Jacek Rempała: Jeśli nic nie zmienimy, to będą kolejne takie tragedie

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Jacek Rempała
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Jacek Rempała

Najbliższa rodzina Krystiana Rempały przeżywa obecnie bardzo trudne chwile. Jacek Rempała - ojciec zmarłego żużlowca - ma nadzieję, że tragedia, która go spotkała, doprowadzi do zmian w tym sporcie.

W piątek odbył się pogrzeb Krystiana Rempały. Zawodnik doznał poważnych obrażeń w trakcie spotkania pomiędzy ROW-em Rybnik a Unią Tarnów. W kolejnych dniach lekarze walczyli o jego życie, ale nie zdołali uratować młodego zawodnika. Środowisko żużlowe bardzo mocno przeżyło te wydarzenia. Na każdym kroku wszyscy okazywali wsparcie Krystianowi oraz jego najbliższej rodzinie - ojcu Jackowi, jego mamie Bożenie i siostrze Martynie. Tak było między innymi podczas niedzielnych spotkań PGE Ekstraligi.

Jacek Rempała, ojciec Krystiana, sam poprosił o rozmowę. Chciał podziękować za pomoc, którą on, jego żona i córka otrzymali od wielu ludzi, ale także zwrócić uwagę na problem bezpieczeństwa w sporcie żużlowym i opowiedzieć ze swojej perspektywy o wydarzeniach, do których doszło podczas feralnego spotkania w Rybniku i o późniejszej walce o życie Krystiana.

WP SportoweFakty: Przyznam szczerze, że nie wiem, od czego zacząć. Jak radzicie sobie z tragedią, która was spotkała?

Jacek Rempała: Mamy w domu ciężki okres. Ja i moja żona chcemy jednak powiedzieć o kilku rzeczach. Wydaje mi się, że należy to zrobić dla Krystiana. Ta wielka tragedia powinna być nauczką, która doprowadzi do tego, że nie będzie dochodzić do podobnych wydarzeń. Nie możemy pozwolić na kolejną śmiertelną ofiarę w sporcie żużlowym. Wiele rzeczy trzeba naprawić.

Co konkretnie?

- Zacznijmy od toru, który został przygotowany w Rybniku na spotkanie z Unią Tarnów. Nawierzchnia nie wyglądała tak, jak powinna. Wejścia w łuki były bardzo przyczepne. W środowisku panuje zresztą przekonanie, że kiedy przyjeżdża Tarnów, to trzeba zrobić "kopę". Na torze były wtedy pułapki, co zresztą zostało zgłoszone komisarzowi. Na wejściach w łuki była guma, plastelina. U doświadczonego żużlowca w takiej sytuacji powinien zadziałać instynkt, który oznacza położenie motoru. On go jednak puścił prosto w Krystiana. W głowie mi się to nie mieści. Musimy jednak powiedzieć o pewnych rzeczach. Ten chłopak miał ciężką kontuzję ręki. Być może było tak, że ona nie była w stu procentach sprawna. Na twardym torze być może nie byłoby tego widać. O tym trzeba mówić. Mam pretensje do ludzi, którzy szykują w Polsce tory, dopuszczają je do zawodów, ale także do tych, którzy pozwalają na jazdę niesprawnych zawodników. Skończmy z tym wreszcie! Nie może tak być, bo w tym przypadku mówimy o chłopaku, który wprawdzie ma żużlowe nazwisko, ale jednak brakuje mu odpowiednich umiejętności technicznych. Do tego dochodzi kwestia tłumików. "Bębnimy" o tym w kółko. Wszyscy powtarzają, że przy takich urządzeniach musi być twardo, bo w przeciwnym razie nie ma kontroli nad maszyną. Czasami mam jednak wrażenie, że to rzucanie grochem o ścianę. Nikt nie ma nic do gadania. Finansowo też traci zawodnik. To jedna kwestia. Kolejna to komisarze.

Co z nimi?

- Praca tych ludzi polega na robieniu zdjęć. Fotografują tor, numery zawodników. Są jednak tory, które bronuje się o czwartej nad ranem. Komisarz pojawia się od ósmej i zaczyna pracować. Tylko w tym momencie ten człowiek już niewiele jest w stanie zrobić. Musimy dopracować pracę nad torami. Sprawa mojego syna za chwilę ucichnie. Krystiana nie ma już z nami. Za rok czy dwa lata może się jednak wydarzyć kolejne nieszczęście. Dopóki będą zatkane tłumiki, nie będzie normalnych torów i kontroli nad stanem zdrowia żużlowców, takie sytuacje będą mieć miejsce. Słyszałem też opinie, że zbyt szybkie są motocykle. To akurat nie jest problem. Kiedy ja jeździłem, czasy które osiągali zawodnicy były lepsze. Mamy coraz mniejszy nabór w klubach. Do szkółek trafia niewielu chłopaków. Licencje często dostają ludzie, którzy nie potrafią właściwie kontrolować motocykli. Poza tym, jeśli już rozmawiamy o Krystianie, to chciałbym też powiedzieć panu i kibicom, że ciągle myślę o jednej rzeczy, która budzi we mnie i w mojej najbliższej rodzinie duży niesmak.

O co dokładnie chodzi?

