Damian Wożniak: Od bohatera niemal do zera, czyli słów kilka o kibicowaniu

Kibice, nie tylko żużlowi, dzielą się na dwie kategorię - "kompletnie" oddanych swojemu klubowi i jego zawodnikom oraz na tych bardziej "tolerancyjnych". Najlepiej, aby drużyna składała się praktycznie z samych wychowanków, wiernych klubowym barwom aż do zakończenia kariery. Jednak w dzisiejszych czasach takich sportowców praktycznie ze świecą szukać, choć jak pokazuje przykład kilku zawodników (Wiesław Jaguś, Damian Baliński) można ich jeszcze znaleźć.

Jako, że speedwaya uczyłem się m.in. na podstawie bydgosko - toruńskich pojedynków chciałbym wykorzystać na potrzebę tego tekstu (przecież najlepiej obrazować sytuacje przykładami) drużynę Polonii Bydgoszcz.

Bydgoszczanie to w moim mniemaniu najlepszy zespół przełomu XX i XXI wieku w naszej rodzimej lidze żużlowej. Znakomici zawodnicy - m.in. bracia Gollobowie, Protasiewicz, Gustafsson, Loram, Wiltshire nawet bez wsparcia zawodników młodzieżowych zdobyli na przestrzeni lat 1997-2002 cztery medale z najcenniejszego kruszcu. Od kiedy pamiętam bożyszczem bydgoskiej publiki był Tomasz Gollob, choć pewnie wielu kibiców miało jeszcze w pamięci widowiskową jazdę poprzedniego ulubieńca Ryszarda "Dołka" Dołomisiewicza. Tego co przez całą swoją dotychczasową karierę młodszy z braci Gollobów uczynił dla bydgoskiego (i nie tylko) żużla nie da się przecenić, wspominając choćby pamiętny występ w meczu z leszczyńską Unią, zapewniający Polonii pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, a rozegrany następnego dnia po koszmarnym upadku Tomasza w ostatnich jednodniowych IMŚ w Vojens.

Jednak jak wiadomo uwielbienie trwać wiecznie raczej nie będzie i tak wraz z pojawieniem się w grodzie znad Brdy IMŚ juniorów Piotra Protasiewicza bydgoska publiczność uzyskała alternatywę. Młody, głodny sukcesów, szalenie ambitny (w tamtym okresie) zawodnik był idealnym kandydatem na nowego idola. Wśród bydgoskich kibiców nastąpił podział na fanów Golloba i Protasiewicza. Ten stan rzeczy trwał do końca 2002 roku.

Wraz z nadejściem sezonu 2003 fani Polonii przeżyli szok - klub postanowił opuścić jeden z jego liderów - właśnie Protasiewicz. Jednak dla kibiców nie to było najgorsze, otóż nowym pracodawcą popularnego "PePe" został rywal zza miedzy, odwieczny rywal - toruński Apator. Decyzją tą "PePe" stracił wiele w oczach bydgoskich fanów. Z ulubieńca natychmiastowo został okrzyknięty zdrajcą, w końcu stał się jednym z nich - toruńskich krzyżaków.

Kolejny wstrząs fani drużyny z gryfem w herbie przeżyli rok później. Klub postanowili opuścić bracia Gollobowie. Wielu kibiców nie potrafiło zrozumieć jak to jest możliwe, że ich ukochana drużyna po raz kolejny została tak okrutnie zdradzona. Gollobowie w swoim rodzinnym mieście zostali niemal wyklęci. Transparent o treści "Panie Gollob kończysz się, a Polonia jest i będzie" wywieszany przy każdej wizycie drużyny tarnowskich jaskółek przy ulicy Sportowej najlepiej oddawał stosunek dużej części kibiców do zaistniałej sytuacji.

Bezkrólewie nie może jednak trwać zbyt długo, więc wraz z nadejściem sezonu 2004 bydgoszczanie znaleźli sobie nowego idola. Szwed Andreas Jonsson swoją rewelacyjną jazdą zaskarbił sobie miejsce w sercach fanów. I mimo, że posiadał on skazę w swojej żużlowej biografii (starty w drużynie toruńskiej) to właśnie on został nowym królem, a właściwie "Kungiem" bydgoskiego owalu. W międzyczasie (rok 2005) powrót do Polonii zaliczył syn marnotrawny - Piotr Protasiewicz. Część kibiców wybaczyła mu "zbłądzenie" (w końcu najważniejsze jest dobro klubu), jednak nie mógł już on liczyć na dozgonne oddanie bydgoskich kibiców.

Jak mówi przysłowie "Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" i chyba tym właśnie pokierował się Piotr przy podejmowaniu kolejnej decyzji transferowej. Mimo zapewnień, że nigdzie nie było mu tak dobrze jak w Bydgoszczy, po dwóch kolejnych latach spędzonych przy ulicy Sportowej, przed sezonem 2007 postanowił wrócić do swego macierzystego klubu z Zielonej Góry. To przelało czarę goryczy. Protasiewicz nie ma już co liczyć na jakąkolwiek wdzięczność bydgoskich fanów, przecież czym jest kilkanaście medali wywalczonych dla barw Polonii wobec takiej, i to powtórnej zdrady.

Ciągle mam przed oczami niesamowitą radość jaką przeżyli fani drużyny znad Brdy podczas upadku "PePe" w finale Złotego Kasku w 2007 roku rozgrywanego właśnie na bydgoskim obiekcie. Nielicznie zgromadzeni na stadionie kibice wręcz wpadli sobie w ramiona, publiczność wiwatowała zamiast martwić się o to, czy zawodnikowi nic się nie stało.

Ale przecież nie ma się co dziwić?

Obecnie m.in. z powodu słabszej z roku na rok postawy Jonssona na obiekcie Polonii mamy nowego bohatera. Car Emil w oszołamiającym tempie robi postępy w żużlowym fachu. Widowiskowa i bezpardonowa jazda niespełna 20-letniego Rosjanina, dwukrotnego mistrza świata juniorów już teraz jest porównywana do tego co potrafi dokonać podczas czterech okrążeń na tym obiekcie jej dawny król Tomasz. W oczach bydgoskich fanów to właśnie Sajfutdinov jest głównym faworytem do wygrania ostatniej tegorocznej rundy cyklu SGP. Jak będzie przekonamy się w październiku, choć z faktu tego, że jestem Polakiem mam nadzieję, że ta runda GP padnie łupem któregoś (Gollob) z naszych.

Mam tylko nadzieję, że gdy za sezonów kilka Emilowi przyjdzie do głowy "głupi" pomysł i zapragnie zmienić barwy klubowe to zostanie on potraktowany przez kibiców bydgoskiej drużyny tak jak każdy zasłużony jeździec potraktowany być powinien.

Speedway jest sportem bardzo kosztownym, zawodnicy mają różne cele, priorytety, więc My - Kibice powinniśmy też na to zwrócić uwagę zanim osądzimy od czci i wiary zawodnika opuszczającego nasz klub, bez względu na to z jakiego miasta jesteśmy i kogo dopingujemy.

Sytuacje wyżej opisane mają miejsce niemal w każdym klubie, na każdym stadionie, nie tyczą się wyłącznie sportu żużlowego, ze swojej strony mam tylko nadzieję, że prawdziwi kibice Polonii (bo są naprawdę świetni, i chwała Wam za to) nie poczuli się dotknięci tym, że to ich drużyna posłużyła jako przykład tego felietonu.

Komentarze (0)