ligami są normalne. To nieunikniony proces

- Coraz większa różnica pomiędzy PGE Ekstraligą a pierwszą ligą to coś nieuniknionego - mówi w wywiadzie z portalem WP SportoweFakty prezes Polskiego Związku Motorowego Andrzej Witkowski.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Prezes PZM, Andrzej Witkowski / Prezes PZM, Andrzej Witkowski

WP SportoweFakty: W poniedziałek startują rozgrywki ligowe w Polsce. Z jakimi nadziejami przystępuje pan do nowego sezonu?

Andrzej Witkowski: Przede wszystkim start ligi bardzo mnie cieszy. Okres licencjonowania i rekrutacja zawodników w poszczególnych drużynach trwają od początku grudnia do końca stycznia. To bardzo trudny czas, a w tym roku było wyjątkowo ciężko, bo musieliśmy połączyć ligi. Mam nadzieję, że to będzie dla nas rok przejściowy. Liczę, że będziemy mieć jedną niższą, ale silną klasę rozgrywkową, a w przyszłości Polski Związek Motorowy uniknie sytuacji, że dwa zespoły startują w lidze w niepełnym wymiarze. Chciałbym, żebyśmy wyciągnęli z tego wnioski i z czasem mogli o tym szybko zapomnieć. Mam także nadzieję na dobrą postawę zawodników i zrozumienie z ich strony. Żużel to ich zawód, który powinni jak najlepiej wykonywać. Wierzę także w kibiców, że nie opuszczą swojej ukochanej dyscypliny i klubów. Oby frekwencja dopisywała, zwłaszcza na początku rozgrywek.

GKSŻ twierdzi, że tegoroczny system rozgrywek to kompromis. W środowisku nie brakuje jednak obaw. Często pada pytanie, czy wszystkie zespoły w zreformowanej Nice Polskiej Lidze Żużlowej dojadą do końca rozgrywek. Jest pan o to spokojny?

- Trudno być w stu procentach spokojnym. Z całą pewnością traktuję jednak poważnie kierownictwa klubów. To od nich otrzymujemy materiały i sprawozdania finansowe, które później bada nasza firma audytorska. W wielu założeniach budżetowych jest oczekiwanie wspaniałej frekwencji, która przyniesie duże pieniądze. Niestety, później okazuje się, że postawa zawodników i organizacja zawodów nie dają takiego zainteresowania. Wtedy zaczynają się kłopoty. Wielkim optymistą nie jestem. Nie mam jakoś przekonania, że sytuacja finansowa uległa radykalnej poprawie. Kluby z pewnością nauczyły się jednak, że z kontraktów należy się wywiązywać. Zawodnicy muszą mieć z kolei świadomość, że umowy są dwustronne. Każdy musi być realistą. Wracając jednak do pana pytania, to mam nadzieję, że cała jedenastka dojedzie do końca sezonu i we wrześniu będziemy mogli zacząć myśleć o dwóch niższych ligach na 2017 rok.

A jak wygląda sytuacja w Rzeszowie? Ten klub miał zacząć spłacać zawodników jeszcze w marcu.

-Z informacji, które przekazał mi przewodniczący GKSŻ Piotr Szymański wynika, że aktualni właściciele spółki otrzymali kredyt, który przeznaczają na spłatę zobowiązań w stosunku do zawodników. Kontakt z żużlowcami i zarządem cały czas jest. Sprawa ma zostać załatwiona w tym miesiącu zgodnie z przyjętym harmonogramem.

Rzeszowianie to kolejny klub, który ma realizować ugody z zawodnikami. Ostatnio nie udało się to gnieźnianom. Nie pojadą w lidze, układ nie dobrnie do końca. Ludzie w GKSŻ mówią jednak, że to i tak w pewnym sensie sukces, bo zawodnicy odzyskali część zarobionych pieniędzy. Jak pan ocenia całą sytuację?

- Gniezno dostało licencję, bo nad ich tematem pochylił się sąd, który uznał, że być może w postępowaniu układowym uda się utrzymać klub. Rzeczywistość okazała się inna, ale faktem jest, że zawodnicy częściowo odzyskali pieniądze. Mnie martwi przede wszystkim to, że klub z takimi tradycjami, stadionem, zainteresowaniem władz samorządowych nie podołał. Dopóki nie znajdą się tam osoby, które będą w stanie pokierować wszystkim w sposób biznesowy, trudno będzie liczyć na wsparcie sponsorów, nawet jeśli znajdą się ludzie, którzy postanowią spontanicznie zgłosić drużynę do drugiej ligi. To rozczarowanie. Nasi żużlowi działacze powinni też pamiętać, że żużel nie jest piłką nożna. Ruch Chorzów potrzebuje 18 milionów i miasto prawdopodobnie w takiej sytuacji pomoże. W naszej dyscyplinie trudno sobie wyobrazić, że klub dostanie od miasta kilka milionów pożyczki. Musimy żyć bardziej oszczędnie i ekonomicznie prowadzić swoje interesy. Gnieznu się nie udało, mimo że była dla nich pełna życzliwość. To kolejne ciężkie doświadczenie, z którego trzeba wyciągnąć wnioski.

Władzom polskiego żużla zarzuca się brak odpowiedniego nadzoru nad klubami, które mają problemy z finansami. Czy w tej kwestii możliwe są wkrótce zmiany?

- Licencja nadzorowana nie sprowadza się tylko do sprawdzania sytuacji finansowej. To wiele innych kwestii. Wiąże się to także często z przekształcaniem stowarzyszenia w spółkę. W takiej sytuacji jest między innymi Rybnik, który musiał pokonać określone procedury. Tego się nie załatwia w ciągu dwóch tygodni. Tak samo nadzorować trzeba kwestie związane z infrastrukturą.

Ale czy w kwestiach kontroli finansowej Zespół ds. Licencji ma pana zdaniem wystarczające narzędzia?

- Posiłkujemy się firmą audytorską, która prowadzi ocenę wiarygodności poszczególnych klubów. Proszę jednak pamiętać, że trudno ocenić właściwie wszystkie dane, choćby te dotyczące liczby kibiców, która ma przychodzić na stadion. To nie jest łatwe, bo trudno odrzucić kogoś przed daniem mu jakiejkolwiek szansy. Staramy się pewne wskaźniki weryfikować. Nie wierzymy, że wszyscy będą mieć przez cały rok komplet 20 tysięcy ludzi. Z drugiej jednak strony nie można odbierać nikomu szans na przetrwanie. Nadzór można pewnie poprawić, ale sytuacja wymaga zrozumienia ze strony nadzorującego i nadzorowanego. Problemem jest także częstotliwość zmian na funkcjach prezesów.

Co ma pan konkretnie na myśli?

- W pierwszej i drugiej lidze jest taka rotacja, że przewodniczący Szymański mówi mi nawet, że nie wszystkich dobrze zna, bo zmiany są tak częste. To też utrudnia nadzór, bo trudno niektórych ludzi właściwie ocenić. Zgłaszają się do nas z planami ludzie wybrani demokratycznie przez swoje stowarzyszenia. Często takie osoby mają też poparcie lokalnego samorządu, a później się okazuje, że to nie ten rozmiar kapelusza. Częstotliwość zmian, brak doświadczenia w zarządzaniu klubem sportowym to poważne problemy. Managementy nie zawsze są profesjonalne. Można lepiej nadzorować, zgadzam się z tym, ale trzeba doskonale wiedzieć, kto jest partnerem po drugiej stronie. Te relacje trzeba poprawić.

Co roku mówi się, że różnice finansowe i organizacyjne pomiędzy Ekstraligą i Nice PLŻ się pogłębiają. Czy można temu zapobiec czy mamy do czynienia z nieuniknionym procesem?

- Uważam, że to proces nieunikniony. FC Barcelona i Real Madryt mają ogromne pieniądze, a inne kluby padają. Tak jest w Hiszpanii czy we Włoszech. Mówimy o pewnych światowych tendencjach. Najlepsze kluby chcą zaistnieć już nie tylko w swoich krajach, ale także w Europie. Bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi. Chcemy czy nie, ale pewne zjawiska z piłki nożnej mają miejsce także w żużlu. Mógłbym administracyjnie zarządzić, że żaden klub nie może mieć większego budżetu niż dwa i pół miliona czy trzy miliony złotych. Tylko wtedy ludzie popukają się w głowę. Niech pan spojrzy na Kubicę. To wielki talent, ale nie startuje, bo brakuje pieniędzy. Tak samo jest w żużlu. Jeśli kogoś nie stać, to nie jedzie w Ekstralidze. Może to, co mówię, jest brutalne, ale żużel nie jest tanią dyscypliną. Wydatki klubów trzeba racjonalizować i staramy się w tym im pomagać. Niższe ligi muszą podnosić standardy finansowe. Tam są potrzebne większe środki. W Ekstralidze trzeba to natomiast zatrzymać. Administracyjnie nie możemy tego załatwiać, bo wylejemy dziecko z kąpielą. Nie można równać za wszelką cenę w dół. Nie da się w ten sposób walczyć z tendencjami, które dotyczą światowego sportu.

Zapowiadał pan stabilizację przepisów i brak zmian regulaminowych przez trzy sezony. Ten okres powoli dobiega końca. Co dalej?

- Jest powołany zespół ekspertów, który spotka się w kwietniu. Oczekuję od tych ludzi, że w najbliższym czasie przedstawią mi konkretne rozwiązania.

A jakie są pana przemyślenia?

- Nie chcę wchodzić w taką dyskusję. Moje zdanie jest najmniej ważne. Opieram się przede wszystkim na grupie ekspertów. Rozpoczniemy jednak z pewnością dyskusję i będziemy analizować, co należy w regulaminie zostawić, bo się sprawdziło, a z czego należy zrezygnować. Musimy robić wszystko, żeby podnosić standardy. Dzięki temu sponsorzy mogą nam płacić więcej, a telewizja będzie chciała nadal pokazywać rozgrywki. Spełnianie oczekiwań  tych partnerów też jest bardzo istotne. Nie namówi mnie pan jednak na rozmowę o KSM czy innych zapisach. Wszystko będzie proponować zespół ekspertów, który niebawem rozpocznie działania.

A kiedy je zakończy?

- Chciałbym, żeby ten temat był załatwiony do połowy tego roku. W trakcie rozgrywek powinniśmy już wiedzieć, co planujemy na dalszą przyszłość. Mówimy jednak o rozwiązaniach, które mają zostać wypracowane na lata, a nie na jeden rok. Chodzi o horyzont od trzech do pięciu lat.

Rozmawiał Jarosław Galewski





KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy w regulaminie sportu żużlowego na kolejne lata potrzebne są zmiany?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×