- Walczyłem przez wiele dni o życie swojego syna. Po operacji prosiłem lekarzy, żeby robili wszystko, co w ich mocy. Krystian przeżył kilka kolejnych dni. Przyznaję, że bardzo dużo pomógł mi wtedy pan Krzysztof Mrozek. Nie mogę na niego pod tym względem powiedzieć złego słowa. Chodzi jednak o bardzo konkretną sprawę. Byłem wtedy w naprawdę wielkim szoku. Wiadomo, jak to ojciec, który chce, żeby jego syn przeżył. Wtedy pan prezes powiedział mi, że wszystkie te wydarzenia bardzo źle znosi Kacper Woryna (spowodował upadek Krystiana Rempały - przyp. red.). Padło nawet zdanie, że w Rybniku obawiają się, że on może targnąć się na swoje życie. Pojawiła się prośba, żeby wspomnieć o nim w oświadczeniu, które zamierzałem przygotować dla kibiców. Poprosiłem o wsparcie dla młodego Woryny w trudnych chwilach. Poczułem jednak niesmak, kiedy on następnego dnia pojechał w "śmiesznych" zawodach młodzieżowych. Jako ojca bardzo mnie to zabolało. Moją żonę i córkę zresztą też. Wiem, że to są mocne słowa. Mam tego świadomość. To jest jednak prawda. Takie są nasze odczucia. Chcemy o tym głośno powiedzieć. Zabolało mnie, że Kacper wyjechał na tor. Ja tego bym nigdy w takiej sytuacji nie zrobił. Jeśli ktoś jest załamany, to nie może przecież natychmiast dojść do siebie. Jak w tej sytuacji można jeździć na żużlu? Wiedział, że Krystian walczy o życie, a ten upadek był jego winą. Jasne, mam świadomość, że na ten wypadek złożyło się wiele rzeczy - przyczepny tor, słabe umiejętności zawodnika itd. Dopuszczanie takich żużlowców to jedno, ale oni sami również nie powinni wsiadać na motocykl, bo narażają życie nie tylko swoje, ale także innych. Chciałbym także dodać, że bardzo bolały mnie niektóre opinie, że to wina Krystiana, bo nie zapiął kasku i dlatego ten spadł mu z głowy.

A jak było z tym kaskiem?

- Zapewniam pana i kibiców, że Krystian miał prawidłowo założony kask. Wszystko było zapięte tak jak należy. Proszę ludzi, żeby przestali szukać w tym sensacji. Nikt nie może mi zarzucić, że jako ojciec czegoś nie dopilnowałem. Wszyscy powinni zrozumieć, że siła uderzenia kierownicą motocykla była ogromna. Ona zahaczyła o tylną część kasku i zdarła go z głowy mojego syna. To doprowadziło do takiej sytuacji. W kaskach są różne zapinki. W niektórych końcówka paska wisi. I tak było u Krystiana. Większość żużlowców tego nie zapina. To tylko plastikowy element, który nie ma żadnego znaczenia dla bezpieczeństwa. To też jest ważne i trzeba to wyraźnie podkreślić, bo w komentarzach pojawiło się wiele przekłamań na ten temat. Wszystko pod tym względem zostało sprawdzone. Nie chcę już słyszeć, że Krystian był winny, bo źle zapiął kask. Bardzo mnie takie opinie bolą.

Oglądał pan niedzielne mecze PGE Ekstraligi? Potrafił pan już spojrzeć na żużel?

- Było mi ciężko, ale obejrzałem urywki. To wszystko było dla mnie nadal wielkim szokiem. Ciągle myślę, że Krystian mógł tam pojechać. Były też po drodze inne imprezy, w których on bardzo chciał wystartować. Doskonale pamiętam, jak się cieszył na te występy. Moje życie przewróciło się do góry nogami. Mój syn miał naprawdę wielką pasję. Niektórzy tego nie wiedzą, ale on siedział na motocyklu od trzeciego roku życia. Z roku na rok robił postępy. Kochał to, co robił, i ciężko pracował. W głowie miał tylko żużel i treningi. Nie potrafię się z tym wszystkim pogodzić. Nie wiem, dlaczego tak się stało.

Zawodnicy i kibice robili w niedzielę wszystko, żeby dodać wam choć trochę otuchy.

- Wiem, widziałem to. Krystian wiele znaczył dla kibiców. Bardzo za to wam wszystkim za pana pośrednictwem dziękuję. Daliście nam wielkie wsparcie. Potrafiliście się zjednoczyć wokół jednego młodego chłopaka. To było piękne. Krystian walczył, żeby wygrać ten wyścig, ale Bóg chciał inaczej. Nasze życie nie będzie już normalne. W niedzielę pojechała kolejka i wszystko musi toczyć się dalej. Kibicom jeszcze raz dziękuję. Mam też do nich jeszcze jedną prośbę: nie zapomnijcie zbyt szybko o moim synu. Nasze życie będzie teraz koszmarem. Zostajemy sami bez Krystiana i nie wiemy, jak się pozbierać.

Chce pan po tym wszystkim zostać przy żużlu?

- Doskonale pan wie, że byłem przy żużlu zawsze. Mam wiele doświadczeń. Pojawił się moment, kiedy powiedziałem sobie "dość". Muszę jednak żyć dalej. Chciałbym, żeby to było normalne życie, ale wiem, że bez Krystiana będzie to trudne. Nie wiem nawet, czy możliwe. Ktoś może powiedzieć, że inni rodzice tracili dzieci wcześniej, ale mnie cała ta sytuacja i tak przerasta.

* Wywiad autoryzowany. Jego treść została zaakceptowana przez Jacka, Bożenę i Martynę Rempałów.

Rozmawiał Jarosław Galewski

Źródło artykułu: