WP SportoweFakty: Przez trzy lata startował pan w barwach Włókniarza. W niedzielę po raz pierwszy jechał pan przeciwko swojemu byłemu klubowi w meczu ligowym. Miło chyba przyjechać do miejsca, które przez pewien czas było jak dom?
Mirosław Jabłoński: To był udany powrót do Częstochowy. Ja zawsze tu miło wracam. Miło jest powspominać, porozmawiać z tymi wspaniałymi kibicami w Częstochowie. Oby jak najliczniej gościli na stadionie i oglądali jak najczęściej ciekawe spotkania.
Zdobył pan 11 punktów i był liderem swojego zespołu, ale w jednym biegu zdarzyła się wpadka.
- Jeden bieg słaby się trafił, przekombinowałem z ustawieniami niestety. Generalnie była delikatna korekta na twarde trzecie pole. Potem wróciłem do poprzednich ustawień w piętnastym biegu i stworzyliśmy piękne widowisko z Tomasem Jonassonem.
To był najciekawszy bieg zawodów. Po raz kolejny w Częstochowie tor sprzyjał walce.
- Trzeba robić taki tor w Częstochowie, a nie orać go i bronować bez sensu. Wtedy jest start i jazda przy krawężniku. Chwała działaczom, że idą w tym kierunku i przygotowują świetny tor do ścigania, walki i takich popisów. To było piękno tego sportu i to jest to, co kocham w żużlu najbardziej. Ostatni bieg był kwintesencją speedwaya. Z Tomasem Jonassonem sobie podziękowaliśmy, bo o to w żużlu chodzi. W tym wydaniu kocham częstochowski tor. Tak przygotowany tor do walki, to jest najlepsze co może być. Tutaj zawody mogłyby być pokazywane co niedziela w telewizji i każdy, kto nie lubi żużla, by się w nim zakochał.
Kiedy po raz ostatni częstochowski tor był tak dobrze przygotowany?
- Ostatnio tak przygotowany tor w Częstochowie pamiętam w 2011 roku, kiedy jako zawodnik Startu Gniezno jechałem w barażach. Dokładnie taki był tor, a następnie przez trzy lata nie uświadczyliśmy takiej nawierzchni. Żal trochę, że te trzy lata tak przeleciały
KSM Krosno w Częstochowie wysoko przegrał, ale można powiedzieć, że była to wkalkulowana porażka?
- Nie ukrywamy, że priorytetem jest ukłuć kogoś na swoim torze. Włókniarz jest mocny i obudzi się jeszcze. Naszym celem jest jazda o ósme miejsce, ale presja też jest. Nie ma tak, że jej nie ma, trzeba jechać, bo nikt tej ósmej lokaty nie da za darmo. Będziemy robić wszystko, aby wygrywać u siebie
Sztab szkoleniowy nie dokonywał zmian, ale to była w zasadzie decyzja wszystkich osób związanych z krośnieńskim klubem?
- Takie było założenie sztabu szkoleniowego. Później drużyna z Częstochowy nam odskoczyła i stwierdziliśmy, że nie ma sensu. Niech każdy jeździ i trenuje, bo cel nadrzędny jest taki, by cała drużyna z Krosna zaczęła jechać na odpowiednim poziomie. Jeśli komuś odbierzemy bieg, to zostanie w kropce i nie będzie wiedział co jest. Każdy pojechał cztery czy pięć biegów, to wiedzą co jest ze sprzętem i co poprawić. Musimy bardzo ciężko pracować na ósme miejsce.
Widać, że w drużynie KSM-u Krosno jest dwóch liderów, ale do osiągania sukcesów brakuje dobrej postawy zawodników drugiej linii.
- Była taka taktyka, że dajemy się najechać wszystkim chłopakom, aby wszyscy wskoczyli na dobre tory. U mnie od paru dni, jak nie tygodni, wszystko lepiej się zazębia. Jeśli drużyna ma wygrać, to wszyscy muszą dobrze pojechać. Nie osiągniemy tego jadąc tylko Mirkiem Jabłońskim i Marcinem Rempałą. Musimy mieć cały zespół, siedmiu zawodników, którzy będą punktować na odpowiednim poziomie i wtedy będziemy zwyciężać dla Krosna
Mówił pan wcześniej o presji. Nie jest ona tak wielka jak w PGE Ekstralidze, ale czy dzięki temu nie jeździ się łatwiej?
- Niektórzy zapomnieli, że to już nie jest II liga. To już jest zaplecze Ekstraligi, tutaj nikt łatwo meczu nie odda. To jest takie złudne mówienie, że nie ma presji. Czas pokaże, bo my też mamy kilka problemów, z którymi musimy się uporać i mam nadzieję, że na zakończenie ligi to właśnie my będziemy na ósmym miejscu.
Zapytam jeszcze o sytuację z Peterem Kildemandem. Był pan na meczu Fogo Unii Leszno z Get Well Toruń. Duńczyk narzekał na ból żeber, ale zdecydował się na jazdę, która zakończyła się dwoma kolejnymi upadkami. Co pan sądzi o tej sytuacji?
- Nie mi o tym rozmawiać. Każdy musi podejmować decyzję, bo każdy odpowiada za samego siebie. Kildemand najwyraźniej czuł się na siłach i jechał. Miał feralne dwa upadki. To jego trzeba zapytać czy była to słuszna decyzja. Z perspektywy czasu może się wydawać, że nie była, ale przed zawodami z nim rozmawiałem i nie było widać, że nie nadawał się do jazdy.
Rozmawiał: Łukasz Witczyk
Zobacz także - Tomasz Gollob przeżył katastrofę lotniczą. "Miałem myśl, żeby wyskoczyć z samolotu"