Stal Gorzów musiała się dopasować do swojego toru. "Był mały rebusik"

W 2. kolejce PGE Ekstraligi Stal Gorzów pokonała MRGARDEN GKM Grudziądz 56:34. Zwycięstwo nie przyszło jednak łatwo, a problemem dla niektórych okazał się nieco inny niż zwykle gorzowski tor.

Pierwotnie spotkanie między drużynami z Grudziądza i Gorzowa miało się odbyć w piątek, ale już w czwartek odwołano je z powodu niesprzyjających prognoz pogody. Te rzeczywiście się sprawdziły i przez dwa dni trochę popadało. Jednak w niedzielę od samego rana zabrano się do pracy i przygotowano znakomity tor do ścigania.

Do końca nie był on atutem gospodarzy, ale ostatecznie udało się odnieść zwycięstwo. - Ważne są punkty, bo wiemy, jak zaczęliśmy sezon w ubiegłym roku i to był szok dla wszystkich. Nie tylko dla kibiców, ale i zawodników, którzy długo nie mogli się otrząsnąć z tego. Wiadomo, że jak zmieniają się warunki torowe, trenuje się na takim torze, jaki zamierza się zrobić, a aura krzyżuje szyki, to później jest troszeczkę gimnastyki - przyznał trener Stali Gorzów.

Na kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania były jeszcze obawy, czy aby na pewno uda się je odjechać. W przygotowanie nawierzchni włożono jednak sporo pracy, która przyniosła efekt. W klubie nie wątpiono w to ani przez chwilę. - Trzeba jednak szukać pozytywów. Rano wysłałem chłopakom SMS-y, że tor zrobimy i jedziemy po zwycięstwo. Nie było cienia wątpliwości, że się uda nam to przygotować, a to dzięki operatywności całej kadry, która pracuje przy tym przedsięwzięciu, czyli Jarek Gała, który pracował przy torze ze swoją ekipą, nie mówiąc już o Piotrku Paluchu, który ze swoim sztabem młodych ludzi od siódmej rano zgarniał wodę. Każdy coś robił po to, żeby można było oglądać widowisko. Wiedzieliśmy, że aura będzie sprzyjająca - zdradził Stanisław Chomski.

- Chcieliśmy, żeby te zawody doszły do skutku. Nawet, jak zaczęliśmy wywozić tę nawierzchnię, to niebo było jeszcze mocno zachmurzone. Trzeba było wszystko zrobić pod ewentualne opady deszczu. Zrobić tor pod siebie po to, żeby potem odwołać byłoby bez sensu. Chcieliśmy zrobić taki tor, żeby odjechać mecz po ewentualnej ulewie, dlatego dosypaliśmy też nawierzchni. Start nie był taki, jak byśmy chcieli, bo był bardzo mocno przyczepny i z reguły na takim nie jeździmy. Wynikało to z tego, że prosta najbardziej ucierpiała. Za dużo było kontrastu między startem a resztą toru - dodał szkoleniowiec.

Efekt końcowy był znakomity. Zawodnicy chwalili sobie przygotowanie toru, a i kibice nie mogli narzekać, bo oglądali bardzo dobre ściganie praktycznie na całej szerokości toru. Dziennikarze zaś pytali, czy tak będzie też w kolejnych starciach? Wielkie słowa uznania popłynęły ze strony zawodnika MRGARDEN GKM-u Grudziądz, Rafała Okoniewskiego. - Zgadza się to, co Rafał powiedział. Wielu ośrodkom nie udałoby się tego toru przygotować, ale z naszym sprzętem to się udało. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale szanujemy kibiców - powiedział trener gorzowian.

Mimo pochwał nie wszystko było jednak jak należy. Nie każdy z gospodarzy poradził sobie z inną niż zazwyczaj nawierzchnią. Najsłabiej w ekipie Stali zaprezentowali się Michael Jepsen Jensen i Matej Zagar. Duńczyk tylko dobrze zaczął, a Słoweniec miał lepszą końcówkę. - Był mały rebusik. Tor był niegorzowski, ale uważałem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zawodnicy musieli rozwiązywać takie szarady, jak przygotować sobie sprzęt. Niektórzy nie do końca zdali egzamin. Myślę tu o Michaelu Jepsenie Jensenie. Nie robiłem żadnych zmian w pierwszych trzech seriach, choć wynik był cały czas na styku. Nie lekceważyłem przeciwnika, tylko chciałem zbudować morale zawodników, którzy zawodzili, czyli Matej oraz Michael i dać im szansę. Wykorzystał to Matej - tłumaczył swoje decyzje Chomski, który tylko dwa razy sięgnął po rezerwę, wprowadzając Bartosza Zmarzlika za "Liglada".

Na świetne zawody zapowiadało się w wykonaniu Adriana Cyfera. Drugi z gorzowskich juniorów nieco jednak zepsuł ósmy bieg, kiedy to podniosło go na koleinie. - Najbardziej boli mnie to zero Adriana Cyfera, który razem z Bartkiem Zmarzlikiem bardzo dobrze ciągnął ten wynik, gdy w pierwszej serii zawiedli nasi liderzy - potwierdził opiekun "żółto-niebieskich".

Kilka słów poświęcono Nielsowi Kristianowi Iversenowi, który osiągnął bardzo dobry wynik, ale zdecydowaną większość punktów wywalczył na trasie, przegrywając starty. Pewne obawy pojawiły się po jego pierwszym starcie, gdy dojechał do mety ostatni. Później przegrał już tylko z Antonio Lindbaeckiem.- W Rybniku na przyczepnym torze starty miał bardzo dobre, a jechał z kilkoma zawodnikami, którzy się liczą - startowiec Holta czy Grigorij Łaguta. Dobrze jeździł tam też Damian Baliński. W tym meczu później poszedł w zdecydowanie drugą stronę z ustawieniami i było trochę lepiej. Coś było trzeba wybrać. To początek sezonu i zawodnicy szukają. Na trasie jedzie dynamicznie, ale mankamentem są starty. On najlepiej będzie wiedział, czy to tylko i wyłącznie jego wina, czy też sprzętu - stwierdził szkoleniowiec.

Niektórzy zastanawiali się, dlaczego trener nie decydował się na zmiany szybciej. - Chciałem zrobić i wynik i nastroje w drużynie, aby były lepsze. Zawodnik, na którego liczymy, nie może skończyć z niewiadomą, dlaczego tak wyszło. To jest najgorsze. Nieraz kibice nie rozumieją, dlaczego stawia się na zawodnika, który nic nie jedzie. Jeżeli jest kluczowy w składzie, to trzeba mu dać szansę na tyle, na ile jest to możliwe - wytłumaczył 59-letni gorzowianin.

Skoro o budowaniu drużyny mowa, to czy na ten sezon przygotowana została jakaś specjalna recepta? - Chcemy być zespołem, ale jest to trudne, bo mamy siedem indywidualności, które muszą ze sobą współpracować na torze na wspólny i indywidualny wynik. Nie ma punktów, nie ma pieniędzy. Taki to jest sport i tym różni się od innych dyscyplin. To wszystko trzeba wziąć pod uwagę i tak zarządzać drużyną, by uzyskać globalne efekty - opowiadał "Stanley".

Jak widać, zdaje to egzamin, gdyż mistrzowie Polski z 2014 roku mają na swoim koncie dwa zwycięstwa w dwóch meczach i aktualnie przewodzą w tabeli PGE Ekstraligi. - Na razie idziemy małymi kroczkami, nie zachłystujemy się tym. To nie był przypadek, że Grudziądz wygrał z Tarnowem. Wynik 56:34 potwierdza to, że GKM jest mocny nie tylko u siebie, ale też potrafi namieszać na wyjazdach. Przestrzegałem przed tym meczem - zakończył Stanisław Chomski.

Źródło artykułu: