Pieniądze przeznacza się na obcokrajowców, zaniedbując rozwój krajowych zawodników - rozmowa z Tadeuszem Wiśniewskim

Tadeusz Wiśniewski to były zawodnik Apatora Toruń, a obecnie najważniejsza osoba czuwająca nad rozwojem kariery swego syna, Adama, z którym rozmowę opublikowaliśmy w piątek. We wywiadzie z portalem SportoweFakty.pl Wiśniewski senior opowiada między innymi o tym, jaką przyszłość widzi przed swym synem oraz alarmuje o trudnej sytuacji żużlowych adeptów.

W tym artykule dowiesz się o:

Jarosław Handke: Dlaczego pana syna zdecydował się na kontynuowanie kariery na wypożyczeniu w drużynie Orła Łódź, a nie w macierzystym Unibaxie Toruń?

Tadeusz Wiśniewski: Ten sport w ostatnim czasie oszalał, nie wiem czy jest tak wszędzie, ale w Toruniu tak. Pasuje do tej całej sytuacji przysłowie: "Cudze chwalimy, swego nie znamy". Pieniądze przeznacza się na obcokrajowców, zaniedbując rozwój krajowych zawodników. Przykładem może być mój syn, który w sezonie 2007 był liderem jeśli chodzi o polskich juniorów w klubie, wyłączając Karola Ząbika i Alana Marcinkowskiego, gdy ci jechali w lidze. I wtedy aż prosiło się, aby w Adama władować pieniążki, podobnie rzecz się ma obecnie z Damianem Celmerem. Ja tego nie rozumiem, dlaczego inwestuje się w zawodników zza granicy i wyrzuca się pieniądze w błoto, dając zarabiać komuś z zewnątrz, jednocześnie zaniedbując własnych żużlowców. Cieszyłbym się, gdyby media zaczęły się tym tematem szerzej interesować.

Może pan podać przykład polskiego klubu, który zaprzecza polityce, o której przed chwilą pan wspomniał i stawia na polskich juniorów?

- Tak, spójrzmy chociażby na kluby pierwszoligowe. Daleko nie trzeba szukać, jest to klub z mojego regionu, a więc GTŻ Grudziądz. Trener Andrzej Maroszek w ostatnim czasie wychował Adriana Mroczkę, który w krótkim czasie stał się bardzo dobrym zawodnikiem, o którego pozyskanie walczyły nawet kluby ekstraligowe. A przypomnę, że w pewnym momencie Mroczka był zawodnikiem słabszym od Adama. Dlaczego więc w Toruniu nie podchodzi się do tematu podobnie jak w Grudziądzu? Potrafi się szkolić nawet kilkunastu adeptów w trakcie sezonu, ale potem tak samo, jak im się na początku pomagało, tak samo ich się niszczy.

Prezesi wielu klubów ripostują jednak, mówiąc, że o wiele łatwiej jest zakontraktować zawodnika zza granicy posiadającego już sprzęt, niż wydawać grube tysiące na szkolenie własnych juniorów.

- O to samo właśnie spytałem prezesów. Jeżeli rzeczywiście łatwiej jest zakontraktować obcokrajowca, to dlaczego bierze się aż tylu adeptów do szkółki? Mi to wszystko śmierdzi jakimś brudnym układem finansowym. Skoro jest założenie, że będziemy kontraktować zawodników zza granicy, to nie ma sensu utrzymywania szkółki. Na przykład dlaczego w Toruniu najpierw inwestuje się w kilkunastu młodych chłopaków, a później ewidentnie pokazuje im się, że się ich nie chce i nie potrzebuje. Jaki jest sens utrzymywania szkółki, skoro wiem, że nie będę z niej korzystać? Moim zdaniem to jest jakieś brudne pranie pieniędzy i to jest wszystko w tym temacie. Łatwo jest na młodych rozpisać dużo rzeczy, żeby potem z tego korzystać.

Na przykładzie syna, co pan może powiedzieć na temat życia młodego człowieka, który zdecydował się na uprawianie żużla? Czy sport ten jest dużym utrudnieniem w życiu codziennym, w nauce?

- Objąłem ze synem taką strategię, że nie będziemy na razie próbować swych sił w Ekstralidze, bo nie ma się obecnie po co tam pchać, jest tam pełne zawodowstwo. Kupiłem całkowicie za własne pieniążki trzy motocykle, syn przeszedł do Łodzi dlatego, żeby miał szansę się pokazać, jak normalny człowiek. Są pewne kluby, stanowiące wyjątki, gdzie jest to możliwe, ale do nich na pewno nie zalicza się Unibax Toruń. W Łodzi Adam będzie traktowany na podstawie tego, jaki poziom reprezentuje, dostanie szansę jazdy w lidze, otrzyma pomoc. Ten sezon będzie dla niego bardzo ważny, bo okaże się, czy się wybije, czy nie. Bo jeśli ma się okazać, że zostanie on jakimś przeciętnym drugoligowym żużlowcem, to mówię mu od razu: Synu, daj sobie lepiej spokój. Bo jaki jest sens narażania własnego zdrowia i życia, aby ścigać się na dnie lig żużlowych, czyli w II lidze? Obecnie sytuacja wygląda tak, że jest to liga dla emerytów, dla tych, którzy pokochali ten sport, nie potrafią się od niego odzwyczaić. Myśmy ze synem dlatego obrali taką strategię o której mówię, żeby miał okazję się pokazać. Ja jestem stanowczo przekonany, że to uczyni, bo sam byłem przy nim, gdy stawiał pierwsze kroki na żużlu, pomagał nam bardzo Jasiu Ząbik. Tej osobie mogę bardzo dużo zawdzięczać, ale poza tym nikomu.

Syn wspomniał o tym, że nie ma w ogóle sponsorów, jak więc radzicie sobie z kupnem sprzętu, który jak wiadomo, jest bardzo drogi?

- No właśnie, tutaj jest problem. Wszystko jest ze sobą powiązane, żeby złapać sponsora, trzeba pokazać się w Ekstralidze. Menadżer musi uwierzyć w zawodnika, dać mu szansę. Ludzie ci jednak zazwyczaj mają takie blokady, że obcokrajowcom dają szanse, a naszym zawodnikom już nie. Sponsor jest człowiekiem wymagającym, to znaczy on chce reklamy, on chce Ekstraligi. I w tym momencie kółko się zamyka. Stwierdziłem, że synowi łatwiej będzie o sponsora gdzieś tam w drugiej lidze, bo to w końcu też jest jakiś tam poziom sportowy. Uważam, że syn się pokaże, wierzę w to podobnie, jak pan Skrzydlewski, który utrzymuje cały czas Orła Łódź. Rozmawialiśmy kilka razy i wiem, że klub ma ambitne plany, chce awansować do wyższej ligi i w najbliższych latach zamiarem działaczy jest podchodzenie do bram Ekstraligi. Wtedy, jeśli Adam wcześniej się dobrze pokaże, klub będzie pytać czy syn zechce pozostać w Łodzi.

Mówi pan pozytywnie na temat pana Skrzydlewskiego, ale jeśliby spojrzeć na liczbę wychowanków w klubie z Łodzi, to mówiąc żużlowym slangiem, szału nie ma

- W Łodzi jest zupełnie inna sytuacja, w klubie tym po prostu nie ma wychowanków, zresztą pan Skrzydlewski jasno się określa i mówi do mnie: - Panie Wiśniewski, mnie bardziej interesuje piłka nożna, to co robię w żużlu, to robię dla córki. W Łodzi od ubiegłego sezonu nie prowadzi się w ogóle treningów. Mój syn jako młody zawodnik będzie miał okazję do pokazania się w Łodzi i myślę, że ją wykorzysta. Chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię – powstania przy Ekstralidze Ligi Juniorów. W ubiegłym sezonie mój syn przejechał na zawody Ligi Juniorów trzy tysiące kilometrów, na to złożyły się wyjazdy do takich miast jak Tarnów, Częstochowa czy innych. Przy tych trzech tysiącach kilometrów otrzymał od działaczy naszego klubu jedną szansę występu w jednym biegu! Dla mnie to jest jakieś nienormalne. Po co targać młodego zawodnika po Polsce trzy tysiące kilometrów, skoro i tak w biegach jedzie tylko dwójka zawodników? Dla mnie to jest zupełnie niezrozumiałe. Wie pan, w moich czasach, żużel był sportem bardziej amatorskim, ale chciano i oczekiwano tego sportu. A dzisiaj czego się chce? Nie wiem. Kasy?

No właśnie, jak żużel zmienił się na przestrzeni tych lat, w których pan jeździł i tych, w których przyszło startować Adamowi? W czym dostrzega pan największe różnice?

- Ja w 1986 roku zdobyłem w Toruniu pierwszego Drużynowego Mistrza Polski, skończyłem karierę i przez piętnaście lat nie miałem kontaktu ze sportem. Kiedy synowie dorośli, wciągnęli mnie w to z powrotem, bo chcieli spróbować swych sił. Ja się na to zgodziłem, przez piętnaście lat sądząc, że obecnie w tym żużlu jest o wiele łatwiej, niż kiedyś. Jeżeli zawodnik pokaże się z dobrej strony, robi sporo punktów, wtedy świat stoi przed nim otworem. Ale generalnie jest o milion razy trudniej się przebić niż dwadzieścia lat temu. Sytuację wielu zawodników można porównać do Janka Muzykanta, który choć chciał grać, to jednak nie kupiono mu instrumentu. Jeżeli młodemu zawodnikowi daje się zamiast porządnego silnika jakieś niepewne części, które mogły być sprawdzone przez bardziej doświadczonego żużlowca, a jednak nie były i wymaga się od niego punktów, to mija się to z celem. W piłce nożnej ktoś umie dobrze kopać lewą nogą lub prawą i już ma połowę sukcesu, a w żużlu jest zupełnie inaczej. Bardzo spodobała mi się wypowiedź Tomasza Golloba, który ostatnio powiedział, że młody zawodnik nie ma szans na rozwój bez pomocy rutyniarza, doświadczonego zawodnika. Tonący brzytwy się chwyta, ale my nie pękamy. Wierzymy w to, że uda nam się przebić, jest ciężko pod względem finansowym. Mamy trzy motocykle, ale na pewno nie takie, jakie chcielibyśmy mieć. Korzystamy z takiego mechanika, na jakiego nas stać, jest to mój kolega z czasów mojej jazdy i on do mnie mówi: - Tadziu, są tacy i tacy mechanicy. Ja wiem, że są różni mechanicy, ale oni biorą duże pieniądze. Na przykład taki Rysiu Kowalski, który słynie z tego, że jest bardzo dobrym mechanikiem, inkasuje sporo pieniędzy i wie, że ma swoją cenę. A młodego nie na wszystko jest stać.

Komentarze (0)